Facet - istota nieskomplikowana
ANNA GAWRYLUK • dawno temuInstrukcja obsługi faceta zmieściłaby się na bilecie autobusowym. Nakarmić, przytulić i nie wydawać dwóch poleceń na raz. Ironizując - jeśli się do tej zasady zastosujesz, stworzycie pełen harmonii związek, będziecie się uzupełniać i we wszystkim zgadzać. Jeżeli jednak kobieta nieopatrznie zapomni o trzech złotych zasadach, może to się różnie skończyć…
Anna (33 lata):
— Jestem mężatką od trzech lat. Mojego męża znam od dziesięciu. Zakochałam się w nim jak szalona i od pierwszego wejrzenia. Takiego mężczyzny nie ma na całym świecie! Romantyczny dżentelmen ze szczerym, szerokim uśmiechem, szarmancki i przez wszystkich lubiany. Ja, nerwowa wariatka z niewyparzonym językiem, on spokojny i powolny niczym niedźwiadek polarny. Uzupełniamy się i tworzymy zgodną całość.
Mój mąż to typowy facet. Do mężczyzny nie można mówić zdaniami dłuższymi niż 6 wyrazów. Jeżeli zaś wypowiemy dwa albo trzy zdania jednocześnie, wszystko pomiesza! — Kochanie, jeżeli chcesz, żebym zrobiła na obiad pizzę z łososiem, to kup dwa płaty wędzonego łososia, natkę pietruszki i kukurydzę. — Napisz mi na kartce, bo nie zapamiętam - chociaż taka odpowiedź to standard, wciąż o tym zapominam. Jeżeli w pośpiechu zrobię listę zakupów: łosoś, pietruszka i kukurydza to w 99% procentach po zajrzeniu do siatki z zakupami trafi mnie szlag! Mrożone dzwonka łososia, korzeń pietruszki i 2 kukurydze w kolbie zapakowane na jednej tacce. Nawet nie próbuję dyskutować o tym, co kupił, bo rozmowa skończy się gigantyczną awanturą, a następnie dwudniowym fochem, po czym i tak będę musiała przeprosić, bo przecież pierwsza zaczęłam krzyczeć.
Mąż perfekcjonista to ktoś, o kim marzy pewnie niejedna kobieta. Zazwyczaj mężczyźni są niedbałymi bałaganiarzami, którzy robią wszystko byle szybko i byle zapomnieć. Ale nie mój! Mój małżonek do wszystkiego podchodzi z charakterystyczną sobie dokładnością, dbałością o szczegóły i z rytualnym wręcz poświęceniem. Kiedy przyszła do nas sąsiadka z prośbą o poratowanie jej „PAROMA” ziemniaczkami do obiadu, uczynny mężulek natychmiast złapał za klucze do piwnicy. I co z niej przyniósł? Dwa ziemniaki. No przecież para, to znaczy dwa! Nieprawdaż?! Eh, nie próbuję tego zmieniać, z tym walczyć, ani nawet się tym już nie przejmuję. Po prostu staram się pilnować, ważyć słowa z perfekcyjną dokładnością i kochać tego mojego zwierzaka, który dzięki takim właśnie historiom dostarcza mi dawkę humoru każdego dnia.
Ewa (29 lat):
— Jestem recepcjonistką w dużym centrum medycznym. Swoją pracę bardzo lubię, bo dzięki niej poznaję nowych ludzi. Kocham ludzi! Mimo tego, że w pracy, jak to w pracy, różnie bywa, raz wesoło i sympatycznie, raz ciężko i ponuro, ja staram się znaleźć pozytywną stronę każdej sytuacji i czerpać z życia co najlepsze. Mnie nigdy nie boli głowa, a już na pewno nie wtedy, gdy przy okienku stoi jakiś przystojny pan.
Mężczyźni są przekomiczni, a przyszli tatusiowie swoim roztargnieniem i znajomością anatomii i fizjologii człowieka bardzo często rozbawiają mnie do łez. Wczoraj przyszedł do recepcji młody chłopak, trzęsącymi się dłońmi wyciągnął z kieszeni portfel i jakąś karteczkę. Proszę pani, chciałem zapłacić za USG, żona miała przed chwilką robione, o tam w tym gabinecie… Uśmiechnęłam się i poprosiłam o rachunek. Kiedy wpisywałam dane do komputera, panu zadzwonił telefon: Mama! No wszystko w porządku! Ciąża jest w lewym jajniku! Uwierzcie mi, że nie tylko ja nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Znając naszą panią ginekolog i jej dokładność w opisywaniu pacjentom zmian zachodzących w organizmie, komentarz zapewne był taki: Ciąża rozwija się prawidłowo, szczęśliwe jajeczko wyszło z lewego jajnika.
Innym razem na recepcji pojawił się pan w średnim wieku i zapytał wręcz błagającym głosem czy mogłabym przyjąć mocz do analizy, bo ta pani w laboratoryjnym okienku nie chce przyjąć. Ojej, a czemu pani w okienku nie chce przyjąć? - zapytałam zatroskana, bo zrobiło mi się go żal, naprawdę chciałam mu pomóc. Powiedziała, że przyniosłem w złym pojemniku - po tych słowach mężczyzna niezdarnie wyciągnął z reklamówki półlitrową butelkę po wódce wypełnioną żółtym płynem. Zamurowało mnie! Poszłam do dziewczyn z laboratorium i poprosiłam o pojemnik na mocz. Na początku myślałam, że chyba nietaktem z mojej strony będzie poprosić pana, żeby zrobił delikatne chociaż „sii” do tego maluteńkiego słoiczka, no bo skoro zdołał napełnić pólitrówkę… Jednak pan nie widział w tym żadnego problemu. Zanim się zorientowałam, zaczął przelewać zawartość butelki do pojemniczka, a ponieważ jego radość była ogromna, ręka drgnęła… Lada recepcji, podłoga, biurko… muszę wymieniać dalej, żeby powiedzieć co jeszcze miałam w sikach? Dobrze, że trafiło na mnie, bo inne koleżanki nie mają aż tak dużego poczucia humoru.
Renia (30 lat):
— Jestem artystką. Uwielbiam: malować, szydełkować, projektować i szyć. Idealne połączenie — robię to co lubię i jeszcze mi za to płacą. Mówi się, że ciągnie swój do swego. Pewnie dlatego wybrałam na męża artystę. Mój mąż jest muzykiem.
Poczucia humoru mu nie brakuje. Jest mistrzem zakupów. Nigdy nie patrzy na treści zamieszczone na opakowaniach produktów, ceny zazwyczaj go nie interesują i w ogóle wszystko wie najlepiej. Kiedyś miałam problemy żołądkowe i poprosiłam go, by poszedł do sklepu i kupił mi otręby. Czekałam, długo czekałam, a kiedy wrócił, oznajmił, że schodził wszystkie sklepy mięsne i nigdzie nie ma „odrębów”. No dobrze — pomyślałam — powinnam mu wytłumaczyć, do czego mi były potrzebne te OTRĘBY.
Innym razem wysłałam go do sklepu po żel pod prysznic, będąc zapobiegawczą pokazałam mu nawet, jak wygląda opakowanie. Szanowny małżonek, który jest wzrokowcem, zapamiętał tylko dwie rzeczy, że to ma być w butelce i w kolorze fioletowym. Wierząc, że dobrego zakupu dokonał, dwa dni myłam dziecko nowym żelem i dopiero trzeciego dnia, kiedy chciałam zrobić w wanience pianę, zorientowałam się, że coś jest nie tak. Spojrzałam na butelkę i co zobaczyłam - „Balsam do ciała”. Nic dziwnego, że woda nie chciała się pienić.
Mój mąż jest kochany! Zobaczył, że kończy się papier toaletowy, więc postanowił dokupić kilka opakowań więcej, żeby nie zabrakło. Rozpakowuję zakupy i co widzę? - „Ręczniki kuchenne”. No przecież wyglądają tak samo jak papier toaletowy, tylko taki drobny szczegół, jak napis na opakowaniu, gdzieś umknął biedaczkowi.
Wybaczę mu wszystko! Nawet to, że zagada się z kumplem w sklepie i na gołąbki zamiast 2-kilogramowej główki kapusty kupuje 2 kilo kiszonej. Dobrze mieć takiego męża, który sprawia, że chce mi się śmiać, nawet wtedy, gdy mi się nie chce.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze