Wojowniczka na kolanach
WERONIKA STAŃCZYK • dawno temuBy prawidłowo funkcjonować potrzebujemy minimum równowagi. Pragniemy jej zwłaszcza tam, gdzie się regenerujemy – w naszych czterech kątach. Cenimy sobie krąg bliskich znajomych. Nic tak nie poprawia nam humoru jak ich wizyta. Niestety bywają też goście, z którymi trudno znaleźć wspólny język. Wytrącają nas z równowagi i mimo, iż przebywamy pod własnym dachem, czujemy się wyalienowani i przestajemy panować nad swoimi odruchami.
Witając we własnych progach bliskich nam ludzi popadamy w euforię. Nagle życie wydaje nam się lżejsze. W ich obecności sprawy, które nas gnębią na co dzień, schodzą na dalszy plan. Zaś obcowanie z ludźmi, za których towarzystwem nie przepadamy, traktujmy jak niemiłe doświadczenie. Ważne, by te bliskie spotkania trzeciego stopnia, nie stały się naszą traumą.
Do okoliczności przedstawionych poniżej wracam dziś z przymrużeniem oka…
Bohema i kot
Od roku mieszkam w Krakowie. Wynajmuję dwupokojowy apartament blisko rynku. Należy do śpiewaczki pochodzącej tak jak ja z Bielska. Olga jest na kontrakcie w Londynie.
W salonie znajduje się duża biblioteka. Niemal w każdym kącie pokoju stoją instrumenty muzyczne. Kolorowe ściany mieszkania to efekt fascynacji właścicielki południem Europy. Jest tu przytulnie i bezpiecznie.
Staram się nie urządzać w domu imprez; wiem, co goście są w stanie zrobić pod wpływem alkoholu. Ponieważ moja sytuacja finansowa pogorszyła się, od kiedy pracuję tylko na pół etatu, postanowiłam wynająć po kryjomu pokój.
Meldują się u mnie Marzena i İwona, przyszłe adeptki krakowskiej ASP. Dziewczyny z bielskiej bohemy, które znam z widzenia. Mają ze sobą kota. Ustalamy zasady wspólnego mieszkania. Na razie dziewczyny mają zostać na miesiąc.
Marzenie, ambitnej rzeźbiarce, brakuje pomieszczenia, w którym mogłaby urządzić atelier. Swój warsztat chce zainstalować w kuchni. Proponuję, by na kreacje poświęciła określony dzień w tygodniu, na przykład środę. Marzena reaguje tak, jakby nie wierzyła w to, co słyszy. Dla niej kreacja nie ma związku z grafikiem. Pod jej wpływem robię minę skarconego dziecka.
Przyjaciółki interesują się zbiorem książek. Nie stronią nawet od poważnej lektury. Zazdroszczę im. Denerwuję się jednak, kiedy przy stole prowadzą hermetyczne rozmowy; nie nadążam za ich złożonymi myślami, mam wrażenie, że dopingują się nawzajem w znajdywaniu skomplikowanych sformułowań. Chociaż nie podzielam ich zamiłowania do posługiwania się trudnym językiem, to kiedy mam powiedzieć do jednej z nich: — Podaj masło, nie jestem w stanie wydobyć z siebie tak przeciętnej frazy.
W nocy nie śpię, bo Acerek, kot moich współlokatorek, ciągle skacze. Na dodatek przesuwa łapami przedmioty stojące na półkach, a z doniczek wytrąca ziemię. Kiedy budzę İwonę i proszę ją, żeby zamknęła swojego pupila do klatki, karci mnie jak profesor studenta za brak zrozumienia dla Acerusia. Przecież kot oswaja się z nowym miejscem a boks to dla niego ostateczność.
Przez kolejne tygodnie mieszkanie się nie wietrzy, bo Acer ma skłonności do wyskakiwania przez okno, nawet z dużej wysokości. Z powodu wilgoci, której sprzyja także intensywne gotowanie, plama na suficie w salonie, która dotąd wyglądała niepozornie, powiększa się. Próbuję omijać ją wzrokiem, zwłaszcza, że przypomina atomowego grzyba. Męczę się. Choć przecież sama wynajęłam im pokój. Zmusiła mnie do tego sytuacja, ale teraz czuję się nieswojo w tych wynajmowanych czterech ścianach. Zastanawiam się nad znalezieniem dodatkowej pracy i pozbyciem lokatorek, które kompletnie do mnie nie pasują.
Towarzystwo turystyczne
Przed sobą mam chłopaka i dziewczynę z plecakami na stelażach. On ubrany niepozornie, ona cała na pomarańczowo, z rudymi włosami obciętymi na krótko. Poznajemy się pod moimi drzwiami.
Moi goście to informatyk i nauczycielka jogi. Małżeństwo z niedługim stażem. İch pasją jest podróżowanie. Są przyjaciółmi Kuby – jedynej osoby z otoczenia znajomych stanowiącej dla mnie zagadkę. Potrzebowali noclegu. Myślałam, że przyjaciele mojego przyjaciela będą też moimi przyjaciółmi. Ale szybko okazało się, że nadajemy na innych falach.
Dziewczyna przypomina buddyjską mniszkę. Kojarzy mi się z sektą Hare Kryszna i medytacją; nie pociąga mnie ani jedno, ani drugie. Nie potrafię zwracać się do niej spontanicznie, a kiedy ona coś do mnie mówi, mam wrażenie, że źle słyszę. „Kryszna” reaguje tak samo.
Spędzamy razem blisko tydzień. Sama robię zakupy spożywcze, a goście jedzą to, co im przygotuję. Gdyby chociaż pomyśleli o winie… Mogłoby być tanie, przecież nie jestem wybredna. Dzielą się tylko kiełbasą – skądinąd smaczną – ich jedynym prowiantem. Jednak wykładając ją na stół słyszę, że jest za grubo pokrojona.
W wolnym czasie przybysze siedzą w głównym pokoju i piją herbatę ze swoich metalowych kubków, jakby byli na wycieczce. Dobrze, że są podbite pianką, przynajmniej nie rysują drewnianego blatu. Nie próbuję się z nimi integrować, choć podglądam zdjęcia, które para zrobiła w trakcie zwiedzania muzeów, podmiejskich kościołów i grot. Ten świat jest mi obcy. Nie umiemy nawiązać kontaktu.
Upierdliwa ciotka
Niektóre starsze osoby narzucają innym swoje zdanie, bo chcą czuć się potrzebne. Człowiekiem, żyjącym w błędnym przekonaniu, że jego zadaniem jest pouczanie innych i wpływanie na ich życie, jest moja ciotka. Wolałabym spotkanie z UFO niż starcie z nią.
Przyszła w odwiedziny. Muszę przyznać, że jest świetnym detektorem brudu, bo w moim czystym mieszkaniu znajduje grzyba pod suszarką w kuchni, jednak poza tym jej pobyt to ciąg nieporozumień.
Ponieważ nie podoba jej się mój wygląd, proponuje, że zrobi mi sweter na szydełku. Biega też za mną z nożyczkami i chce ściąć mi włosy. Na próżno tłumaczę jej, że o moją fryzurę dba znajomy stylista.
Pasją cioci jest komentowanie. Co prawda słucham z zainteresowaniem, jak opowiada z właściwą sobie intonacją o córce znajomej, która wróciła z Londynu z brzuchem, o jej bezrobotnym angielskim narzeczonym czy też o dziwnym imieniu nadanym dziecku przez parę. Boję się jednak, że mi też się nie upiecze.
W wyniku rozmowy ciotka przekazuje mamie wyrażone przeze mnie kontrowersyjne opinie na temat rodziny i wywołuje burzę. Na pożegnanie słyszę od niej, że mam się nad sobą zastanowić. Chyba nigdy się nie polubimy.
***
Wiem już, skąd się bierze agresja do niektórych ludzi — z konfliktu osobowości i walki o swoją tożsamość. Na szczęście w trudnych sytuacjach rodzi się wena i negatywną energię udaje się spożytkować.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze