Dziecko - lek na całe zło?
EDYTA LITWINIUK • dawno temuDla Marty to było lekarstwo na wszystkie bolączki. Dla Izy jedyne rozwiązanie jakie przyszło jej do głowy, by uratować wieloletni związek. Dla Anki – wyłącznie przypadek, ale za to jaki pomocny. Czy dziecko może być lekarstwem na zdradę, na usychający związek, na kryzys wieku średniego i na nudę, która pojawia się z czasem w życiu dwojga ludzi?
Dla Marty to było lekarstwo na wszystkie bolączki. Dla Izy jedyne rozwiązanie jakie przyszło jej do głowy. Dla Anki – wyłącznie przypadek, ale za to jaki pomocny. Czy dziecko może być lekarstwem na zdradę, na usychający związek, na kryzys wieku średniego?
Marta (33 lata, sekretarka z Łowicza):
— Nie wiem, kiedy zaczęło się psuć. Wydawało mi się, że jest dobrze. Wyszłam za mąż w wieku 23 lat z tzw. wielkiej miłości. Przez 10 lat małżeństwa bywało lepiej i gorzej, ale nigdy tak, żebym pomyślała, że nasz związek rozsypie się jak domek z kart. Pamiętam, kiedy pierwszy raz sobie to uświadomiłam. To była impreza ze znajomymi, na której mój mąż tańczył z jakąś nieznajomą dziewczyną. Na początku w ogóle mi to nie przeszkadzało, a potem ten akurat fakt mnie przeraził – nie byłam w ogóle o niego zazdrosna. Nagle sobie uświadomiłam, że chyba powoli przestaje nam na sobie zależeć.
Takim doradcą, do którego zawsze miałam zaufanie, była moja mam. Teraz też postanowiłam się jej zwierzyć. Tak jak przewidywałam, wyskoczyła od razu z tradycyjnymi pretensjami: — Bo wy nie macie dziecka. Żachnęłam się oczywiście, bo już nie pierwszy raz słyszałam te zarzuty, ale matka drążyła dalej: — No pomyśl, nie ma dziecka, jedynej istoty, która byłaby w stanie nierozerwalnie was połączyć. To co go przy tobie utrzyma? – pytała. Choć nie dopuszczałam do siebie tej myśli, teraz musiałam przyznać jej rację. Zwlekaliśmy z dzieckiem bardzo długo, aż chyba doszliśmy do takiego momentu, że w ogóle przestaliśmy o nim myśleć. A może to właśnie ono byłoby tą siłą, która ożywiłaby nasze relacje. Przecież wytrzymaliśmy ze sobą 10 lat. To coś znaczy. Niektóre małżeństwa rozpadają się po roku, dwóch, a nasze trwa już tyle lat.
Co prawda, nie byłam pewna tej decyzji i długo się wahałam, ale w końcu postanowiłam podpytać mojego męża, co myśli na temat dziecka. Oczywiście nie wprost, ale wybadać co by było gdyby. Tak jak przypuszczałam, przyznał, że już dawno o tym nie myślał. Tak jak ja – zaczął się zastanawiać dlaczego i stwierdził, że widocznie wygodniej jest nam tylko we dwoje. Ale czy to dobrze, że żyjemy tylko dla siebie?
Decyzję o dziecku podjęliśmy wspólnie. Nie było lekko. Całą ciążę przeleżałam. Ale dzięki temu przekonałam się, jak bardzo zależy mi na mężu. Jaki to świetny facet i jak bardzo można na niego liczyć. A jaka byłam o niego zazdrosna, kiedy jedna z pielęgniarek na oddziale próbowała go podrywać. Tak, w moim przypadku dziecko na pewno uleczyło nasz związek.
Iza (26 lat, nauczycielka z Warszawy):
— Pamiętam jaka byłam zła na siebie, że nie dostrzegłam tego wcześniej. Późniejsze powroty, zapach obcych perfum, blond włos na marynarce… Jakie to było klasyczne. A ja jaka ślepa, że dopiero ktoś obcy musiał mi zwrócić na to uwagę.
Z Markiem znaliśmy się praktycznie od zawsze. Ale to nie tak, że od zawsze byliśmy razem. Po prostu pewnego dnia spojrzeliśmy na siebie inaczej i tak się zaczęło. Ślub wzięliśmy dopiero po 4 latach „chodzenia” ze sobą. To była przemyślana decyzja. A ja byłam najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Przez 5 lat małżeństwa wszystko było dobrze. Układało nam się i w życiu, i w łóżku. Przynajmniej ja tak myślałam, aż do tamtej chwili, kiedy tzw. życzliwy szepnął mi kilka słów na temat właścicielki blond loków. To, co wtedy przeżyłam, nie da się opisać. Byłam na przemian piekielnie wściekła i załamana. Gotowa w jednej chwili zakończyć to małżeństwo, a w drugiej błagać go, żeby został. Sama już nie wiedziałam, czego chcę. Czy jego chcę? Wszystko było jak za mgłą, ja chodziłam jak struta, a on nawet tego nie zauważał.
Zaczęłam go obserwować i zastanawiać się jak długo to trwa. Podpytywałam znajomych, zasięgałam języka. Ze strzępów informacji udało mi się poskładać, że „przygoda” mojego męża trwa od pół roku i że to raczej nic poważnego: ot mały skok w bok, faceta, który w małżeństwie zaczyna się po prostu nudzić. Skok w bok, który był dla mnie prywatnym końcem świata, ale dawał też nadzieję. Gdyby to było coś poważnego, Marek pewnie zdecydowałby się odejść. Jeśli tego nie robi, to znaczy, że widocznie coś do mnie czuje. Zresztą przecież jego zachowanie wcale się nie zmieniło. W domu nadal był opiekuńczy i kochający, w łóżku wciąż się nam świetnie układało… To dało mi do myślenia. Może nie wszystko jest stracone.
Długo zastanawiałam się w jaki sposób utrzymać go przy sobie. Jedynym rozwiązaniem które narzucało się samo, było dziecko. Nie raz widziałam, jak Marek szalał z dziećmi swoich kuzynów. Uwielbiały go. A on też dawał do zrozumienia, że świetnie się z nimi bawi. Dziecko – to było najlepsze rozwiązanie.
Asia urodziła się dokładnie 13 miesięcy po tym, kiedy dowiedziałam się o zdradzie mojego męża. Późne powroty do domu i zapach obcych perfum minęły bezpowrotnie w 3 miesiącu ciąży. Chyba nam się udało. Mam nadzieję, że już tak zostanie.
Anka (28 lat, ekonomistka z Łodzi):
— To był poważny kryzys. Byliśmy ze sobą już 6 lat, ale tak źle jeszcze nie było. Dotarliśmy do punktu, że denerwowało nas w sobie wszystko – szczoteczka do zębów na umywalce, lakier do paznokci pozostawiony w kuchni… Szczegóły były pretekstem do karczemnych awantur. Nie wiem dlaczego. Może powoli nudziliśmy się sobą. Może zaczęła nas męczyć własna obecność – praktycznie 24 godziny na dobę razem – tak w pracy, jak i w domu. A może po prostu mieliśmy już dość wiecznego narzeczeństwa… Należało w końcu zrobić jakiś krok do przodu: w tę albo w tamtą stronę. Zalegalizować związek i wyprowadzić się w końcu z ciasnej kawalerki, albo się rozstać…
W gruncie rzeczy, kiedy się dowiedziałam, byłam już przekonana do myśli, że zrywamy. To, że test wykazał, że jestem w ciąży, było nie tyle zaskoczeniem, co kolejną komplikacją opatrzności. Przecież już przyzwyczaiłam się do myśli, że nie będziemy razem, że muszę sobie poukładać życie od nowa, samotnie. A tu bach: niespodzianka. Przyznaję bez bicia: w pierwszej chwili pomyślałam o usunięciu. To byłoby najprostsze rozwiązanie kłopotu. Potem pomyślałam, że mój chłopak powinien wiedzieć. Bo to nie tak, że go już nie kocham, po prostu bycie razem przysparza więcej problemów niż rozstanie się. Ale dziecko to już poważna sprawa. Razem je majstrowaliśmy, teraz razem musimy zastanowić się co robić dalej.
Wiadomość o maluchu zaskoczyła Arka. A on zaskoczył mnie swoją reakcją. W ogóle nie dopuszczał myśli o usunięciu. Tym bardziej też tej, że nie będziemy razem. Od razu zaczął planować kupno większego domu i przeprowadzkę, a jeszcze wcześniej ślub. Myślałam, że te jego plany znowu skończą się na gdybaniu i przeczekiwaniu. Pomyliłam się. Dziecko wyraźnie go zmobilizowało. W ciągu pół roku mieszkaliśmy już w nowym domu, a całkowicie umeblowany pokoik czekał na malucha. Teraz myślę, że oboje potrzebowaliśmy takiej mobilizacji, jaką było dziecko. W naszym życiu znów pojawiła się iskra energii. Znowu zaczęło się dobrze dziać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze