Pokolenie umowy o dzieło
URSZULA • dawno temuNiedawno cały świat internetowy obiegł zabawny rysunek przedstawiający dwie fioletowe panie sprzątaczki w toalecie. Jedna z nich szoruje kibel, a druga mopuje podłogę. - Jaką masz umowę? - pyta mopująca. - O dzieło - odpowiada czyszcząca toaletę. Zabawne czy przerażające? Bo jakim dziełem jest umycie kibla? Dziełem na miarę naszych czasów i pokolenia młodych kreatywnych, którzy muszą wykonywać rozmaite „dzieła” pokroju mycia kibla, by przetrwać na rynku pracy.
Niedawno cały świat internetowy obiegł zabawny rysunek przedstawiający dwie fioletowe panie sprzątaczki w toalecie. Jedna z nich szoruje kibel, a druga mopuje podłogę. — Jaką masz umowę? - pyta mopująca. — O dzieło - odpowiada czyszcząca toaletę. Zabawne czy przerażające? Bo jakim dziełem jest umycie kibla? Dziełem na miarę naszych czasów i pokolenia młodych kreatywnych, którzy muszą wykonywać rozmaite „dzieła” pokroju mycia kibla, by przetrwać na rynku pracy.
To, że praca na etacie jest w Polsce smutnym przeżytkiem zrozumiała już nawet moja mama, która do niedawna jeszcze zamęczała mnie pytaniami, kiedy wyjdę za mąż i znajdę sobie jakiś ciepły etacik, a teraz to drugie pytanie zastąpiło pełne rezygnacji westchnienie: Żadne z dzieci moich znajomych nie ma umowy o pracę! To nic dziwnego, bo powszechnie wiadomo, że etacików nie ma. To znaczy są może takie za 1200 zł dla wiecznie protestujących w sprawie podwyżek nauczycielek i pielęgniarek, ale nic porządnego nie znajdzie się dla człowieka po studiach, który ma ambicje, wymagania i chce zajść wysoko. Nie po to tyle lat się męczył przysypiając na wykładach dementywnych profesorów i wkuwając na pamięć w dusznych bibliotekach fragmenty zakurzonych ksiąg, a potem zamiast napić się z kolegami dogorywał na dodatkowym niemieckim, żeby teraz nagle musiał miesiącami, a może i latami, siedzieć na stażu w firmie i wykonywać jakąś prostą biurową pracę typu obsługa kserokopiarki i parzenie kawy. Wykonywać i czekać z utęsknieniem, aż starsze pokolenie, które aktualnie zgarnia okrągłą sumkę za bimbanie na dyrektorskich stołkach, odejdzie na zasłużoną emeryturę i zwolni upragniony etat młodszym. Co więc robi taki człowiek? Oczywiście są tacy, którzy oburzają się, że państwo się nimi nie zajmuje i nie podsuwa im pod nosy dożywotnich posadek i ciepłych mieszkanek, a oburzenie swoje manifestuje okupując place w centralnych punktach dużych miast. I są też tacy, którzy z optymizmem patrząc w przyszłość dzielnie zasuwają na umowę o dzieło.
Strategie życia na umowie o dzieło są różne, ale na prowadzenie wybijają się dwie podstawowe. Pierwszą — najpopularniejszą — można by nazwać życiem na freelansie, a jej mottem przewodnim jest hasło czekając na przelew, które dorobiło się już grupy na Facebooku i tysięcy sfrustrowanych lajków. Bo, jak żartują niektórzy, w słowie freelans, nie ma żadnego free, jest tylko lans. Żeby przeżyć miesiąc stosując tę strategię, trzeba oczywiście doprowadzić do perfekcji multitasking i pracować na kilka umów naraz, czyli tworzyć kilka dzieł równocześnie. Na przykład, jeżeli będziemy równocześnie pisać artykuł dla pewnego poczytnego portalu internetowego, tłumaczyć gry komputerowe dla firmy dystrybuującej gry komputerowe, uczyć języka w szkole języków obcych, a co drugi dzień wieczorem polewać piwo w knajpie pod domem (ale to na czarno), wtedy zakładając, że umowy zostaną podpisane i odesłane zanim różne panie księgowe będą musiały wyjść z firmy, by odebrać dzieci z przedszkola, być może uda nam się zarobić na niewielki kąt w walącej się kamienicy w dużym mieście i ziemniaki z cebulą na obiad. Zwykle jednak sprawy wcale nie idą tak gładko i okazuje się, że szef działu, który robi wycenę, miał wypadek samochodowy, pani księgowa, która tworzy naszą umowę o dzieło, akurat się rozchorowała, Poczta Polska, która dostarcza do firmy podpisaną umowę, jak zwykle zawiodła, zima zaskoczyła drogowców albo też nastąpiły inne skomplikowane okoliczności, z których firma wcale nie zamierza się tłumaczyć, w każdym razie pieniędzy w tym miesiącu nie będzie, a w następnym będą tylko na słowo honoru. I w ten oto sposób jak co miesiąc lądujesz na wycieraczce pod mieszkaniem rodziców po raz kolejny tłumacząc im, dlaczego znowu musisz pożyczyć pieniądze, albo co gorsza na ostrym dyżurze jako ofiara coraz popularniejszego przed 30. rokiem życia zawału.
Nieco więcej pozornego poczucia bezpieczeństwa dostarcza druga strategia przetrwania na umowie o dzieło, którą można by nazwać udając, że mamy etat. Jak sama nazwa wskazuje polega ona na robieniu dobrej miny do złej gry i sprawianiu wszelkich pozorów pracy na etacie. Pracownik siedzi w firmie od 9:00 do 17:00, przy wejściu i wyjściu składa swój podpis na specjalnej liście, musi latać do szefa z podaniem o urlop i obszernie tłumaczyć się, jeżeli chce pojawić się w pracy o 10:00, a nie o 9:00, bo ma akurat pogrzeb albo wizytę u lekarza. W ten sposób pozory posiadania etatu ze strony pracownika zostają zachowane, a jakie obowiązki wobec niego ma pracodawca? Właściwie żadnych, a już na pewno nie tak nieistotnych i przyziemnych, jak na przykład ubezpieczenie zdrowotne, składki emerytalne czy prawo do urlopu macierzyńskiego. Bo umowa przecież tak naprawdę jest o dzieło, a dziełem w tym przypadku jest siedzenie na dupie codziennie od 9:00 do 17:00, odpisywanie na maile, cotygodniowe zebranka i raporty. Brakuje tylko szorowania toalet.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze