Jestem trollem
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuMówią na mnie: Dziecko Neostrady albo Gimgówno. Mówią: Nie karmić trolla. Bo ja się karmię ich złością. I oni o tym dobrze wiedzą. To moja rozrywka – doprowadzać ludzi do białej gorączki, skłócić ich ze sobą, zaszkodzić. Dzień bez trollowania to dzień stracony. Naprawdę lubię to, co robię.
Mówią na mnie: Dziecko Neostrady albo Gimgówno. Mówią: Nie karmić trolla. Bo ja się karmię ich złością. I oni o tym dobrze wiedzą. To moja rozrywka – doprowadzać ludzi do białej gorączki, skłócić ich ze sobą, zaszkodzić. Dzień bez trollowania to dzień stracony. Naprawdę lubię to, co robię.
Powiedzmy, że mam na imię Karolina. Imię nie ma przecież żadnego znaczenia. Prawdą jest, że mam 25 lat. I że od roku nie mam pracy. Że kilka miesięcy temu zostawił mnie jedyny facet, jakiego miałam. Zostawił mnie po tym, jak przeszukał mój komputer. Mieszkam z rodzicami.
Co jeszcze o mnie? Oprócz tego faceta, który odszedł w siną dal, nikt nie wie, co mi sprawia największą przyjemność. Moi rodzice myślą, że jestem miłą i dobrze wychowaną dziewczyną. Nie mam przyjaciół, bo nie wierzę w przyjaźń. W sumie mogę powiedzieć, że nie mam najlepszego zdania o ludziach. Wszyscy, których znam, bardzo głęboko mnie rozczarowali.
Czy jestem szczęśliwa?
Tylko wtedy, kiedy kogoś wkurzę.
Kiedy dostałam kilka lat temu na Boże Narodzenie laptopa z Internetem, odkryłam, czym naprawdę jest sieć. Jak wspaniałym jest narzędziem. Czasem zastanawiam się, jak to możliwe, że ludzkość w ogóle mogła bez niej żyć przez tyle tysięcy lat?
Najpierw powiem, jak się dowiedziałam, co to jest trollowanie.
Zaczęło się od jakiejś dyskusji na forum o mojej uczelni. Miałam zupełnie inne niż reszta zdanie o jednym z doktorów. Wszyscy uważali, że jest świetny. Napisałam, że jest wrednym zboczeńcem, bo kiedy puszcza po ciemku slajdy, maca studentki. Rzeczywiście tak robił, przynajmniej mnie. Stawał za moimi plecami i dotykał mojej szyi, pleców, włosów… nie ruszałam się, przerażona i po cichu czekałam, aż skończy. Potem stawałam na głowie, żeby tylko nie chodzić do niego na zajęcia. Skończyło się tym, że miałam egzamin poprawkowy. Ledwie zdałam na tróję, choć materiał, ze względu na wiadomą sprawę, opanowałam na pięć z plusem.
Wtedy, kiedy opisałam moją przygodę na forum, posypały się na mnie gromy: że wymyślam, że jestem mitomanką, że jestem zboczona i w końcu – że jestem trollem. Sprawdziłam, co to znaczy. Było mi przykro, bo liczyłam na zrozumienie, nawet na wsparcie. Nie dość, że nikt mi nie współczuł, to jeszcze posądzono mnie o wymyślanie. Kiedy już przeżyłam swoją przykrość, postanowiłam zemścić się na moich rozmówcach.
Namierzyłam ich po nickach na innych forach. Zaczęłam ich prowokować i obrażać tak samo, jak oni obrazili mnie. Koleżance, która żaliła się na temat straty dziecka na forum dla kobiet, które poroniły, napisałam (pod nowym nickiem rzecz jasna), że sama sobie winna, że na pewno piła i paliła w ciąży, więc teraz ma. Koledze, który na Facebooku wszem i wobec oznajmił, że jest zakochany, napisałam (korzystając z fałszywego konta), że jego laska się puszcza. Załatwiłam tak wszystkich moich oponentów z tamtej dyskusji. To było łatwe zadanie. Ludzie nie mają pojęcia, ile śladów po sobie zostawiają w sieci, jak bardzo się otwierają. Jak łatwo ich namierzyć i jak łatwo im później sprawić przykrość.
Odkryłam – ze zdziwieniem dla siebie samej – że wkurzanie i obrażanie innych ludzi sprawia mi wielką przyjemność.
Zaczęłam zgłębiać tajniki trollowania i netykiety. Mam taką już zasadę, że jak coś robię, to z oddaniem, porządnie. Bo jeśli chcesz łamać zasady, najpierw musisz je dobrze poznać.
Robię to każdego dnia. Taki nawyk i rytuał. Inni włączają kompa i lecą na Pudelka, na Naszą-Klasę, na Facebooka, a ja wchodzę na jakieś forum, gdzie toczy się jakaś ożywiona dyskusja i zaczynam swoje.
Sposobów jest kilka. Można ludzi obrażać personalnie, że są idiotami, że nie potrafią pisać lub czytać ze zrozumieniem itd. Ale to prostackie. Tak samo jak linkowanie ohydnych zdjęć – i tu nie jestem z siebie dumna. Kilku szczególnie znienawidzonym osobom wysłałam fałszywe linki, pod którymi były przerażające i obrzydliwe zdjęcia, głównie z wypadków samochodowych czy szpitalnych operacji. Już tego nie robię.
Dziś, kiedy uważam się za wytrawnego trolla, wolę zgłębić jakiś temat i prowadzić rzeczową dyskusję, prezentując światopogląd odmienny, niż wszyscy. Najłatwiej jest w dyskusjach o wierze, aborcji, in vitro itp., ale też w rozmowach o polityce. Nie ma nic przyjemniejszego, niż patrzeć, jak ludzie, sprowokowani przeze mnie, sami siebie doprowadzają do białej gorączki. Są jak węże, które zżerają własny ogon. Kiedy na forum zaczyna się gotować, wycofuję się i tylko patrzę, jak się wszyscy pultają, jak się pieklą, jak zaczynają się wzajemnie obrażać… uwielbiam to uczucie. Jestem jak zła czarownica; moi rozmówcy to marionetki – steruję nie za pomocą sznurków, ale słów.
A tamten facet, o którym mówiłam na początku?
Widział, że każdego dnia po kilka godzin siedzę przy kompie. Dopytywał, co tam robię, ale zbywałam go tylko jakimiś opowieściami o czytaniu książek on-line i szukaniem przyjaciół z dawnych lat. Na początku chyba mi wierzył, ale potem zrobił się jakiś podejrzliwy. W końcu z pomocą jakiegoś kolegi-hakera sprawdził, czym zajmuję się naprawdę. Myślał, że go zdradzam z innymi facetami. Zostawił mnie wysyłając maila, że jestem nienormalna i że nie chce ze mną mieć nic wspólnego.
Teraz obmyślam, jak go załatwić. Mam ich na liście dwóch – tamtego zboczonego doktorka z uniwersytetu i jego.
Może i jestem nienormalna, ale on jeszcze pożałuje swoich słów.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze