Złamane serce
URSZULA • dawno temuSerce łamie się zawsze w nieodpowiednim momencie. Akurat jest gorący okres w pracy. Co dwie godziny odbierasz telefon, z pytaniem co z projektem, który miałaś skończyć miesiąc temu. Do tego przyjaciółka wyjechała i zobowiązałaś się zajmować jej kotem. Oraz obiecałaś pomóc babci robić przetwory. I nagle ni stąd i zowąd serce łamie się i cały misterny plan leży w gruzach. Jedyne, co możesz robić to leżeć w łóżku z głową pod kołdrą i tylko wysuwać rękę, by złapać za butelkę na przemian wina i neospazminy.
Serce łamie się zawsze w zupełnie nieodpowiednim momencie. Akurat jest gorący okres w pracy i musisz codziennie o dziewiątej rano stawiać się w firmie z mnóstwem energii i gotowością do działania. Co dwie godziny odbierasz telefon, z pytaniem co z projektem, który miałaś skończyć jakiś miesiąc temu. Do tego przyjaciółka wyjechała na wakacje i niefortunnie przez kolejne dwa tygodnie zobowiązałaś się zajmować jej kotem. Oraz obiecałaś pomóc babci robić przetwory na zimę. I nagle ni stąd i zowąd serce łamie się i cały misterny plan leży w gruzach. Jedyne, co możesz robić w zaistniałej sytuacji to leżeć przez najbliższe pół roku w łóżku z głową pod kołdrą i tylko okresowo wysuwać rękę, by złapać za butelkę na przemian wina i neospazminy.
A tu dzwonią telefony, szefowie obrażonymi głosami domagają się wykonania mnóstwa zaległych obowiązków, niekarmiony od dwóch dni kot koleżanki miauczy, babcia płacze w słuchawkę.
Wstanie, zapaćkanie korektorem podkrążonych oczu i połknięcie pięciu miętówek, które mają zatuszować woń wypitej właśnie butelki wina, jeszcze jakoś się udaje. Dalej jest tylko gorzej — w autobusie ryczę, w pracy tępo się gapię w ekran monitora, nie jem, nie śpię, nie myślę. W panice staram się wykombinować, dokąd by tu uciec. Nie mam już ani dnia zaległego urlopu, a zresztą i tak szef by mnie teraz na żaden urlop nie puścił, na koncie zero oszczędności, które pozwoliłyby na weekendowy wypoczynek w SPA, a zdrowy rozsądek podpowiada mi, że morfina, kokaina i amfetamina to nie jest najlepsze rozwiązanie. Jako pierwsza o złamanym sercu dowiaduje się więc pani psycholog.
— Pani uczucia są zupełnie normalne – mówi spokojnym głosem w przytulnym gabinecie. – Straciła pani bliską osobę i teraz następuje okres żałoby. Musi pani to przetrwać, proszę pozwalać sobie na płacz, jak najczęściej. Proszę nie krępować się, nawet jeżeli to będzie w pracy czy na mieście. Najważniejsze, żeby dała pani upust uczuciom.
— To wszystko? — pytam z niedowierzaniem, przekonana, że od psychologa dostanę zestaw dobrych rad, jak wydobyć się z tego koszmaru albo przynajmniej kilka zbawiennych tabletek.
— Nie widzę u Pani żadnych głębszych problemów. Jest pani młodą, energiczną osobą, która świetnie radzi sobie w życiu. Proszę uwierzyć, że to minie.
Cóż za epokowe odkrycie, naprawdę. Butelką wina później dochodzę do wniosku, że tam, gdzie współczesna psychologia zawodzi, należy posłać przyjaciółki. Sztab kryzysowy zbiera się w barze.
— Mam złamane serce – wyznaję. – Zupełnie nie mam pojęcia, co z nim zrobić.
— Spokojnie, ja mam w tej kwestii doświadczenie – odpowiada Gośka, a inne dziewczyny ze zrozumieniem kiwają głowami. – Musisz spojrzeć na swoją sytuację z zupełnie nowej strony. Nie zastanawiać się nad tym, co straciłaś, tylko nad tym, co zyskałaś.
W ten oto sposób dowiedziałam się, że zostałam singlem. Dołączyłam do roześmianej, kolorowej gromady dziewcząt rodem z serialu "Seks w wielkim mieście" w najmodniejszych ciuchach i superdrogich butach, dziewcząt, które w zawrotnym tempie robią kariery w jakiejś mega jazzy, trendy branży, a wolny czas spędzają na niekończącej się imprezie i krótkich, powierzchownych znajomościach z podobnymi sobie osobnikami płci przeciwnej. Ha! Żegnaj kuro domowa, która obładowana ciężkimi siatami na zakupy wraca z pracy, by wskoczyć w porozciągane dresy i szybko ogarnąć mieszkanie oraz przygotować kolację, jeszcze zanim do domu wejdzie on — twój pan i władca. Żegnajcie idiotyczne kłótnie, nieodmiennie zaczynające się od słów: — Bo ty nigdy… albo — Bo ty zawsze…. Witaj szalone, kolorowe życie w świecie, w którym nie trzeba się liczyć z opinią drugiej osoby.
Przyjaciółki poleciły, abym nowe życie zaczęła od lektury poradnika, napisanego przez sympatycznie uśmiechniętą amerykańską panią psycholog, socjolog czy antropolog, która przytaczając liczne przykłady losów rozmaitych Karen, Suzan i Rachel, udowadniała, że mit "drugiej połówki" tylko zatruwa życie biednym kobietom, które zupełnie świetnie radzą sobie bez męża i gromadki dzieci — tańczą flamenco, surfują i lepią garnki z ceramiki. Potem nastąpiła wizyta u fryzjera, zakup nowych perfum i kilku fatałaszków.
No i wreszcie – kulminacja! W sobotę wybrałyśmy się w babskim gronie na wielką imprezę.
– Zaraz na pewno poznasz kogoś ciekawego! – zapewniały dziewczyny, wtapiając się w kolorowy tłum.
Tymczasem dwie godziny później wszystkie moje koleżanki szalały na parkiecie w towarzystwie przystojnych młodzieńców, a ja przy barze sączyłam dziesiątego chyba drinka i makijaż coraz bardziej rozmazywał mi się od z trudem powstrzymywanych łez.
— Po co się tak męczyć? — zagaił litościwym głosem taksówkarz, który wiózł mnie do domu. – Jest pani taka młoda, ładna, raz dwa znajdzie pani bogatego męża. Ale nie w takich klubach, tam same łajzy chodzą. Najlepiej spróbować przez biuro matrymonialne.
— Proszę Pana, ja mam złamane serce! — wykrzyczałam przez łzy i w kilku zdaniach streściłam swoją pożałowania godną sytuację.
– Co mam z nim zrobić?
Taksówkarzowi zrzedła mina i w zamyśleniu podrapał się w głowę: - Cholera, nie mam pojęcia – rozłożył ręce.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze