Święta ateistki
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuW Polsce już co najmniej 3 miliony ludzi deklaruje, że nie przynależy do kościołów i związków wyznaniowych – wynika z danych GUS. Jak żyje się ateistom w czasie, kiedy już od listopada resztę społeczeństwa dopada przedświąteczna gorączka? Co oni właściwie robią w wigilijny wieczór?
Maria (32 lata, analityk z Warszawy):
— Przede wszystkim to wolny czas, który mogę spędzić z rodziną. Nie zajmuję się w tym czasie bieganiem po sklepach i gotowaniem. Kupuje tylko prezenty. Najczęściej na wigilię idę do rodziców, na drugi dzień świąt do siostry. Chociaż czasami nie chce mi się ruszać z domu, wtedy nadrabiam zaległości czytelnicze, oglądam telewizję. Oni znają moje poglądy i są już z nimi całkowicie pogodzeni. Ja też potrafię iść na kompromisy i traktować święta jako rodzinne spotkania, obchodzić je z szacunku dla rodziny.
Początki były bardzo trudne. Nigdy nie byłam zbyt gorliwą katoliczką. W dzieciństwie msze w kościele strasznie mnie nudziły. Udawałam, że jestem chora, żeby nie iść do kościoła, albo mówiłam, że mam dużo lekcji na poniedziałek. Ale już na studiach wiedziałam, że nie tylko nie mam potrzeby uczestniczyć w mszach, ale też nie chcę być członkiem organizacji, w której jest tyle obłudy, głupoty i chciwości, więc się z niej wypisałam — złożyłam akt apostazji.
Pamiętam, byłam na czwartym roku, powiedziałam rodzicom, że nie będę uczestniczyła w tym choinkowym cyrku, bo już nie jestem katoliczką. Mama się obraziła. Ojciec nie odzywał się do mnie z rok. Nie rozumieli mojej decyzji, a ja nie czułam potrzeby im czegokolwiek tłumaczyć. Myślałam — jestem dorosła i odpowiedzialna za własne decyzje. Obwiniałam ich, że nie potrafią uszanować moich poglądów. Dziś widzę, że wiele niezrozumienia było po obu stronach.
Z czasem nabrałam dystansu również do mojego ateizmu. Nie modlę się przed wigilijną kolacją, ale nie widzę też powodu, dla którego nie miałabym spędzić czasu z rodziną, skoro to dla nich takie ważne. Poza tym lubię czasami, jak w dzieciństwie, obudzić się u mamy, która zrobi śniadanie, lubię zapach choinki i pieczonych mięs. To nie ma nic wspólnego z wiarą w istotę, która mieszka w niebie, raczej sentymentem do tradycji. Poza tym świąteczne obżarstwo dopada także ateistę, a moja mama świetnie gotuje. A kiedy w telewizji leci Kevin sam w domu, zakopuję się pod koc z herbatą w ręku i oglądam ten film po raz setny. Co wspólnego ma z tym Bóg?
Magda (44 lata, nauczycielka angielskiego z Warszawy):
— Nie ochrzciliśmy naszych dzieci. To byłaby straszna obłuda, oboje z mężem nie należymy do ludzi wierzących. Zdecydowaliśmy się nawet na apostazję. Jesteśmy buddystami. W katolickim kraju, to wcale nie jest łatwa sytuacja. Pamiętam, jak dzieci były małe, to często ich koledzy w przedszkolu pytali, dlaczego nie miały choinki, a co dostały od mikołaja. A one czuły się pokrzywdzone. W końcu stawialiśmy jakąś atrapę, albo wyjeżdżaliśmy do moich rodziców czy teściów. Niechętnie, bo biadoleniu, że jak to można żyć bez Boga, nie było końca. Nie dało się tego znieść. Nie miało to nic wspólnego z ciepłą, rodzinną atmosferą. Irytują się, że nie modlimy się. Pytają, czy ich wnuki też są w sekcie. Teściowa tłumaczy im, kto to jest Pan Bóg, bo czuje misję nawracania naszych dzieci. Wnuk, kiedyś jej powiedział, że wie, kto to jest, tylko w niego nie wierzy. Obraziła się. Jest nam bardzo przykro, bo przecież tłumaczyliśmy teściom, czym jest buddyzm. Moi rodzice przyjmują to znacznie spokojniej. Poza tym wiedzą, że buddyzm to żadna sekta, mama jest filozofem, ojciec matematykiem. Mam jeszcze siostrę, która jest przykładną katoliczką i szanujemy swoje poglądy.
Dziś Antek ma 16 lat, a Marysia 14. Już nie stawiamy choinki, bo są duże i wiele rozumieją. Najczęściej całą rodziną jedziemy na narty. Staramy się dzieciakom jakoś ten czas zorganizować, żeby one nie czuły, że coś tracą. Dajemy im wybór. Chodziły do prywatnych podstawówek, gdzie nie było przymusu uczestniczenia w lekcjach religii, była etyka. Córka chce chodzić na religię, więc chodzi. Syn nigdy się tym nie interesował.
Karolina (29 lat, lekarz z Warszawy):
— Nie pochodzę z jakiejś wyjątkowo religijnej rodziny. Dopóki żyła moja babcia, święta miały jeszcze jakiś sens. Rodzina szła na pasterkę, był prawdziwy opłatek i przestrzeganie tradycji. Aby w pełni je przeżyć, trzeba być jednak wierzącym. Moja mama i tata nie przywiązują do tego wagi, nie chodzimy do kościoła. Ubierają choinkę, ale czasami nawet opłatka nie ma, bo nikt nie był w kościele, albo jest taki z gazety. Jeszcze siostra stara się podtrzymać tradycję, bo ma małe dzieci, a one kochają choinkę, mikołaja i prezenty.
Święta w moim domu są zwykłym dniem, tylko jedzenia jest więcej. Od jakiegoś czasu w okresie okołoświątecznym staram się wyjechać do ciepłych krajów. Wycieczki są tanie, a w kraju zimnica. Cudownie jest leżeć pod palmami. To świetny moment na doładowanie baterii. Siostra dzwoni tylko, żeby się dowiedzieć, czy będę na święta. Ale nie przeżywa, kiedy mówię, że wyjeżdżam. Zazwyczaj dzieciakom przywożę coś fajnego z wakacji. A moje koleżanki w pracy zazdroszczą mi, że nie ganiam po sklepach, tylko wygrzewam się w słonku. Czasami mam dyżur, nie mogę więc wyjechać, a wtedy leniuchuję i czytam książki. Paradoksalnie więc lubię święta, chociaż ich nie obchodzę. Czasami tylko znajomi mają dylemat, czy składać mi w pracy życzenia, czy wypada zapraszać na firmową wigilię. A ja naprawdę spokojnie mogę wysłuchać życzeń, bo kto nie potrzebuje spokoju i zdrowia. Nie widzę też przeciwwskazań, żeby zjeść śledzia z ordynatorem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze