Nieudany wieczór panieński
DOROTA ROSŁOŃSKA • dawno temuStaramy się, by był wyjątkowy. Planujemy odrobinę szaleństwa, na którą przed małżeństwem nie zawsze było nas stać (a co dopiero po sakramentalnym „tak”). Sporo frywolności, sprawdzone koleżanki i oryginalny pomysł, który wieczór panieński zamieni w niezwykłą noc. Najlepiej, by wspominać ją z uśmiechem. Niestety zdarza się, że chcemy ją wymazać z pamięci.
Jola (32 lata, dziennikarka z Poznania):
— Ze swojego wieczoru panieńskiego cudem wróciłam w jednym kawałku. Jak zwykle bywa w przypadku tego typu uroczystości, plan działania był dla mnie zagadką, a realizacja należała do świadkowej. Była nią Eliza, moja zwariowana przyjaciółka, urodzona ryzykantka, otwarta na nowe wyzwania. Od dawna pracowała w agencji eventowej, więc miała profesjonalne doświadczenie w organizacji dużych imprez. Wiedziałam, że wymyśli coś ekstra.
Na początku dziewczyny zawiązały mi opaskę na oczy i zaprowadziły do samochodu – wypożyczonego „ogórka”, który pamiętał chyba rok moich urodzin. Był cudowny. W podróży, która trwała dość długo, szampan lał się strumieniami, a chichotom nie było końca. Kierowca wypuścił nas w szczerym polu, gdzie mym odsłoniętym w końcu oczom ukazał się rząd warczących motocykli. Elizę zawsze ciągnęło do ubranych w obcisłą skórę motocyklistów.
Okazało się, że obok Poznania tej samej nocy trwał zlot motocyklistów. Rozochocone szampanem szybko zaprzyjaźniłyśmy się z grupką chłopaków. Wieść o tym, że przyjechał wieczór panieński, szybko się rozchodziła wśród coraz liczniejszej grupy motocyklistów. Bawiliśmy się świetnie. Jako przyszłą pannę młodą przewieziono mnie harleyem. Odbyłam honorową rundkę po jakichś pustynnych wertepach w towarzystwie kilkunastu trąbiących motocyklistów.
Zsiadając z harleya pragnęłam tylko jednego – rzucić się w ramiona Elizy, by podziękować za wyjątkową przygodę. Ale świadkowa zniknęła. Może spodobał jej się jeden z właścicieli motocykla i poszła z nim na romantyczny spacer – zastanawiałyśmy się z dziewczynami. Nie pasowało to do niej. Zwykle potrzebowała więcej czasu, by zostać z facetem sam na sam. Po pół godziny znalazłyśmy ją przerażoną w jednym z namiotów. Towarzyszyło jej czterech niebezpiecznie pijanych facetów, którzy zatarasowali jej wyjście z namiotu. Grali w karty, jak stwierdzili, o Elizę. Nie chciałam nawet myśleć, co zwycięzca miał zamiar zrobić z nagrodą.
Szczęście, że było nas dwadzieścia, a panowie mocno już chwiali się na nogach. Podzieliłyśmy się na pięcioosobowe grupy i każdy z zespołów rzucił się na wybranego pana. Motocyklowe towarzystwo, które bawiło się obok, nawet nie zareagowało na piski i tarzanie się w trawie. Pewnie myśleli, że to kolejne wygłupy z wieczoru panieńskiego.
Nasz kierowca z „ogórka”, przysypiający już za kierownicą w oczekiwaniu na nas, zrobił wielkie oczy, widząc zabłocone i potargane dziewczyny, wsiadające z wrzaskiem do autobusu.
Bitwa z czterema motocyklistami zakończyła się szczęśliwie i wszystkie z zapałem komentowałyśmy ciosy zadane łobuzom. Jedynie Eliza nie miała humoru. Zagryzała nerwowo wargi patrząc w okno autobusu.
Anka (30 lat, redaktorka z Warszawy):
— Zawsze twierdziłam, że wieczór panieński to czas wygłupów i luzu, więc z ochotą zgodziłam się na uczestnictwo w jednym z nich. Wkrótce miał odbyć się ślub mojej koleżanki z liceum. Nie widziałam jej z pięć lat, bo wyjechała do Londynu. Teraz wracała, by wyjść za mąż za kolegę ze swojego bloku. Ten wieczór był okazją do spotkania po latach szkolnych kumpelek.
Przygotowując się do imprezy kupiłam pannie młodej seksowną bieliznę. Bardzo ekskluzywną, z lekkim pieprzem, ale nie wulgarną. Jak na prezent na wieczór panieński była nawet za grzeczna.
Kilka dni przed imprezą dostałam maila od organizatorek wieczoru. Był plan, by na początek balangi spotkać się w domu panny młodej i przebrać się za… wiejskie gospodynie domowe. Dobry żart – pomyślałam pożyczając od babci kwiecistą chustkę na głowę. Miałam też przygotować, jak każda z zaproszonych dziewczyn, jeden przepis kulinarny i przynieść składniki potrzebne do jego realizacji. Jestem dobra w ciastach, więc kupiłam truskawki, trochę francuskiego ciasta i pyszną bitą śmietanę. Truskawki i bita śmietana to dobry afrodyzjak i na wieczór panieński były idealne. Do torby włożyłam jeszcze szampana, ubrałam seksowną małą czarną i, oczywiście wedle życzenia, chustkę na głowę.
Przyszłam na imprezę nieco spóźniona. Widząc zebranych, poczułam się jak Bridget Jones w stroju króliczka Playboya podczas rodzinnego spotkania (chyba wszyscy pamiętają tę scenę z filmu?). Wszystkie zaproszone panie przebrane były za wiejskie kobiety. Zero makijażu, na nogach zamiast szpilek miały wygodne kapcie. Na początku robiłam dobrą minę do złej gry łudząc się, że wkrótce żarty się skończą, a dziewczyny zrzucą z siebie łowickie pasiaki i pokażą wieczorowe sukienki. Nic z tego. Zostałam zagoniona do kuchni, by nauczyć pannę młodą ciasta, które… powinno smakować jej przyszłemu mężowi. Wieczór panieński okazał się lekcją gotowania, by zaspokoić podniebienie mężczyzny. „Balanga” skończyła się o 22:00 i wszystkie panie grzecznie wróciły do domu. Nie muszę chyba dodawać, że mój prezent wyróżniał się spośród pozostałych. Do tej pory zastanawiam się, czy ktoś zrobił pannie młodej kiepski żart, czy faktycznie trafiła w szpony jakiejś sekty nawiedzonych żonek. Na ślub nie dotarłam, wymigując się grypą.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze