Bohaterom dziękuję
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuTrafiła mi się podróż z Wrocławia do Warszawy akurat trzynastego grudnia, trzydzieści lat po ogłoszeniu stanu wojennego. Pociąg mknie przez kraj, a ja napełniam się patosem i rocznicowymi myślami. W przedziale pachnie pomarańczami. Jestem dzieckiem tamtych czasów, zapach pomarańczy do dziś kojarzy mi się z Bożym Narodzeniem. Przy muzyce tej nuty zapachowej łatwiej się przenieść w czasie; porównania przychodzą same.
W walizce nie wiozę półtuszy wieprzowej, którą będę karmić rodzinę przez najbliższe pół roku, ale ciuchy i niewielki komputer. (Kiedy po raz pierwszy w serialu Miami Vice zobaczyłam prototyp komórki, wielki jak zendrówka, nie wierzyłam własnym oczom; dziś mój pececik jest niewiele większy od niej). Jest mi ciepło, mam dużo miejsca, w pociągowej toalecie jest bieżąca woda i papier. (Z pociągu z Wrocławia do Ełku, lato 1984: jest tak tłoczno, że ludzie stoją i po cztery osoby w toalecie. W końcu jakaś kobieta nie wytrzymuje i mówi do swoich kiblowych współpasażerów płci obojga: Odwróćcie się państwo, ja już dłużej nie wytrzymam. Robi siku. Kurtyna).
Na śniadanie dziś zjadłam, co chciałam, a nie to, co akurat rzucili do sklepu na dole. (Z wrocławskiego szpitala zakaźnego, grudzień 1983: Zofia już w październiku kupiła rodzinie na święta szynkę w konserwie – całe wielkie dwa kilo. Nieszczęśliwie szynka, ukrywana w piwnicy przed mężem i dziećmi, zepsuła się. Ale śmierdziała tylko galareta; mięso, po dłuższym wywąchaniu zdawało się pachnieć ładnie. Zofia wpadła na pomysł, że zaniesie kawałek mięsa do szpitala, w którym pracuje jako pielęgniarka i poprosi lekarza-specjalistę o przebadanie szynki. Na dyżurze lekarz zażądał materiału do badania. Powąchał go, zażądał chleba. Wielce podejrzaną szynkę jadło pół oddziału, nie zważając na protesty Zofii. Wszyscy przeżyli, ale ostatecznie resztę mięsa zjadł pies Zofii. I były to z pewnością najpiękniejsze święta w jego życiu).
Nawet zima wtedy była inna, prawdziwa. Śniegu po kolana, siarczysty mróz: zomowcom, ubekom, esbekom i ormowcom musiały marznąć końcówki. (Miałam pięć lat i pamiętam strach moich rodziców; przeżywałam stan wojenny przez ich emocje, widziałam go ich oczami. Matka, świadoma dziejowej ważkości, nie zważając na mróz, postawiła mnie w oknie. Pozwoliła mi się nawet głęboko wychylać. Wszystko po to, bym mogła dojrzeć radzieckie czołgi jadące ulicą Grabiszyńską do strajkujących fabryk i zajezdni. Zapamiętaj tę chwilę, powiedziała, a ja zrobiłam to, czego chciała. Pamiętam tę chwilę do dziś, odkurzam z powodu kolejnych rocznic, poleruję ją starannie słowami. Jak dziś.
Nie mnie bilansować dziesięciolecia i epoki, oceniać generałów. Mogę tylko ze zdziwieniem konstatować, jak nieprawdopodobnie zmienił się świat dookoła mnie przez trzydzieści lat. Albo podrzucić parę anegdot i dalej się gapić ze zdziwieniem na to, co dookoła.
Ot, choćby to, kiedy na ostatniej imprezie Lusia wyjęła swojego Ajfona, bo postanowiła posłuchać ulubionego kawałka. Kawałek brzmiał dobrze, wszyscy chcieli głośniej; Ewa zrobiła megafon z wielkiej metalowej miski po czipsach. Zastanawialiśmy się, kto by uwierzył w Ajfona 13 grudnia 1981? (W 1985 Lusia miała parszywego Kasprzaka mono. Jej sąsiadka gdzieś wyjechała, zostawiając pod pieczą Lusi mieszkanie, w którym stało stereofoniczne, dwukasetowe cudeńko, jeszcze w oryginalnym, pachnącym zachodem opakowaniu. Lusia co wieczór przychodziła tam, rzekomo podlewać kwiatki; w rzeczywistości zakradała się do magicznego magnetofonu ze swoją kasetą i słuchała dwóch wybranych kawałków; pakowała potem magnetofon z wielką starannością tylko po to, by nazajutrz znów dokonać rytualnego odsłuchania dwóch kawałków; muszę zapytać, co to za muzyka była?). (Ewa znów jakoś pod koniec lat 80. dostała od kuzynki ze Stanów kilka koszulek ze zdjęciami nikomu nieznanego zespołu New Kids on the Block, do tego kasety i inne gadżety; była rozczarowana do szpiku kości, bo chciała Michaela Jacksona, a w paczce przyszło zza Oceanu jakieś barachło. Ale jej rozczarowanie już kilka tygodni później zmieniło się w czysty zachwyt: polskie dziewczęta pokochały chłopaczków z NKOTB i gotowe były zapłacić każde pieniądze za niedostępne wówczas gadżety. Splendoru tym drobiazgom dodawał fakt, iż są „oryginalne ze Stanów”, więc Ewa zbiła swą pierwszą fortunę). (Lusia znów kochała Thomasa Andersa z Modern Talking; przyjaźniły się we trzy i dzieliły kochankami sprawiedliwie: Lusia wzięła Thomasa, Edyta Dietera, Anetka jakiegoś ich menedżera czy dźwiękowca; co sobotę skoro świt któraś biegła do kiosku, by zakupić trzy egzemplarze Dziennika Ludowego, drukującego kolorowe zdjęcia idoli; druk był co prawda nieczytelny, a papier jakości takiej, jak dziś najgorszy papier do wycierania wiadomo czego, ale i tak można było prasowe trofeum powiesić nad łóżkiem i wzdychać nocami. Kiedy po latach, całkiem niedawno, wszystkie trzy w ramach odświeżania wspomnień wybrały się na koncert Modern Talking, przeżyły szok, zwłaszcza Lusia – Thomas okazał się być karlego wzrostu, jakby było mało, z wynaturzoną, kurzą klatką piersiową). (Ja mam tak z generałem Jaruzelskim – jako dziecko bałam się go tak, jak się boi Hitlera czy Stalina. Wstrętne mi było nawet imię Wojciech, bo Wojciech brzmiał mi jak Adolf. Ostatnio zobaczyłam generała w telewizji: zmęczonego życiem, znękanego, skurczonego, zapadniętego w sobie, jakby w głąb siebie przed światem uciekał. To jego się bałam?).
(Lusia: to jego kochałam?).
Dziś słuchamy, czego chcemy, oglądamy, co chcemy, gdzie chcemy i żaden generał nie zabierze nam dostępu do sieci. Jedziemy, gdzie chcemy. Mówimy, co nam ślina przyniesie na język (albo myśli na palce, jak u mnie). Boimy się, czego chcemy. Wierzymy, w co chcemy. (Wciąż co prawda możemy, co możemy, ale to zdaje się prawda biologiczna; innymi słowy – wyżej dupy nie podskoczysz). Dość że dziś, trzydzieści lat po wybuchu stanu wojennego, żyjemy w wolnym kraju, mamy demokrację, możliwości, wiele dróg do wyboru i to nie generał kształtuje nasze życie, ale my sami. Kraj nam pięknieje, bogacimy się. Jest dobrze, a wierzę, że jeśli się postaramy, może być jeszcze lepiej.
W tym miejscu pragnę podziękować za swoją wolność i dobre czasy pokoju wszystkim bohaterom stanu wojennego, tym znanym i nieznanym, mężczyznom i kobietom. Za mój pełny brzuch, ciepły szybki pociąg, autostrady i zimne piwo w WARS-ie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze