Niesparowani
SYLWIA KOWALSKA • dawno temuZatwardziali samotnicy wymieniają same plusy życia solo: można realizować pasje i marzenia, oddać się pracy i karierze, nie być odpowiedzialnym za innych, można poczuć się wolnym, niezależnym, wydawać kasę na co ma się tylko ochotę. Czy ludzie są stworzeni do życia w pojedynkę? Czy kino dla singli, wczasy dla singli, imprezy dla singli to nic innego jak rozpaczliwa potrzeba bliskości drugiego człowieka.
Halina (37 lat, właścicielka firmy ubezpieczeniowej z Płocka):
— Dawniej na takie jak ja mówiono "stara panna". To było jak obraza. Teraz mówi się – „singielka” i wydaje się to być trendy.
Mam dobrze prosperującą firmę, własne mieszkanie, dobry samochód. Nie narzekam na brak pieniędzy. Robię, co chcę. Mam swoich przyjaciół. Jeżdżę na wycieczki. Chodzę na kursy doszkalające. Nigdy się nie nudzę. W gruncie rzeczy jestem szczęśliwa. Obawiam się, że już nie potrafiłabym być z kimś, mieszkać. Przyzwyczaiłam się do swej samotni. A jak chcę towarzystwa, wychodzę do znajomych, rodziny.
Są chwile, szczególnie wieczorami, gdy marzę o moim mężczyźnie. Nie na chwilę, nie dla seksu, ale na zawsze. Jednak szybko trzeźwieję. Wiem, że to ograniczyłoby mi wolność. Dlatego nie szukam "drugiej połowy". Nie chcę być z byle kim, a kogo w tym wieku znajdę? Ci najfajniejsi są już zajęci.
Może po prostu przespałam odpowiedni moment. Zamiast zająć się chłopakami, byłam zajęta rozkręcaniem firmy. A może ja po prostu nie jestem stworzona do stałych związków, małżeństwa, zakładania rodziny… Jest dobrze tak jak jest.
Kamil (28 lat, informatyk z Warszawy):
— Do Warszawy przyjechałem 4 lata temu. Do pracy w dużej firmie. Dla chłopaka z Tarnowa to była niebywała szansa. Prestiż, pieniądze, kariera. Wykorzystałem tę szansę. Tylko teraz zastanawiam się czy tę właściwą?
Szybko okazało się, że jestem sam. Koledzy w firmie są fajni, ale po pracy wracają do swoich domów, rodzin, drugich połówek. Ja chowam się w moim ponad 100 metrowym mieszkaniu i często zapijam samotność whisky z lodem. Czasami uda umówić mi się z kimś na sobotę. Najczęściej to świeżo poznane dziewczyny na portalach dla samotnych. Szczerze mówiąc, nie wierzę w miłość on-line. Ale gdzie mam poznać kogoś? W pracy — większość facetów. Jak kobieta, to już zajęta. A innego towarzystwa nie mam. Warszawa nie lubi uśmiechu i spontanicznych kontaktów międzyludzkich, tak więc na ulicy nikogo nie zaczepię.
Czuję się, jakby ludzie o mnie zapomnieli. Czasem rozmyślam, jakby wyglądało moje życie, gdybym nie wyniósł się z Tarnowa. Może nie miałbym tej całej forsy, mieszkania i BMW, ale może miałbym dziewczynę, żonę, może już dzieci… Wiem, mam jeszcze czas na założenie rodziny, ale nie mam jak ani gdzie spotkać kogoś w społeczeństwie, w którym grupki ludzi bawią się w swych hermetycznych światkach i nie przyjmują nikogo spoza. Moje tarnowskie środowisko też się ode mnie odwróciło. Nie łączy już nas wiele. Albo powyjeżdżali za pracą, albo mają swoje rodziny i brak nam wspólnych tematów. Coraz częściej staję się człowiekiem, którego nie ma!
Olga (22 lata, studentka z Gdańska):
— Studiuję w dużym mieście i jestem singielką. Jakież to w obecnych czasach typowe. W moim przypadku nie był to żaden wybór, po prostu nie udało mi się znaleźć nikogo właściwego.
Mama mówi, że jestem sobie sama winna, bo nie wychodzę ze znajomymi, nie poznaję nowych ludzi, a tych, których poznaję, nie traktuję jako potencjalnych chłopaków. Może jestem zbyt wybredna, może zbyt nieśmiała. Nie wiem. Owszem chciałabym mieć faceta, bo moi znajomi ze studiów są w większości sparowani. Ale nic na siłę.
Mimo wszystko nie jestem nieszczęśliwa. Jestem sama, lecz samotna jestem tylko momentami, jak dorwie mnie kryzysik, np. gdy o trzeciej w nocy nie mogę zasnąć i mam ochotę pogadać z kimś przez telefon, a nie mam z kim… Czasem sądzę, że jest mi z tym wszystkim wygodnie, bo jestem panią swojego życia, ode mnie zależy, co robię. Poza tym, moje koleżanki mają facetów, którzy nie traktują ich najlepiej i częściej widzę jak płaczą, niż jak się śmieją. Ja śmieję się często. I nie drżę przed tym, że ktoś może mnie zranić, odrzucić albo że ja mogłabym kogoś zranić. A jak przyjdzie pora… podobno każda potwora znajdzie swego amatora.
Franek (31 lat, prawnik z Zamościa):
— To już ponad rok. Myślałem, że będzie fajnie, że poczuję ulgę wyrywając się z poprzedniego chorego związku, który ograniczał mnie w każdej kwestii. Myślałem, że szybko znajdę kogoś nowego. Jakąś normalną babkę. Jednak nic z tego. Może wariuję już z samotności, bo moja "była" zniszczyła mnie psychicznie, zabrała pewność siebie i cierpliwość. Ale szlag mnie trafia, gdy pojawia się jedna dziewczyna, druga, później trzecia, czwarta, aż w końcu dziesiąta… Wszystkie przypadki były identyczne — piękna, miła, robiąca nadzieję. A potem tylko przyjaźń, łóżko, łudzenie się, że tym razem to coś więcej. Czy ja robię coś nie tak? Czy teraz większość kobiet wszelkie znajomości zaczyna i kończy na łóżku?
Szukałem już w akcie desperacji nowych znajomości na jakiejś durnej stronie randkowej. Ale to żenada. Ścina mnie brak zaufania. Bo na stronce można o sobie cuda pisać, rożne zdjęcia wciskać, a prawda może wyglądać zupełnie inaczej. Miałem pierwszą i ostatnią randkę internetową, gdzie brunetka okazała się przeciętną blondynką. Czy ja kiedyś trafię na porządną, szczerą, kochającą dziewczynę?
Sandra (33 lata, księgowa z Rzeszowa):
— Jak sięgnę myślami wstecz, to tak naprawdę jestem singlem całe życie. Byłam w związku z kilkoma facetami. W większości przypadków było to bardziej umawianie się z kimś dlatego, żeby rodzice się nie czepiali i by znajomi na siłę mi kogoś nie szukali.
Dla mnie było to raczej wypełnianie jakiegoś schematu. Zwykle zaczynało się od pójścia do kina, potem spacer, wyjście na imprezę, obejrzenie filmów w domu, seks i po kilku miesiącach spławiałam takiego kolesia. Dzięki temu miałam wyborne i wiecznie świeże tematy do rozmów na babskich spotkaniach i zostawiano mnie w spokoju na jakiś czas.
Po studiach byłam z facetem, z którym wcześniej się przyjaźniłam 2 lata. No i znowu schematycznie robiłam to, co się robi będąc w związku. Po pół roku było po związku i po przyjaźni. Może i moja wina, bo zaczęło mi przeszkadzać, że mój facet chciał się spotykać ze mną codziennie, a mi starczało dwa razy w tygodniu.
Podsumowując. Jestem singlem, bo nie lubię ograniczania mojej wolności, konsultowania z kimkolwiek moich planów. Nie potrzebuję nikogo, by dobrze i szczęśliwie żyć. A jak mój były wypalił w pewnym momencie, że kiedyś się hajtniemy i będziemy mieć trójkę dzieci, to miałam ochotę uciec z krzykiem.
Lubię facetów, ale nie wytrzymuję z nimi dłużej. Duszę się z związkach i tyle.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze