Dlaczego zmieniamy partnerów?
ALEKSANDRA POWIERSKA • dawno temuCoraz częściej rozchodzimy się nawet po kilkudziesięciu latach udanego związku i zakładamy nowe rodziny. Są i tacy, dla których miłość wygasa w momencie, kiedy przestają być zdobywcami, nie muszą się już starać i zabiegać o względy drugiej osoby. Dlaczego nie potrafią żyć w stałym związku? Dlaczego zmieniają partnerów?
Naturę wiecznego zdobywcy przypisuje się na ogół mężczyznom. Podobno bliższa jest im poligamia, dlatego tak często zmieniają partnerki. Kobiety zaś szukają opieki i ciepła, chcą zbudować trwały związek, stworzyć przysłowiowe gniazdo. Choć nie zawsze tak bywa. Wydaje się, że dzisiaj i w kwestiach uczuciowych zachowujemy się jak typowy konsument: przebieramy, szukamy, a jak nam się znudzi, wymieniamy na lepszy model.
Katarzyna (30 lat, Kraków) naliczyła w swoim życiu siedmiu poważnych partnerów. Przejściowymi znajomościami na miesiąc lub dwa nie zaprzątała sobie nawet głowy. Obecnie jest w związku, choć przyznaje, że pewnie to długo nie potrwa.
— Lubię być zdobywana, adorowana, lubię te pierwsze spotkania, motyle w brzuchu. Wiem, może to brzmi dziwnie, ale ja się czuję wieczną nastolatką i chciałabym nią pozostać. Kiedy mężczyzna zaczyna wspominać coś o wspólnym mieszkaniu albo dziecku, zaraz uciekam. Nie wiem, może jeszcze nie trafiłam na tego jedynego, może jakbym tak prawdziwie kochała, to chciałabym rodzinę. Ale mi się zawsze wydaje, że kocham prawdziwie — opowiada z uśmiechem.
Katarzyna pracuje jako księgowa, jest atrakcyjną kobietą, bardzo kontaktową, często chodzi na imprezy. Przyciąga mężczyzn, ale o założeniu rodziny nie chce myśleć. Ciągle powtarza, że nie chce mieć dzieci, że instynkt macierzyński jeszcze się w niej nie rozbudził. Ze swoim obecnym partnerem jest od roku, na razie nie ma mowy o wspólnym mieszkaniu, więc układa się im dobrze. Można powiedzieć, że Kasia jest damskim wcieleniem mężczyzny z syndromem Piotrusia Pana, czyli osobowością beztroską, która wiecznie chciałaby być dzieckiem i nie brać na siebie żadnej odpowiedzialności. I może dlatego ciągle jeszcze mieszka z rodzicami. Choć jak sama tłumaczy, nie chce ich zostawić samych w wielkim domu.
Andrzej (50 lat, Bydgoszcz) ma obecnie trzecią rodzinę. Z dwóch poprzednich są dorosłe dzieci. Czy wreszcie jest szczęśliwy? Na to pytanie nie umie odpowiedzieć.
— Nie wiem, jest jak jest, nie wykluczam, że kiedyś się jeszcze zakocham, choć lata już nie młode — mówi.
Dwie byłe żony i obecna partnerka to nie jedyne kobiety w życiu Andrzeja. Po drodze było ich jeszcze kilka, kilkanaście w roku, zależy, ile zdarzyło się wyjazdów i delegacji. Nie potrafi żyć inaczej, choć wie, że swoim postępowaniem rani innych.
— To nie jest tak, że nie kochałem swoich poprzednich żon. Kochałem, ale potem zakochałem się w mojej obecnej partnerce — przyznaje bezradnie Andrzej.
Historii takich można by przytaczać wiele i właściwie niewiele by się one od siebie różniły. Podwójni, a nawet potrójni rozwodnicy nie są żadną nowością. Rekordziści mają na swoim koncie nawet po siedem małżeństw. A jeśli nie małżeństw to kilkanaście poważniejszych związków. Dlaczego jesteśmy dzisiaj tak niestali w uczuciach? Czy to bardziej liberalna kultura zdejmuje z nas małżeńską przysięgę, czy może jednak dopuszczamy do siebie głos rzekomo poligamicznej natury człowieka?
Dlaczego zmieniamy partnerów?
Teorii na ten temat jest wiele. Jedna z nich głosi, że mężczyzna jest z natury poligamiczny, co wynika jeszcze z czasów prehistorycznych, którymi rządziła tzw. zasada sawanny, w myśl której każdy osobnik męski musiał dbać o przetrwanie swojego gatunku. Mówiąc zatem wprost, im więcej samic zapłodnił, tym rosła szansa przetrwania jego rodu. Stąd część teoretyków uważa, że współczesny mężczyzna wciąż ma naturę poligamisty, a jedynie kultura i cywilizacja nałożyły na niego monogamiczne normy i reguły, którym ten się sprzeciwia. Ale ta teoria nie tłumaczy zachowań kobiet. Inną przyczyną niestałości uczuciowej może być powszechny kult konsumpcjonizmu. Ludzie przyzwyczaili się, że dzisiaj można kupić praktycznie wszystko. Małżeństwo traktują jak inwestycję — gdy jest opłacalna, to podpisują kontrakt, gdy przestaje procentować, zrywają go. Wszystko podlega ścisłej kalkulacji, z którą łączy się nieufność. Ludzie boją się zaangażowania, gdyż od małego powtarza się jak mantrę, że życie jest brutalne i każdy może nas oszukać. Do tego dochodzi jeszcze psychologia. Ludzie zestresowani, a jednocześnie bardzo ambitni często bywają osobowościami rozchwianymi. Z jednej strony pragną sukcesów, z drugiej tęsknią za spokojem i zaciszem rodzinnego domu. Współczesny człowiek nie wie, czego tak naprawdę oczekuje od życia, więc po prostu próbuje, również w miłości. W końcu uczymy się na błędach. Warto jednak pamiętać, że nasze błędy mogą ranić innych, a miłość nie jest na sprzedaż.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze