Ubranka po dzieciach. Odkładać, oddawać czy sprzedawać?
MARTA KOWALIK • dawno temuNiby drobna sprawa, a potrafi skłócić niejedną rodzinę i doprowadzić do rozpadu damskich przyjaźni. Najmłodsze dzieci rosną ekspresowo, więc większość z nas wymienia albo oddaje ubrania po dzieciach. A niekoniecznie wszyscy mają na to ochotę. Niektóre mamy wolą je odłożyć dla potencjalnego rodzeństwa, albo po prostu sprzedać. Ale ubranka naszego dziecka może już mieć na celowniku jakaś kuzynka czy szwagierka. Albo nawet pani Krysia z trzeciego piętra.
Ewa jest mamą dwuletniego Szymka. Ma dużą rodzinę, więc większość wyprawki otrzymała od sióstr i kuzynek. Nie tylko ubranka, ale także wanienkę i wózek. Sama musiała kupić tylko mniej więcej jedną trzecią ubranek. Oczywiście jest za to bardzo wdzięczna. Jak się jednak okazało, powinna być wdzięczna jeszcze bardziej:
— Wszystko sukcesywnie przekazywałam dalej, jak tylko Szymek wyrastał. Adresatką była moja najmłodsza kuzynka, która niestety zaliczyła wpadkę w ostatniej klasie liceum. Dlatego wiedziałam, że tym bardziej muszę dbać o te rzeczy: Klaudia sama nie byłaby w stanie kupić dosłownie niczego, a jej rodzice też nie są specjalnie zamożni. Oddawałam więc bez mrugnięcia okiem wszystko, także to, co sama kupiłam. Markowe śpioszki, kaftaniki – kupowałam droższe, bo dzięki rzeczom od rodziny dużo zaoszczędziłam.
Teraz jestem w drugiej ciąży. Miesiąc temu rozmawiałam o zwrocie rzeczy z Klaudią i czego się dowiedziałam? Że dobrze się sprzedały na Allegro! Jako jakaś „superpaka dla dzidziusia, rzeczy używane tylko przez jedno dziecko”. Wiem, bo nawet link od Klaudii dostałam. Ona była święcie przekonana, że jako najmłodsza w rodzinie i biedna sierotka zostawiona przez chłopaka może sobie z tymi rzeczami zrobić, co tylko jej do głowy przyjdzie. No i zarobiła osiemset złotych, a ja zostałam z niczym.
Oczywiście, rodzina jest po jej stronie, bo ona taka nieszczęśliwa, a mnie na wszystko niby stać. Podobno jestem niewdzięczna i małostkowa. Pozostałym kuzynkom wszystko jedno, bo one już dzieci mieć nie planują. Klaudia stwierdziła, że sprzedała, bo nie wpadła na to, że „w moim wieku” będę chciała być jeszcze w ciąży. I że gdyby wiedziała… Do licha, mam trzydzieści dwa lata, to jeszcze kawałek do menopauzy! Z tego wszystkiego śmieje się mój mąż, który zawsze powtarzał, że z rodziną to na zdjęciu. Tylko i wyłącznie. Stwierdziliśmy, że skoro nie stać nas na kompletowanie całej wyprawki od nowa, to też poszukamy jakiejś aukcji w internecie. Superpaki rzeczy używanych przez jedno dziecko, na przykład.
Fanką wymieniania się z innymi mamami jest Kasia, warszawska mama czworga dzieci. Zaznacza jednak, że najlepiej to wychodzi w przypadku rodzin wielodzietnych. Sama działa w katolickim stowarzyszeniu skupiającym rodziców więcej niż trójki dzieci. I właśnie z takimi mamami wymienia ubrania, a czasem nawet zabawki i książki dla dzieci. Kasia opowiada:
— To musi być grono normalnych kobiet, które wiedzą, że ubranka mogą się zniszczyć, zgubić itd. Pod tym względem matki wielodzietne są najlepsze, bo znają życie. Nie ma tutaj obrażania się, że ktoś kupił śpiochy z aksamitu, a ktoś inny wysmarował je pomidorówką. Jak ktoś ma cudownego jedynaka, którego szykuje na następcę tronu, to raczej nie odnajdzie się w naszym środowisku.
Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że tylko pierwsze dziecko kosztowało mnie, jeśli chodzi o ubrania do pierwszego roku życia dość dużo, jakiś tysiąc złotych. A to było siedem lat temu. Każde następne dostawało nowe ubrania za maksymalnie dwieście złotych. Zabawki były wszystkie używane. I żadne dziecko jakiejś traumy nie ma.
Czy wymieniamy się rzeczami po dzieciach z biedy? Raczej nie, większość z nas jest dość zamożna. Ale nie chcemy, żeby ciężko zarobione przez naszych mężów i nas same pieniądze szły na głupoty. Dlatego wymieniamy się nie tylko rzeczami dla najmłodszych, a także dla przedszkolaków i dzieci w wieku szkolnym. Dzięki temu uczymy je, że nie marki i wydane na rzeczy pieniądze są najważniejsze.
Zdarza się też, że ktoś za nas postanowi porządzić się rzeczami po naszym dziecku. I to dość bezczelnie. Taką historię opowiada Beata, mama trzyletniej Julii:
— Mieszkam w małej miejscowości, gdzie szybko się rozniosło, że po ciężkim porodzie nie będę mogła mieć więcej dzieci. Któregoś dnia, gdy Julka miała rok, zapukała do mnie sąsiadka. Wpuściłam ją do mieszkania, zlustrowała wszystko i od niechcenia mówi: Ciasne te pani mieszkanko, tyle rzeczy ma córeczka. Pewnie już wyrosła? Ile by pani dała, żeby ktoś to zabrał? Bo przecież już na nic się nie przyda, nie? Zszokowana powiedziałam, że się jeszcze zastanowię, bo sama nie wiem. Niechętnie poszła. A jakoś miesiąc potem zauważyłam, że sąsiadka bez wątpienia jest w ciąży. Może jestem wredna, ale spakowałam wszystko i wysłałam do domu samotnej matki. Przynajmniej nie musiałam dopłacać do tego, żeby ktoś chodził w rzeczach po moim dziecku.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze