Święta. U rodziców czy teściów?
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuWigilia u mojej mamusi, pierwszy dzień świąt u twojej? Czy może odwrotnie? Albo dwie godziny tu, a potem tam? A czy babcia się nie obrazi? U kogo spędzić święta, żeby obyło się bez ofiar w ludziach? A może nigdzie nie jechać, zamknąć się w domu i udawać, że padliśmy ofiarą rybiej ości? Jak zadowolić wszystkich i samemu przeżyć jakoś ten czas?
Najgorzej mają młode małżeństwa i pary z krótkim stażem. Rodzice obojga są przyzwyczajeni, że synuś lub córeczka spędzają święta z rodziną. Swoją, nie czyjąś. „Ci drudzy” to potencjalni wrogowie, którzy mogą zaciągnąć nasze dziecko pod swoją choinkę, zamiast sprezentować nam nowego członka rodziny. Oczywistym jest przecież, że nasza wigilia jest lepsza. Lepiej śpiewamy kolędy, mamy smaczniejszą kapustę z grzybami i fajniejsze prezenty. A tu nagle okazuje się, że rodzice zięcia albo synowej myślą dokładnie tak samo, ale o sobie.
Problem ze świętami będą mieli w tym roku Szymon i Ola, małżeństwo z kilkumiesięcznym stażem. Choć znają się od lat, nie mieszkali razem przed ślubem i dopiero tegoroczne Boże Narodzenie będą spędzać razem. To znaczy, tak myśleli, ale pewności już w tej sprawie nie mają. Ola opowiada:
— Pochodzimy z tradycyjnych rodzin i nie było mowy o tym, by na przykład wieczerzę wigilijną spędzać razem, dopóki oficjalnie nie byliśmy małżeństwem. Każde z nas było w domu rodzinnym, a spotykaliśmy się dopiero drugiego dnia świąt. Ale teraz już mieszkamy razem, więc wydawało się oczywiste, że Boże Narodzenie spędzimy… no właśnie, ja jakoś tak założyłam, że z moimi rodzicami. A Szymon, że z jego. Pewnie to głupie, ale wcześniej tej sprawy nie poruszaliśmy. Dopiero tydzień temu mąż zaczął głośno wspominać barszcz swojej mamy i cieszyć się, że już niedługo go spróbuje. A ja na to: co ty, przecież święta spędzamy w Gdańsku, u moich rodziców. Tam jest grzybowa, nie barszcz. Szymon aż się zapowietrzył i stwierdził, że chyba ja spędzam, bo on jedzie na Mazury, do swoich.
No i teraz jesteśmy w kropce. Rozumiem męża i to, że chce być z rodzicami. Jest jedynakiem i pewnie przykro mu na myśl, że przy ich stole wigilijnym będą tylko dwie osoby. Ale w mojej rodzinie jest obyczaj, że święta spędza się po stronie „żeńskiej” - czyli mąż idzie do rodziny żony. Mam dwie siostry i one z mężami są właśnie na wigilii u naszych rodziców, a dopiero drugiego dnia świąt jadą do rodziny po „męskiej” stronie. Pewnie u nich to łatwiej wychodzi, bo wszyscy mieszkają w Gdańsku i okolicach. A u nas jest tak: ja z mężem w Łodzi, jego rodzice na Mazurach, a moi rodzice w Gdańsku. I co teraz zrobić? Moja mama już jest obrażona, bo wymyśliłam, że wigilia u nich, ale pierwszego dnia rano jedziemy do rodziców Szymona, bo to kawał drogi i ogólnie kiepski dojazd, ciągle jakieś remonty. Dotrzemy dopiero po południu, a następnego dnia trzeba wracać, bo zaraz po świętach oboje idziemy do pracy. Mama powiedziała, że chcę wpaść do nich jak po ogień i jestem niewdzięcznym dzieckiem. Rodzice Szymona stwierdzili to samo na temat męża. W dodatku mama męża powiedziała, że dopóki nie mamy swoich dzieci, to co z nas za rodzina? Możemy osobno jechać do rodziców. To już mnie poważnie zdenerwowało, bo nie po to wychodziłam za mąż, żeby teraz świętować osobno. Czyli to my jesteśmy ci źli, chociaż chcieliśmy wszystkich zadowolić. Tak sobie myślę, że w końcu ugotuję i barszcz, i grzybową, a na święta zostaniemy w Łodzi. Ale wtedy to już nas wszyscy zlinczują.
Jeszcze bardziej skomplikowaną sytuację ma Alina, której rodzice w zeszłym roku się rozwiedli. I teraz, choć cała rodzina mieszka w jednym mieście, to ona z mężem i dziećmi powinna „obskoczyć” trzy wigilie:
— W zeszłym roku było tak: najpierw, od piątej do siódmej, byliśmy u moich rodziców. Jak wychodziliśmy, zawsze byli obrażeni, że tak wcześnie. Potem jechaliśmy przez pół miasta do rodziców męża. Oni oczywiście obrażeni, że tak późno. Pierwszy dzień świąt u moich, drugi u rodziny męża. No, jakoś to szło, choć było męcząco.
A teraz powinniśmy być na trzech wigiliach. Ojciec wyprowadził się z domu i mieszka sam, więc nie mam sumienia do niego nie zajrzeć i tak go zostawić. Mama uważa, że rozwód był z jego winy i w związku z tym, skoro planuję być u niego, to u niej muszę posiedzieć dłużej. No, a potem rodzice męża, gdzieś pewnie koło dziewiątej. A w tym wszystkim dzieci: mamy trzyletnich bliźniaków, których trzeba za każdym razem rozebrać z kurtek, szalików i tak dalej, a potem od nowa ubrać. Są zmęczeni i marudni, a na tej trzeciej wigilii to pewnie zasną. Do tego nie wypada przychodzić z pustymi rękoma, więc na trzy kolacje muszę coś przygotować i wychodzi tego wszystkiego więcej, niż gdybyśmy siedzieli we własnym domu.
Jak tak o tym wszystkim pomyślę, to zazdroszczę ludziom, którzy mają odwagę i jadą na święta do Egiptu czy gdziekolwiek. Bardzo lubię polskie tradycje, ale jestem już zmęczona tym nadmiarem uczuć rodzinnych, który się nagle uaktywnia przed Bożym Narodzeniem. U każdego musisz być, bo inaczej jesteś bez serca. Sama mam fajne wspomnienia ze świąt, ale kiedyś jakoś ludzie łatwiej się chyba dogadywali w tych sprawach. A moje bliźniaki będą pewnie kojarzyć świąteczne dni z jeżdżeniem po mieście. I korkiem, bo zauważyłam, że z roku na rok takich „domokrążców” jak my jest więcej. To chyba nowa polska tradycja: wigilia samochodowa.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze