Sąsiedzi wczoraj i dziś
ANNA MUZYKA • dawno temuBrak nam czasu i pretekstu, żeby zapukać w cudze drzwi po raz pierwszy - cukru i soli nam już nie brakuje. Jeśli jednak chcemy nie wychodząc z domu porozmawiać z kimś, prędzej skorzystamy z internetowych komunikatorów niż fizycznej obecności sąsiada. Nowoczesnymi urządzeniami technologicznymi odgradzamy się zarówno w środkach komunikacji jak i we własnych domach.
Justyna i Halina. Wnuczka i babcia. Pierwsza ma lat 23 i właśnie zaczyna życie na własną rękę. Druga — 78 i bardziej koncentruje się na tym, co było lub właśnie jest, niż na tym, co jeszcze może jej się wydarzyć. Justyna parę lat temu przeprowadziła się z rodzinnej miejscowości w Karkonoszach do Wrocławia, gdzie zaczęła studia, co w jej wypadku oznaczało całkowitą zmianę otoczenia i przeprowadzkę do nowego mieszkania.
Halina miała 21 lat, kiedy wyszła za mąż i razem z mężem zamieszkała w małej, służbowej kawalerce. — Było biednie i ciasno, ale wesoło. Tak samo jak 50 lat później jej wnuczka zamieszkała w zupełnie obcej dla niej miejscowości, gdzie jedynymi znajomymi byli sąsiedzi z bloku. We wzajemnych relacjach sporo było serdeczności i otwartości, ot takiej ludzkiej chęci dzielenia wspólnie tej samej biedy. Zawsze można było liczyć, że w razie potrzeby można bez obaw podrzucić na chwilę dziecko piętro wyżej. W czasie wyjazdów to sąsiedzi przychodzili podlewać kwiaty i to od nich pożyczało się taborety, żeby pomieścić gości na obiedzie po komunii syna. Oczywiście i wtedy zdarzały się sytuacje mniej przyjemne, dokonywane zza firanki obserwacje, komentarze pod blokiem, pewnie nawet bardziej niż teraz, bo o wiele więcej o sobie nawzajem wiedziano. Kiedy Halina z rodziną przeprowadzała się do innej miejscowości kilkaset kilometrów dalej, towarzyszyło im znajome małżeństwo. W sąsiedztwie przeżyli ponad 20 lat. I chociaż przez cały ten okres zachowali kurtuazyjne formy „pan/pani”, to ciężko byłoby nazwać te więzy neutralnymi. — Czasy były ciężkie, trzeba było sobie pomagać. Gdy zmarła przyjaciółka, wspierali jej męża, pomagali zorganizować pogrzeb. Dzisiaj Halina już sama pielęgnuje groby obojga z taką samą troskliwością, co groby członków rodziny. To byli dobrzy ludzie i bardzo wiele wspomnień pozostało po tych latach spędzonych po dwóch stronach tej samej ściany.
Justyna znaczną większość tych historii słyszała co najmniej kilka, jak nie kilkanaście razy. Zapytana o swoje kontakty z sąsiadami, wzrusza ramionami: — A są w ogóle jakieś? Praktycznie się nie znamy. Z ludźmi mieszkającymi na tym samym piętrze mówimy sobie dzień dobry, ale to wszystko. Sporej części nawet nie kojarzę. Klatka obok to już dla mnie całkowita ziemia nieznana. Tłumaczy, że nie ma czasu na więzi sąsiedzkie, na co dzień próbuje połączyć studia z pracą i życiem towarzyskim. Poza tym nie ma ochoty na to, żeby jacyś obcy ludzie wtrącali się w jej życie i wypytywali, co robi, z kim, dlaczego i za ile. Swoje mieszkanie traktuje jako strefę prywatności, do której wpuszcza tylko nielicznych. Stara się nie puszczać za głośno muzyki, żeby nikomu nie przeszkadzać. Nikt nie wszczyna burd i awantur, nie ma libacji, wszystko jest teoretycznie ok., po prostu te kontakty są bardzo chłodne i nijakie. Wspólne miejsce zamieszkania nie jest wartością integrującą i inicjującą budowanie silniejszych więzi w czasie, gdy tak często zmieniamy lokum. Justyna nie jest zresztą wyjątkiem. Podobnie jak ona twierdzi Ola, która od 17 lat mieszka w tym samym bloku, a mimo to nie potrafi nawet dokładnie wskazać, ile mieszkań się w nim znajduje. I tu podobnie, kontakty ograniczają się do zdawkowego wymieniania pozdrowień.
Justyna przyznaje, że czasami brakuje jej tego, żeby zapukać do drzwi obok z prośbą o przykładową szklankę cukru, a w zasadzie tylko po to, żeby ot tak porozmawiać niezobowiązująco. — Fajnie by było kiedyś spotykać się przy piaskownicy, w której będą bawić się nasze dzieci i mieć jakieś wspólne tematy do rozmów. Ale jak widzę te emerytki wysiadujące na ławkach i w oknach monitorujące każdy ruch, to naprawdę mi się odechciewa. Czuję się osaczona. Idealny sąsiad to taki, którego nie widać i nie słychać. Ale każdy z nas miał w swoim bliższym lub dalszym otoczeniu taką starszą panią w oknie.
Halina rozumie Justynę w tej kwestii. Sama unika wysłuchiwania najnowszych informacji o życiu osiedla. — Ludzie chyba nie mają co robić. Ja jestem starszą kobietą, co mnie obchodzi, kto sobie nową szafę kupił? Ale zaraz potem puka znajoma mieszkająca obok i razem idą na spacer do lasu, a w poranek wigilijny od lat spotykają się na moment, żeby podzielić się opłatkiem.
Między tymi dwoma kobietami jest 50 lat różnicy. I coś w ciągu tych 50 lat musiało się wydarzyć, że brak nam chęci, żeby zastanowić się, kim jest ten człowiek, który mieszka obok, a którego, chcąc nie chcąc, zdarza nam się słyszeć przez cienkie jak papier ściany. Żyjemy szybciej i intensywniej, do domu wpadamy zmęczeni codzienną gonitwą i jedyną rzeczą, na jaką mamy ochotę, jest gorąca, aromatyczna kąpiel. O ile nasze babki, tak jak Halinę, łączyły z ludźmi mieszkającymi tuż obok jakieś wspólne sprawy, te same problemy, dylematy, niezaspokojone potrzeby, to obecnie więcej nas miedzy sobą dzieli niż łączy: status społeczny, zainteresowania, zupełnie inny tryb życia. Ale niektóre rzeczy się nie zmieniają. Tak samo jak kiedyś kilkuletnie dzieci bawią się razem na osiedlowym placu zabaw, odwiedzają się nawzajem zmuszając tym samym swoich rodziców do utrzymywania choćby zdawkowych kontaktów.
Kiedy miałam 4 lata, rodzice wszystkich dzieci w bloku zorganizowali wspólnie zabawę na Dzień Dziecka. Wszyscy dorośli, ku uciesze nas — dzieci, przebrali się za postacie z naszych ulubionych bajek. Dwoili się i troili, żeby stworzyć jak najfajniejszą i jak najbardziej magiczną atmosferę, a wieczorem rozejść się do swoich domów w poczuciu, że właśnie zrobili coś, co nam, wtedy kilku, kilkunastolatkom, zapadnie w pamięć na bardzo długo. Może to właśnie takie inicjatywy, próby wspólnego działania dla realizacji z góry założonego celu powinny być dla nas wyznacznikiem sąsiedztwa bardziej niż wiecznie nadąsany facet, który niemal regularnie przychodzi poskarżyć się na dzieciaki, które za głośno kopią piłkę i grają w klasy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze