Współcześni dziadkowie
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuDzisiejsza babcia to energiczna i elegancka kobieta, wciąż aktywna zawodowo. Ma swoje hobby, ulubione seriale oraz krąg absorbujących znajomych. Dziadek spędza czas na działce i na szachach z sąsiadem. Dziś dziadkowie są asertywni. Nie zmieniają swoich planów tylko po to, by zająć się wnukami. Mają własne plany i wolny czas – wszak czekali na to całe życie. Czy to dobrze, że współcześni dziadkowie starają się myśleć nade wszystko o sobie?
Jeszcze niedawno mówiąc „babcia” myśleliśmy o starszej pani z gołębim kokiem, dla której wnuczęta były całym światem. Gotowała im pyszne obiady i czytała książki. A dziadek nosił szelki i świetnie grał w warcaby. Z wnukami, rzecz jasna. Dziś babcia to energiczna i elegancka kobieta, wciąż aktywna zawodowo. Ma swoje hobby, ulubione seriale oraz krąg absorbujących znajomych. Dziadek spędza czas na działce i na szachach z sąsiadem. Dziś zarówno babcie, jak i dziadkowie są asertywni. Nie zmieniają swoich planów tylko po to, by zająć się wnukami. Mają własne plany i wolny czas – wszak czekali na to całe życie. Czy to dobrze, że współcześni dziadkowie starają się myśleć nade wszystko o sobie?
Agnieszka (28 lat, farmaceutka z Warszawy):
— Całe życie mieszkaliśmy z babcią i dziadkiem, rodzicami mamy. To były czasy! Z dziadkiem grałam w szachy, uczyłam się pływać i jeździć konno. On pokazywał i wyjaśniał mi świat – omawialiśmy wszystko, od techniki wbijania gwoździ, po sekrety polskiej historii. Moja babcia wspaniale gotowała, dbała o nas, opiekowała się nami. Smażyła nam frytki, śpiewała na dobranoc i cerowała podarte spodnie. To ona tak naprawdę stworzyła nam ciepły dom. Moi rodzice byli bardzo zajęci – i karierą zawodową, i życiem towarzyskim. Szczególnie to drugie niezwykle ich absorbowało. Imieniny znajomych, uroczyste bale, potańcówki i rauty, wypełniały ich popołudnia i weekendowe noce. Nieszczególnie mi to przeszkadzało, zwłaszcza, że mama jest typem smutasa, a ojciec cóż, do dziś jest dość chimeryczny. Mogę śmiało powiedzieć, że zarówno ja, jak i moja siostra wolałyśmy, kiedy nie było ich w domu. Dziś moi dziadkowie nie żyją, bardzo mi ich brak.
Mam swoją rodzinę – męża i troje dzieci. Jesteśmy szczęśliwi, choć nie jest nam lekko. Na co dzień jesteśmy ze wszystkim sami — Ola jest cudzoziemcem i jego rodzina pozostała w Szwecji. A moja rodzina? Siostra ma swoje życie, ciotki i wujkowie zdają się nie wiedzieć o naszym istnieniu. A rodzice? Wciąż są pochłonięci swoimi arcyważnymi sprawami. Dziś nie chadzają na przyjęcia tak często, jak kiedyś, ale ciężko im na stare lata wykrzesać z siebie jakieś altruistyczne uczucia, i zainteresowanie kimś innym, niż oni sami.
Tak, mam do nich żal. Nawet nie o to, że nie chcą zaopiekować się wnukami, kiedy naprawdę tego potrzebujemy, i wolą jechać w góry, zamiast spędzić z nami święta. Boli ten kompletny brak zainteresowania naszym życiem. Śmiało mogę powiedzieć, że rodziców mam tylko na papierze, a moje dzieci znają babcię i dziadka wyłącznie ze zdjęć. To dodatkowo irytuje, kiedy myślę sobie o tym, jak oni śmiało i bez skrupułów korzystali z „instytucji babci i dziadka”, nie dając z siebie za wiele zarówno kiedyś jako rodzice, jak i dziadkowie teraz.
Gabi (29 lat, księgowa z Radomia):
— Jestem mamą 3 letniego Patryczka, który często choruje. Mój mąż jest zabieganym informatykiem – haruje w tylu miejscach, w ilu się tylko da. Wszystko po to, żebym mogła pracować wyłącznie dorywczo, bo bardzo często ktoś musi zajmować się naszym chorym dzieckiem. Musi też zarobić tyle, byśmy nie tylko się utrzymali, ale i by wystarczyło pieniędzy na lekarzy i lekarstwa dla synka. W Radomiu mieszkamy tylko my, nasze rodziny pozostały w rodzinnych stronach. Często do siebie dzwonimy, widujemy się raczej rzadko, może raz na kwartał. Nie dążę do tych spotkań, bo nie jesteśmy sobie szczególnie bliscy. Może ktoś powie, że jestem roszczeniowa, ale ja zawiodłam się na ludziach, którzy z definicji powinni być mi najbliżsi. Nie mogę liczyć ani na ich pomoc, ani na realne wparcie.
Moi rodzice bardzo surowo nas, a właściwie mnie, oceniają — mają jakieś swoje wyobrażenia, w które my się nie wpisujemy. Według nich moje dziecko choruje, bo ubieram je albo za ciepło, albo za zimno; albo przesadnie dbam o niego, albo zdecydowanie niedostatecznie. Wszystko w zależności od okoliczności. Za to idea jest jedna: zrzucić na kogoś odpowiedzialność, w tym wypadku na mnie, no i wymagać, by winna poniosła konsekwencje swojego zachowania. Siebie tym samym oczyścić z wszelkich zobowiązań i powinności. Nabałaganiłaś? Posprzątaj. Przez ciebie dziecko zachorowało? Opiekuj się nim. Nie dość, że to popaprane, to i przykre, bo oni w tym układzie w ogóle nie dostrzegają Patryka.
Z kolei rodzice Tomka są bardzo ekspresyjni i wylewni, na zasadzie dużo mówić, mało robić. Zasypują nas deklaracjami, jak to nas kochają, jak o nas intensywnie myślą, oraz obietnicami, że przyjadą za tydzień na weekend, a za miesiąc to może nawet i na kilka dni. Nic się takiego naturalnie nie dzieje. Wiemy, że możemy liczyć tylko na siebie, i tak robimy. Szkoda nam tylko dziecka – jemu dziadkowie kojarzą się z rozczarowaniem. To tacy wielcy nieobecni. Co interesujące w tym wszystkim, zarówno jedni, jak i drudzy dziadkowie pochodzą z bardzo religijnych, tradycyjnych rodzin i hołdują takim wartościom, jak Bóg, oddanie, miłość do bliźniego. Jak się jednak okazuje, ważniejsza od powyższego okazuje się być powtórka serialu, stuprocentowa obecność w miejscu pracy czy autokarowa pielgrzymka w jakieś święte miejsce.
Joanna (27 lat, finansistka z Gdyni):
— Wychowywałam się w bardzo ciepłym domu. Moi rodzice bardzo się kochali, a nam dawali dużo czułości i zainteresowania. I ja, i brat czuliśmy, że zawsze możemy liczyć na ich wsparcie i pomoc. Mój tata dużo pracował, nami zajmowała się mama, która też była aktywna zawodowo, ale w mniejszym zakresie. Choć mamy bardzo liczną rodzinę, to moi rodzice nie mogli liczyć na niczyją pomoc. Byli sami, ale doskonale sobie radzili. Moje dzieciństwo było cudowne, miałam dobre wzorce, bez trudu więc przeniosłam je na grunt swojej rodziny.
Mam dwoje dzieci i oddanego męża. Jest nam w życiu bardzo dobrze, a i nasze życie jest przyjemne. Duża w tym zasługa moich rodziców, którzy wciąż dają mi miłość, wsparcie i poczucie bezpieczeństwa – choć mieszkamy niemal 200 km od siebie, zawsze możemy na nich liczyć. Są też przejętymi, zaangażowanymi dziadkami. Może dlatego, że im samym tak bardzo brakowało rodziców? Interesują się Paulinką i Pawełkiem, dzwonią do nich, przyjeżdżają, kiedy tylko mogą i często zabierają ich do siebie. Przywożą im i zabawki, i zdobyte u rolników ekologiczne warzywa. Kiedy tylko zajdzie potrzeba, moja mama rzuca wszystko i przyjeżdża do nas, by mnie wesprzeć na przykład w opiece nad chorym dzieckiem. Tak samo tata – kiedy widzi, że mój ogródek zasypały liście, nie pytając o nic, bierze grabie i z uśmiechem na ustach doprowadza go do stanu używalności. Cieszę się, że ich mam, zwłaszcza, kiedy patrzę na moje koleżanki, też zabiegane i zapracowane mamy, które nie mogą liczyć ani na pomoc, ani – co gorsza – na uwagę swoich rodziców. Dziwni są ci dzisiejsi dziadkowie – skoncentrowani na sobie, na swoim życiu. Mnie to wręcz szokuje. I tym bardziej doceniam to, a raczej kogo mam.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze