Plac zabaw
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuNiewinne miejsce, gdzie maluchy mogą dać upust swojej energii (Swoją drogą skąd w nich tyle sił? Może i ja zacznę się odżywiać kaszkami przez smoczek? Może o to chodzi?). Tam też, w pięknej scenerii parkowej, dzieci po raz pierwszy w życiu mogą nawiązać społeczne relacje z innymi dziećmi. Panie i Panowie, oto bohater dzisiejszego odcinka: plac zabaw.
Od jakiegoś czasu bywam na placu zabaw z córeczką. To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Nie wiem, jak powinnyśmy się tam zachowywać. Ponieważ chorobę mam taką, że zajmuję się głównie obserwowaniem ludzi, przedmiotów i w ogóle całego świata, postanowiłam wyciągnąć z moich obserwacji wnioski, dzięki którym będę wiedziała, jak właściwie na placu zabaw postępować.
„Dzień dobry” mówię z uśmiechem starszej pani i pytam grzecznie, czy mogę się przysiąść. Latorośl moją do piaskownicy pakuję, wyposażam w niezbędnik: wiaderko, łopatka, grabki, takie tam. (Swoją drogą takich zestawów mamy ze trzy, a może nawet cztery. Jeszcze niedoświadczona zapominam czasem, że to obowiązkowy ekwipunek na każdy spacer, a potem w popłochu szukam kiosku: panie kochany, wiaderko mi potrzebne, natychmiast!). Córeczka, tak duża i dorodna, że na oko może uchodzić za trzylatkę, umysł zgodnie z metryką ma półtoraroczny. Być może jest jakaś logika w tym, co robi, ja jednak mimo szczerych chęci owej logiki nie dostrzegam. Ale, myślę sobie, choć dzieci w piaskownicy starsze, małą z nimi zostawię, na ławce koło starszej pani usiądę i niech sobie radzi sama. Co robią inne matki, babcie, opiekunki?
Scena pierwsza: Ola przyszła z dziadkami. Babcia tęga, w żorżetach, dziadek z laską, wychudzony, wytatuowany – albo marynarz dawny, albo kryminalista. Babcia nad Olą stoi, dziadek odpala papierosa od papierosa i przygląda się rodzinie z daleka. Ola rozwala babki, które inne dzieci, a może ich opiekunowie w piaskownicy zrobili. Olu, jak możesz? — wykrzykuje z pretensją babcia. Olu, bo pójdziesz do domu. Ola swoje: destrukcja piaskowych wytworów. Olu, jaka ty niegrzeczna jesteś, zaraz do domu wracamy. W te słowa Ola chwyta za pierwszą lepszą zabawkę znalezioną obok i sama próbuje coś zbudować. Olu, nie można, to nie twoje, poucza babcia, coraz bardziej wściekła. Ola swoje, te czerwone grabki widać bardzo się jej podobają. Babcia wyrywa jej gniewnie zabawkę. Ale ty, Olu, wstrętna jesteś, podsumowuje. Masz tu swoje, baw się, dziecko.
Już po chwili jednak Ola jest wyraźnie znudzona swoimi zabawkami i znów po cudze sięga. Wkracza dziadek. Jaka ty jesteś okropna, wrzeszczy ze swojej ławki, już więcej tu nie przyjdziemy. Już do domu idziemy! Ola jest jak sparaliżowana. Przez chwilę grzecznie bawi się swoimi zabawkami z dala od innych dzieci. Sypie sobie do butów piasek. Babcia znów poucza: ale się wyświniłaś, Olu, teraz idziemy do domu, przesadziłaś. Wyciąga na siłę z piaskownicy wrzeszczącą wniebogłosy dziewczynkę, dziadek dorzuca swoje: Olu, ale ty jesteś niedobra i wstrętna, babci wcale nie słuchasz, nie rycz, nie zasłużyłaś sobie, żeby tu przychodzić.
Znikają w parkowej alejce. Myślę sobie, że Ola już pewnie uwierzyła, że jest wstrętna, nic nie umie i na nic sobie nie zasłużyła. Pewnie będzie jej w życiu z taką świadomością ciężko.
Scena druga: dwie młode mamy z dwiema dziewczynkami. Mamy śliczne i zadbane, tipsy mają, krótkie spódniczki, balejaże. Dziewczynki też ubrane w sukieneczki prawie komunijne, falbany, koronki: z daleka można by pomyśleć, że dwa ciastka z kremem w piaskownicy siedzą. Te z kolei ciągle słyszą, że mają się nie brudzić. Nie brudź sukienki, Nikola, uważaj, bo ci się piasek do bucików nasypie, Andżelika, nie siadaj na piasku, bo pupę sobie ubrudzisz. Biedaczki muszą siedzieć w piasku jak dwa krawieckie manekiny. Patrzą znudzone i chyba zniesmaczone na inne dzieci, umorusane jak negatywne przykłady małych brudasów z reklam proszku do prania.
Scena trzecia. Mama siedzi z synkiem w piaskownicy. Budują jakiś skomplikowany w rzucie poziomym obiekt architektoniczny. Inne dzieci, zaciekawione, zbliżają się, żeby się przyjrzeć. Mama zasłania swoje dzieło ciałem. To tylko dla jej Mateuszka, wara inne bachory, zdaje się mówić jej oskarżycielski wzrok. Ile razy jakiś malec zbliży się zanadto i swoje trzy grosze usiłuje wtrącić łopatką, a to żeby okno dodatkowe zbudować, a to fosę pogłębić, matka wodzi wzrokiem pełnym pretensji po ławkach pełnych kobiet. To wy, wy swoich dzieci nie pilnujecie.
Nie wiem, naprawdę nie wiem, co robić? Który zestaw zachowań wybrać? Stać nad córką i pilnować, żeby innym zabawek nie ruszała? Izolować ją od innych dzieci? Zabawiać ją osobiście?
Pytam inne znajome matki. Większość mówi, że zostawia dzieci same sobie. Niech sobie radzą. Wkraczają do akcji, kiedy jest naprawdę gorąco. Kiedy na przykład Jagoda sypie Zuzi piaskiem w oczy, to wtedy należy interweniować. Ale w innych przypadkach? Niech same sobie ustalą, kto czyimi zabawkami może się bawić. Hierarchię niech zbudują swoją, własną. Niech się uczą, że jak biją, to trzeba albo oddać, albo uciekać. Nie zawsze przecież będzie mama, która uratuje przed złym światem.
Więc wsadzam córeczkę do tego mikroświata pełnego piasku i myślę sobie: radź sobie, maleńka. Nie jest mi łatwo, kiedy widzę, jak jakiś wielgachny chłopak prawie po niej depcze, doprowadzając ją tym niemal do płaczu, albo jak dziewczynka podobna do Małej Mi z książek Tove Jansson wyrywa jej zabawki. Ale jaką mam satysfakcję, kiedy widzę, że po jakimś czasie moje dziecko nie daje sobie w kaszę dmuchać!
I jeszcze jedno. Nie wiem, może tylko ze mnie taka wyrodna matka, że mam czasem dość rozmów o dzieciach. Ba – ja nawet swojego dziecka mam czasem dość. Chciałabym o czymś innym porozmawiać z kimś dorosłym, na chwilę zapomnieć o mojej trudnej roli matczynej, rozerwać się intelektualnie. Przecież oprócz tego, że jestem matką, jestem zwykłym człowiekiem, mam swoje zainteresowania i opinie. A większość mam tylko o jednym, jedynym swoim skarbie. O porodach ciężkich, ciążach trudnych, karmieniu skomplikowanym, kupach zbyt rzadkich, a czasem za twardych, najlepszych bucikach, ortopedach, najładniejszych ubrankach i tak dalej, i tak dalej. Zupełnie, jakbyśmy rodząc dziecko, straciły tożsamość sprzed ciąży. A przecież tak nie jest. Chyba że się mylę i tylko ja tak mam?
Do zobaczenia na placu zabaw.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze