Muzeum Pisanki
EWELINA KITLIŃSKA • dawno temuW poszukiwaniu atrakcji potrafimy się wybrać czasem bardzo daleko. Odległe słynne zabytki przyciągają rzesze turystów. W ferworze poszukiwań i wypraw do niepowtarzalnych miejsc zapominamy, że to co najbliżej zauważyć jest najtrudniej. W zasięgu ręki, na Podlasiu, mamy unikatowe na skalę europejską Muzeum Pisanki.
Wczoraj, 3 kwietnia, minęła trzecia rocznica otwarcia tej ciekawej instytucji. Trafiłam do niej, kiedy istniała zaledwie kilka miesięcy. Przypadkiem, w drodze do Białowieży. Jechaliśmy ze znajomym do żubrów. Kiedy przejeżdżaliśmy przez Ciechanowiec, zauważyłam drogowskazy z napisem „skansen”. Byliśmy umówieni w Białowieży z innymi osobami, ale szczęśliwie mieliśmy spory zapas czasu. Łatwo przekonałam mojego towarzysza, byśmy się zatrzymali na krótkie zwiedzanie. Skanseny darzę szczególną sympatią ze względu na to, że wszystko lub prawie wszystko jest w nich prawdziwe, że mogę odczuć atmosferę dawnej polskiej wsi.
Niezwykłe odkrycie
Przed bramą okazało się, że tak naprawdę to przyjechaliśmy do Muzeum Rolnictwa. Ma ono kilka działów, których nazwy brzmią nieco egzotycznie dla mieszczuchów: historia chowu i hodowli zwierząt gospodarskich, technika rolnicza, historia uprawy roślin. Dla nas najciekawszy był dział poświęcony budownictwu wiejskiemu, czyli właśnie skansen, i etnograficzny. Szybko znaleźliśmy się pośród starych drewnianych chat, niektórych pochodzących nawet z XVIII wieku, innych z początku XX wieku. W środku pełne wyposażenie — od łóżek, stołów, krzeseł, pieców, przez dzbanki, garnki, sztućce aż do ozdób domostw: wiszących pająków czy wycinanek. Ciekawy zbiór, rodzący wiele pytań o dawne życie. Zastanawiało mnie, jak ludzie mogli kiedyś spać w łóżkach, które ewidentnie są za krótkie. Czy byli tak nieduzi, czy też spali z podkulonymi nogami?
Każda chałupa kryta strzechą, ogrodzona płotem, wokół kwitnące kwiaty, malwy odcinające się barwnie na tle drewnianych ścian. Pomiędzy chałupami studnia, do której wszystkie rodziny ze wsi chodziły po wodę. W dali widoczny wiatrak, gdzie oddawano zboże do zmielenia na mąkę. Łącznie na terenie zespołu pałacowo-parkowego, dawnej posiadłości rodziny Starzeńskich, zgromadzono w skansenie 44 zabytkowe obiekty architektury drewnianej.
Przechadzając się powoli między chałupami, zauważyłam przy jednym z budynków większy ruch. Kiedy podeszłam bliżej, okazało się, że to było właśnie Muzeum Pisanki. Nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszałam. Odkrycie tej niezwykłej instytucji wprawiło mnie w euforię. Lubię poznawać coś nowego, wynajdywać perełki, które nie są opisane w przewodnikach. A to muzeum nie mogło być jeszcze opisane, bo istniało zaledwie cztery miesiące.
Zagraniczna reprezentacja
Zawołałam znajomego i weszliśmy do środka. A tam: wszędzie jajka! Małe, duże, kolorowe, malowane, oklejane, drewniane, rzeźbione – co kto lubi. W każdej gablocie inny styl zdobienia, wielkość, region pochodzenia. Kolekcja przyprawia o zawrót głowy. W kilku pomieszczeniach mieści się ponad tysiąc eksponatów. Pochodzą z prywatnej kolekcji założycieli Muzeum Pisanki — Ireny Stasiewicz-Jasiukowej i Jerzego Jasiuka z Warszawy, którzy hojnie przekazali swój zbiór instytucji. Portrety obojga znajdują się na jednym z jajek. Z wnętrza szklanej gabloty ich oczy życzliwie wpatrują się w zwiedzających. Kiedy drzwi muzeum zamykają się za ostatnim gościem, nie pozostają osamotnieni. Na sąsiedniej półce znajduje się kolekcja jaj z portretami wybitnych postaci – historyków, osób zasłużonych dla ciechanowieckiej ziemi.
Pisanki są podzielone według regionów. Pochodzą nie tylko z różnych rejonów Polski, ale także z ziemi nowogródzkiej czy huculskiej, Ukrainy, Rosji, Czech czy Moraw. Ale zbiór nie kończy się na krajach Europy, bo Chiny, Japonia, Kenia czy Australia również mają swoją jajeczno-pisankową reprezentację.
Jajka są zdobione różnymi metodami. Niektórych technik nikt już nie stosuje i efekty ich wykorzystania można oglądać wyłącznie w muzeum. Są jajka malowane woskiem, a następnie farbowane. Często farbowanie nie kończy się na tylko jednej barwie, bo po starciu części wosku zanurza się je w innej farbie, by na końcu otrzymać krągłą mozaikę w wielu kolorach. Część pisanek jest oklejana papierem kolorowym, wyciętymi z niego kolorowymi kwiatami czy kurkami i kogutami. Towarzyszą im wyklejanki scenek rodzajowych na papierze: chłopi doglądający swoich zwierząt, poszczekujące psy, jaskółki łapiące owady.
Chodzimy po muzeum zdumieni pomysłowością twórców. Jak się okazuje, do skorupki można przykleić wszystko, co będzie ją przyozdabiało: sitowie, kolorowe nici, ziarna ryżu lub maku.
Dentystyczna precyzja
Same wzory są równie wymyślne. Ani owalny kształt jajka, ani wielkość, ani kruchość materiału nie są żadnym ograniczeniem dla ich umieszczania. Pisanki zdobią postaci w ludowych strojach, filigranowe ornamenty kwiatowe, jak również prawdziwie misternie wykonane dziełka malarskie. Do takich należą między innymi rozpędzone w zaprzęgu białe konie czy słoń afrykański. Ten ostatni wskazuje na pochodzenie jajka.
Oprócz prawdziwych jajek są jeszcze te wykonane z drewna lipowego czy wytapiane z wosku. Również upiększone kolorami i deseniami. Jednymi z najbardziej misternych są ażurowe jajka, w których precyzyjne otworki wykonano dentystycznym wiertłem.
Kończymy zwiedzanie. Przy wyjściu żegna nas sympatyczna kustoszka z pustym koszykiem. Wygląda tak, jakby miała właśnie udać się do kurnika po świeże jajka. Z przyjemnością wychodzimy na powietrze. W środku muzeum panuje typowy zapach impregnatu do drewna. Nie jest nieprzyjemny, ale po jakimś czasie zaczyna być uciążliwy.
Udajemy się do dalszych zakątków zespołu Muzeum Rolnictwa. Trafiamy na grządki upraw warzywnych i zielarskich. Nad roślinami unosi się intensywna woń olejków eterycznych. To odpoczynek dla zmysłu powonienia po kilkudziesięciu minutach wdychania zapachu zabezpieczonego przed zniszczeniem drewna. Przechadzamy się alejkami. W parku rośnie ponad 100 gatunków różnych krzewów i drzew. Wśród nich jest kilkanaście pomników przyrody.
Tuż przy wyjściu natrafiamy na zbiór maszyn rolniczych — od wielkich, zębatych i groźnych żelaznych konstrukcji, po nieduże i całkiem przyjaźnie wyglądające. W większości przypadków trudno się połapać, do czego służą, a tabliczki informacyjne wcale nie ułatwiają zadania. Przynajmniej nam – osobom, które mają niewielkie pojęcie o prowadzonych w polu pracach rolnych.
Mieliśmy się zatrzymać na pół godziny, szybko obejrzeć wszystko i jechać dalej. Okazało się, że spędziliśmy tam trzy razy tyle czasu. Ale nie żałowaliśmy. Zobaczyliśmy coś unikatowego. Warto wybrać się do Ciechanowca albo, tak jak my, zatrzymać się tam po drodze do żubrów.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze