Literackie sado-maso dla lasek!
URSZULA • dawno temuWspółczesna, przebojowa, sexy kobieta może się spokojnie wyzbyć intelektualnych kompleksów i czytać tylko to, co ją naprawdę interesuje. A interesuje ją chick lit, czyli lekka jak piórko literatura dla kobiet.
Czy prawdziwa kobieta czyta książki? Oczywiście, że czyta, jakby mogła nie czytać! Bycie oczytaną jest równie modne i seksowne jak torba od Marca Jacobsa. Tylko, że przecież żadna szanująca się laska nie będzie zaczytywać się Ogniem i mieczem Sienkiewicza, Prousta czy Krytyką praktycznego rozumu Kanta. Jeżeli znajomość którejś z wymienionych pozycji kiedykolwiek miałaby się okazać potrzebna, zawsze można przeczytać jedno niezwykle praktyczne dzieło o wiele mówiącym tytule: Jak rozmawiać o książkach, których się nie przeczytało i nabyć stosownych umiejętności. Autor, literaturoznawca, swoje dzieło oparł na tezie, że i tak nigdy nie przeczytamy wszystkiego, co przeciętny wykształcony człowiek powinien, a jeżeli przeczytamy, to niedługo potem zapomnimy, więc może warto przestać się tym przejmować. Współczesna, przebojowa, sexy kobieta może się więc spokojnie wyzbyć intelektualnych kompleksów i czytać tylko to, co ją naprawdę interesuje. A interesuje ją chick lit, czyli lekka jak piórko literatura dla kobiet. Pytanie tylko, dlaczego?
O czym traktuje chick lit? Za nic ma wielkie rozważania na ważkie tematy. Motywami przewodnimi zwykle są rozrywki w wielkim mieście, poszukiwania księcia z bajki, zakupy w luksusowych sklepach, dieta oraz gimnastyka, czyli wszystko to co w życiu każdej szanującej się kobiety jest najważniejsze. Ambitny ten scenariusz może realizować się w dowolnym entourage’u — w kolorowym Londynie (Dziennik Bridget Jones), nowojorskim świecie mody (Diabeł ubiera się u Prady), czy w centrach handlowych (Wyznania zakupoholiczki).
Świetnie ma się również chick lit w wydaniu polskim, chociaż ciężar gatunkowy jest nieco inny. Książki te są pisane zwykle przez nieco starsze autorki niż w USA i skierowane również do starszych czytelniczek. Mistrzynią gatunku jest oczywiście Małgorzata Kalicińska, autorka sagi dziejącej się nad rozlewiskiem, z którą za sprawą telewizyjnego serialu miała chyba kontakt większość Polaków, a i ja przyznam się, że przeczytałam kawałeczek. Autorka przedstawia losy trzech pokoleń kobiet, co jest sprytnym zabiegiem, by w książce odnalazły swoją historię kobiety w różnym wieku, chociaż i tak najczęściej odnajdują tam siebie pięćdziesięcioletnie panie na zakręcie życiowym w rodzaju straciłam pracę, rzucił mnie mąż, dzieci nie mogą ułożyć sobie życia. Niewiele w tyle pozostaje Katarzyna Grochola, która wdzięcznie powiedziała kiedyś w wywiadzie, że bohaterki jej książek zwykle zaczynają od sytuacji dramatycznie trudnej — były porzucane, mąż wyjeżdżał albo ktoś im zabijał kota. W dalszej części zaznaczała jednak, żeby niczego się nie bać, ponieważ nigdy nie pisze książek bez happy endu.
A więc generalnie wniosek nasuwa się taki — współczesna kobieta czyta chick lit, ponieważ chce odnaleźć w literaturze siebie, swoje problemy, rozczarowanie, radości i smuteczki dnia codziennego. Mam jednak nieodparte wrażenie, że tak naprawdę co innego jest na rzeczy. Kobiety zaczytują się tymi książczynami zwyczajnie po to, żeby pomarzyć o wielkiej miłości i poczytać sobie pikantne opisy łóżkowych igraszek. Nie od dziś wiadomo, że dla mężczyzn są rozliczne Playboye i Hustlery, a dla kobiet Harlequiny Desire o wdzięcznych tytułach Siła i namiętność albo Łamiąc wszelkie bariery. Te jednak zwykle pisane są według jednego schematu (Przycisnął mnie do ściany swoimi męskimi dłońmi i wycisnął na ustach gorący pocałunek), więc na dobrą sprawę, jeżeli się przeczytało jeden, przeczytało się wszystkie i nie ma się czym za bardzo podniecać. Lepiej więc pochłaniać kolejne tomiki chick litu z drżeniem ud i serca oczekując na nieco bardziej pikantny opisik. Tak właśnie było, dopóki nie pojawił się Grey.
Książka 50 twarzy Greya to stuprocentowy chick lit, napisany — jakże by inaczej — przez gospodynię domową. Mamy tu wszystko, co potrzebne. Niezbyt pewną siebie, ale za to ładną bohaterkę z niepoukładanym życiem i skomplikowanymi relacjami z rodziną. Zniewalająco przystojnego, czarującego i nieprzyzwoicie bogatego faceta. I tu mniej więcej kończą się podobieństwa do klasyki gatunku, bo reszta książki, to kilkusetstronicowy opis skomplikowanej relacji w klimacie BDSM z pikantnym, choć nieco obciachowym seksem w tle. W przeciwieństwie do innych książek dla kobiet, fabuła, która dzieje się poza łóżkiem, jest raczej szczątkowa, na pierwszym planie jest wiązanie, smaganie pejczem, szarpanie za włosy, choć zakończenie, którego zdradzać nie zamierzam, zostawia nadzieję na stuprocentowy happy end. Kilka milionów czytelniczek na całym świecie nie może się mylić. 50 twarzy Greya to książka pod wieloma względami przesadzona i pretensjonalna, ale mówi na głos to, czego „literatura dla lasek” do tej pory wstydziła się powiedzieć. Kobiety lubią sobie poczytać o pikantnym seksie, tak samo jak faceci na seks popatrzeć. I nie potrzebują do tego wleczących się przez kilkaset stron opisów diet, ćwiczeń, zakupów w ekskluzywnych sklepach oraz denerwujących rozważań o życiu i miłości. Może być ot tak, po prostu, pięścią między oczy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze