Sąsiad śmieciarz
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuSmród na całą klatkę schodową, karaluchy i szczury – na takie warunki życia narażają innych sąsiedzi, którzy znoszą do mieszkania sterty śmieci. A co najgorsze niewiele można z tym zrobić. Najskuteczniejszą metodą byłoby leczenie syllogomaniaków, czyli uzależnionych od zbieractwa, ale jak na razie o tej chorobie niewiele wiadomo.
Zwykle życie u boku sąsiada śmieciarza przebiega według następującego scenariusza: najpierw zapełnia „skarbami” znoszonymi ze śmietników piwnicę. Sąsiedzi narzekają na smród, karaluchy i szczury, ale jeszcze da się wytrzymać. Najgorzej mają mieszkający na parterze, bo to oni najbardziej odczuwają odór wydobywający się z piwnicy. Więcej szczęścia mają ci, których sąsiad zbieracz ma swój boks gdzieś na końcu piwnicy.
Prawdziwy dramat zaczyna się wtedy, kiedy kończy się miejsce na dole i śmieciarz przenosi swoje znaleziska do mieszkania. Wtedy zapach roznosi się na całą klatkę schodową. Prośby i groźby nic nie dają. O ile sanepid i spółdzielnia mogą nakazać posprzątać pomieszczenia wspólne, czyli klatkę schodową i korytarze w piwnicy, to sprawa nie jest taka prosta, kiedy idzie o mieszkanie - „Wolność Tomku w swoim domku”.
— Mieszkam drzwi w drzwi z sąsiadem, który codziennie znosi „dobre jeszcze rzeczy”. Do dwóch pokoi nie da się wejść bo są zawalone gratami ze śmietników, śpi w kuchni. Szkoda mi go, bo to samotny i chory człowiek. Ale jak moja rodzina ma żyć obok niego. Smród dostaje się do naszego mieszkania. Dzieci nie zapraszają kolegów ze szkoły, bo się wstydzą – mówi Anna z Katowic.
Wspólnie z innymi sąsiadami pomocy szukali już wszędzie – dzwonili do spółdzielni, na policję, do sanepidu. Mieszkanie jest własnościowe, a czynsz opłacany regularnie. Policja przychodzi, nakazuje posprzątanie i wychodzi. Kiedy z mieszkania zaczęły wyłazić szczury, sanepid uznał, że istnieje groźba epidemiologiczna. Wspólnie z policją weszli do mieszkania i pracownicy oczyszczania miasta wynieśli kilkanaście kontenerów śmieci.
— Rok zajęło mu zaśmiecenie mieszkania na nowo. Chciałam się stąd wyprowadzić. Ale nikt nie chce kupić mojego mieszkania. Ludzie przychodzą oglądać i pierwsze pytanie, jakie zadają, jest: co tu tak śmierdzi? Szkoda mi tego człowieka, jak żyła jego żona, to był normalny. Kiedy umarła i został sam, zwariował na punkcie tych śmieci - opowiada Anna.
Patologiczne zbieranie przedmiotów jest chorobą, na którą zapada coraz więcej osób. Szacuje się, że cierpi na nią 5 proc. Amerykanów. Cierpiący na syllogomanię, bo tak nazywa się to uzależnienie, często gromadzą w swoim otoczeniu tyle przedmiotów, że nie ma miejsca do spania. Nie odstręczają ich od zbieractwa nawet szczury i karaluchy, które mają świetne warunki do życia w pomieszczeniu pełnym odpadów. Żadne groźby i prośby nie działają, bo syllogomania bywa uzależnieniem silniejszym niż narkotyki. Zdarza się, że chory naraża swoje życie, bo w końcu zaczyna chorować od brudu i szczurów. Jak w przypadku każdego uzależniania potrzebna jest mu terapia, ale jak na razie o tej chorobie zaczynają mówić Amerykanie, w Polsce nikt nie zajmuje się syllogomaniakami.
Jakie są wasze doświadczenia z sąsiadami-zbieraczami?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze