Nie umiem się bronić przed złośliwą koleżanką
CEGŁA • dawno temuMam pierwszą pracę po szkole handlowej i pracuję w pokoju z wyjątkowo złośliwą koleżanką. Jej koledzy z innych działów są podobni. Gnębią mnie wątpliwymi dowcipami. ma fajnego męża i 200-metrowy dom. Takiego życia chyba nie zdobywa się nieśmiałością, zahamowaniem? Nie chcę zniżać się do jej poziomu, ale czy mogę w inny sposób sprawić, by dała mi spokój?
Droga Cegło!
Mam pierwszą pracę po szkole handlowej i pracuję w pokoju z wyjątkowo złośliwą koleżanką. Jej koledzy z innych działów są podobni. Gnębią mnie wątpliwymi dowcipami. Jestem najmłodsza wiekiem i stażem, nawet myślałam, czy to nie jakiś chrzest równikowy. Ale nie, za długo to trwa. I tak bym zresztą go nie zdała, jestem bierna, milczę. A milczenie podobno oznacza zgodę. Mam tylko problem z cerą – dostaję czerwonych plam na dekolcie i jest mi gorąco, kiedy się denerwuję. Ostatnio miałam to dwa lata temu na maturze.
Moi rodzice są humanistami, zdziwili się początkowo, że kiedyś chcę mieć własną firmę. Dla nich złośliwość to wyższa forma inteligencji. Kiedy im opowiadam o wydarzeniach w pracy, na poczekaniu wymyślają cięte riposty, twierdzą, że na tym polega zabawa – żeby okazać się godnym przeciwnikiem za pomocą poczucia humoru. Mnie to nie przekonuje, docinki koleżanki zwyczajnie bolą, zwłaszcza że nie dotyczą mojej pracy. Przy aneksie kuchennym ostatnio powiedziała głośno, żeby „Nety nie prosić o zrobienie kawy, chyba że się chce mieć zawał serca”. Jakbym chciała kogoś otruć. Komentuje też moje ubrania, nawet rozmowy przez telefon – teraz już wychodzę na zewnątrz, nie chcę jej dawać pożywki.
Struktura w naszej firmie jest płaska, mam tylko jednego szefa. Jest ze mnie zadowolony. Chciałabym mieć własny pokój, chociaż metr na metr, bez tej zołzy. Zgodziłabym się nawet na ustawienie biurka w przedpokoju we wnęce, ale mogłoby wyjść, że donoszę na współpracowniczkę, nie dogaduję się z ludźmi.
Czytałam porady księdza Józefa Pierzchalskiego, który napisał na portalu Przemiana, że złośliwość człowieka jest wołaniem o pomoc, wyrazem rozpaczy… Raczej nie widzę tych cech w koleżance – jest pewna siebie, szasta kasą, ma fajnego męża i 200-metrowy dom. Takiego życia chyba nie zdobywa się nieśmiałością, zahamowaniem?
Nie chcę zniżać się do jej poziomu, ale czy mogę w inny sposób sprawić, by dała mi spokój?
Aneta
***
Droga Aneto!
Złośliwość to rzecz kontrowersyjna. W samej nazwie i etymologii posiada „zło”, wydawałoby się zatem, że sprawa jest prosta. Nie do końca jednak. Rację mają po trosze zarówno rodzice, jak i ksiądz.
Parafrazując znane powiedzenie: złośliwość leży w uchu słuchającego. Mniej ważne są, zdaniem niektórych, intencje nadawcy. O wszystkim decyduje Twój odbiór – to, czemu czujesz się zraniona, dotknięta. Czy to tylko przewrażliwienie, czy aż poczucie winy, bo ktoś trafił w sedno?
Powyższe to również półprawda. Złośliwiec wyszukuje słabszych, lecz czasem celnie szydzi z tego, co warte wyszydzenia, jest sumieniem swojego kręgu…
Czy Twoja koleżanka jest silniejsza i mądrzejsza przez posiadanie domu i rodziny? Daje jej to prawo do ocen? Nie wiem, nie znam jej odzywek, nie podałaś przykładów. Powiem tylko, że nawet 500 metrów plus własny park nie broni człowieka przed frustracją.
Spróbujmy rozstrzygnąć, z czym się borykasz.
Myślę, że inteligentna złośliwość uderza w uczynki i ich rezultaty. Nie tyka wartości intelektualnych i moralnych człowieka, jego jestestwa, może jednak komentować sytuacje. Dlatego nie widzę nic szokującego w tekście o kawie, bo znaczył on tylko tyle, że robisz ją bardzo mocną. Chyba był to zaledwie żarcik, nie złośliwość. Nie było ataku na Twoją osobowość ani wolność.
Dla zdrowia i dobrego samopoczucia warto nauczyć się rozróżniać krytykę Siebie od krytyki szerszego zjawiska, tak samo jak odcedzić czyjś sposób bycia od personalnej niechęci. To bywa subtelne. Jeśli przychodzisz do pracy w nowej spódnicy, a koleżanka na Twój widok mówi, że przywieźli parówki w folii, to wiadomo, że masz do czynienia z chamstwem, nieżyczliwością, może zazdrością i kompleksami. Jeśli jednak wcinasz kanapkę z ukochanym baleronem, a koleżanka — rukolę z rzodkiewkami, i nagle słyszysz, że „meat is murder”, to może być zaledwie namiętny apel do zmiany Twoich zwyczajów żywieniowych.
Na pewno pomaga zdrowy dystans. Byłam wczoraj w takiej sytuacji: opowiadałam znajomym o meczu piłkarskim „politycy kontra tvn”. „Naraziłam się” potwornie opowieścią o zabawnym występie pana Kalisza. Towarzystwo uznało moje wejście za żenadę. Jak można emocjonować się publiczną dobroczynnością? Kogo obchodzi taka bezczelna autopromocja? Kiedy zapisuję się do partii — i do której? To ostatnie było typową złośliwością, ale… nietrafioną. Wiedzieli to wszyscy obecni, bo od urodzenia jestem niezrzeszona. Ot, sztuka dla sztuki. Miałam się obrazić? Nie. Jest w modzie brzydzenie się polityką i mediami, podejrzenie o współzależność istniało zawsze. Co to ma wspólnego ze mną? Nic. Dlatego nie wzięłam tekstów do siebie i na nikogo się nie pogniewałam.
Twoją bronią jest praca. Nie zależysz od tej osoby, nie musisz – powiem wprost – się nią przejmować. Milczenie to również ignorowanie, nie porażka. Rób swoje i spraw konsekwentnie, żeby to koleżanka zaczęła się martwić o ciszę w Waszym pokoju.
Jeśli zaś odczuwasz niepokonalną potrzebę rozładowania sytuacji, możesz zawsze zadziałać wprost i zapytać: „Zauważyłam, że bywasz uszczypliwa — czy masz jakiś problem, chcesz o tym pogadać?”. Brzmi ironicznie i naiwnie, ale zastraszająco często działa.
A objawy Twojej nerwowości świadczą o zaburzeniach naczyniowych, o których na pewno trzeba opowiedzieć lekarzowi.
Kciuki trzymam za Twoją asertywność!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze