Kryzysowa narzeczona
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuUstalmy jedno: przebywanie w polu zagrożenia lawinowego wymaga zachowania szczególnej ostrożności. W sytuacji, o której piszesz, sprawa jest o tyle utrudniona, że nie istnieje żadne Miłosne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe, które w sytuacji podbramkowej wygrzebałoby Cię spod lawiny. Trzeba wykaraskać się samemu – właśnie czynisz to po raz pierwszy – i miejmy nadzieję, ostatni.
Pani Margolo,
Potrzebuję Pani porady, takiej właśnie z dużą dawką energii i humoru, tego potrzeba mi najbardziej. Właśnie wyszłam z piekła, chociaż w mojej głowie ono nadal trwa. Wiem, że to może trywialne, ale sądzę, że moje życie nadaje się na scenariusz do łzawego serialu. Zacznę od początku. To znaczy, nie od urodzin, ale od momentu, który wywrócił moją stabilną egzystencję…
Będąc młodą, naiwną dziewczyną zakochałam się. Myślałam, że on (nazwijmy go tu X) też, ale on zaczął spotykać się z inną. Mówiłam sobie: "Jak to? Przecież TYLE nas łączyło", cierpiałam… Wiadomo – pierwsza "prawdziwa" miłość. Odcierpiałam swoje i zaczęłam układać sobie życie u boku cudownego chłopaka (ten niech będzie Y), zapatrzonego we mnie i spełniającego każdą moją zachciankę. Jednak to uczucie nie równało się tym, co wymarzyło mi się w głowie. Ubzdurałam sobie, że to X mnie kocha naprawdę, taką płomienną miłością. Ależ byłam głupia… Na pewnej imprezie X powiedział mi o tym, co do mnie czuje. Płakałam, nie chciałam nikogo zranić: ani jego dziewczyny, ani Y. Jednak stało się. Zaczęliśmy się spotykać. Nie było tak, jak sobie wymarzyłam, ale to nie miało już dla mnie znaczenia. On był wszystkim, każdą moją myślą, i nie liczyło się, że nie całował mnie po nogach i że kwiatka dostawałam tylko od Wielkiego Święta. Ważne, że był on. Po roku zerwał ze mną. I tak byłam jego dziewczyną najdłużej ze wszystkich. Ze złamanym sercem cudem zamknęłam pierwszą swoją sesję i z pomocą przyjaciółek zaczęłam wychodzić na prostą, nawet poznałam kogoś, pewnie dla podratowania sobie samooceny.
Po miesiącu X wrócił na kolanach skamląc, że tylko ja się liczę i beze mnie nie ma po co żyć… Znana śpiewka, na którą oczywiście się nabrałam. Po pół roku okazało się, że jestem w ciąży. Reakcja X? Cóż, nie był zachwycony, ale wzięliśmy ślub, urodziła nam się córeczka i właściwie od ślubu wszystko się układało bardzo dobrze. Mieszkaliśmy z jego rodzicami. Studiowaliśmy, teściowie nam dużo przy dziecku pomagali. Mój mąż był przy porodzie i zachowywał się na medal. Nic nie zapowiadało piekła. Sielanka trwała dwa lata. Jednak, nie wiadomo kiedy, wkradł się między nas kryzys. Marudziłam, że jego ciągle nie ma (X jest muzykiem, grał w zespole, który wydał płytę i często koncertował), miałam dużo nauki na studiach, zależało mi na stypendium, a on mi nie pomagał tak, jakbym tego chciała.
Pojawiła się Ona. Nieomal od pierwszego dnia wiedziałam, że coś jest nie tak. Wyjechał, niby do pracy, na tydzień w czasie wakacji i tam to się zaczęło. Przez miesiąc snułam podejrzenia. Robiłam mu awantury z prośbą o wyjaśnienie. Totalne poniżenie, nie znałam się od tej strony. Boże, tyle bólu, a on – że to tylko koleżanka. Pisałam do niej, błagałam ją, żeby ze mną porozmawiała, żeby mi powiedziała, co ich łączy, żeby się ta męka niepewności skończyła. Dzwoniłam do niej, a ona mnie zignorowała. Aż w końcu zaczęłam postępować jak on, rozmawiać z kolegami i umawiać się z nimi na piwo, spacer itd. W końcu on po przeczytaniu paru smsów do mnie wpadł w furię, wyszedł z domu wściekły, a gdy wrócił, postanowił mi powiedzieć całą prawdę. Ale najpierw wymusił na mnie obietnicę, że go nie skreślę ostatecznie. Rozmawialiśmy całą noc, nie płakałam… gdy usnął zebrało mnie na mdłości i zwymiotowałam niemalże żołądek. Zaczęły się kłótnie, wymówki. On nie chce zerwać definitywnie tej znajomości, chce mieć w niej tylko przyjaciółkę. W końcu dla ratowania związku postanawia z nią zerwać całkowicie, tak że nawet nie powie jej „cześć” na ulicy. Miał to zrobić 23 września. Powiedziałam sobie, że jeśli tego nie zrobi, to koniec. Nie zrobił. Ja powiedziałam, że to koniec. Ten 23 września był ostatecznym terminem. Nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. I tak wyjeżdżał na miesiąc z zespołem. Dotarło to do niego tuż przed wyjazdem — na ostatnim spacerze zapytał, czy może dzwonić. Wyjechał i zaczął dzwonić, pisać, powiedział też, że przed wyjazdem z nią skończył.
Przez miesiąc odrzucałam go. Ale gdy wrócił, nie mogłam postąpić inaczej, niż postąpiłam. W końcu to on sam mi o tym powiedział. Postawiliśmy na szczerość i zaczęliśmy budować. A ona? Wynajęła mieszkanie, żeby z nim zamieszkać, dzwoniła do niego i smsowała, że go kocha. On mi o wszystkim zaczął mówić. Tylko co teraz? Minął prawie miesiąc od jego powrotu i niby wszystko jest w porządku, ale ja jestem już nie taka. Ciągle chce mi się płakać. Gdy ją czasami widzę, kręci mi się w głowie. Czuję taką pustkę. Cały czas myślę, już nie mogę zapomnieć. Jestem zmęczona, mam koszmary senne. Cały czas oczekuję dowodów uczucia, a gdy ich nie widzę, umieram z niepokoju. Sprawdzam go cały czas i gardzę sobą za to. Proszę powiedzieć mi, jak teraz żyć. Jak poradzić sobie z bólem. Wiem, że nie jestem śmieciem, ale tak się czuje. Wiem, że mam przed sobą całe życie i wiem, że stać mnie na wiele. Tylko co mam zrobić teraz, aby zapomnieć? Jak mam teraz żyć? Gdzie znaleźć uśmiech? To był z jego strony, jak mówi, tylko kryzys i czas, który woli zapomnieć. Zrezygnował dla mnie z wielu rzeczy. Widzę, że się stara, że żałuje. Ale jak mam się ze sobą uporać? Boję się, że on będzie mieć znowu kiedyś taki kryzys, a ja drugiego już nie przeżyję.
Zosia
***
Kochana Zosiu,
Zdrada jest bardzo bolesnym przeżyciem, wystawia na próbę nie tylko związek, ale nade wszystko granice ludzkiej wytrzymałości. Granice wytrzymałości osoby zdradzanej. Wasz związek nie miał jeszcze szans okrzepnąć, nabrać jakiegoś konkretnego kształtu, a już Twój partner rujnuje jego fundament. Z tego, co piszesz, zrozumiałam, że jesteście jeszcze obydwoje bardzo młodzi i ze to pierwszy trwały związek w życiu każdego z Was.
Długo zastanawiałam się, co Ci napisać. Z pomocą przyszedł mi mój ulubiony Pan Od Filozofii, który ma tę ciekawą właściwość, że zawsze trafi w nurtujący mnie temat. Zapytał on mianowicie, czym jest „przebaczyć nieprzebaczalne” – i posłużył się przykładem, jak to mąż zdradził żonę, a żona mu przebacza – ale czy zapomina? A czy bez zapomnienia da się wybaczyć?
I tak właśnie jest. Nie udaje się zapomnieć zdrady – pamięta się o niej śpiąc, czuwając, jedząc, pracując, bawiąc się z dzieckiem. Na początku… Z czasem to złe wspomnienie blednie, ale często zdarza się, że zakłuje wyjątkowo boleśnie przy jakiejś okazji, bo zapomnieć, tak całkiem, to prawie niemożliwe. A jeszcze kiedy rozważasz, rozgryzasz, przerabiasz to ciągle od nowa… A jednak, Zosiu, to możliwe. Wybaczanie nie jest aktem jednorazowym, wybaczanie to proces. Na jego początku, kiedy dokonujesz tego pierwszego (i jak Ci się wówczas wydaje – ostatniego) wybaczenia, decydujesz się na jedną z najtrudniejszych dróg w życiu. Drogę Kochania Mimo Wszystko. Ilekroć wróci do Ciebie ból – jeśli decydujesz się na wybaczenie, musisz wybaczać na nowo. Przebaczenie jest częścią miłości. A miłość – to codzienny wybór. Wybór człowieka, z którym chcesz spędzić nadchodzący dzień i wszystkie następne. I kiedy podejmujesz ten wybór – podejmujesz się też walczyć z własnymi emocjami, które po zdradzie odsuwają Cię od niego w najdalszą galaktykę. Najpierw czujesz wściekłość, potem ból, a potem… nadchodzi strach. Lęk przed „powtórką z rozrywki”. To chyba emocja, z którą najtrudniej się uporać, która dyktuje irracjonalne zachowania, agresję, wystawianie na próbę cierpliwości partnera. Walczysz z nim, czynisz mu wyrzuty – a w duchu pytasz siebie i jego „Czy ty mnie jeszcze kochasz? Czy to był naprawdę tylko kryzys? Czy teraz wytrwasz przy mnie, kiedy poznałeś tę łatwiejszą drogę, ten niefrasobliwy skrót przez pracę nad sobą i związkiem?”
Zosiu, to na pewno był objaw kryzysu. Ta zdrada. Ale nie kryzys sam w sobie. Kryzys dotyczy Waszego związku i pracę nad tym związkiem musicie teraz podjąć obydwoje.
Nie będzie łatwo. To ciernista droga, wysoką cenę za nią zapłacisz i co gorsza, do kresu podróży będziesz się sama zastanawiać, czy warto było.
A może to jak z wyjazdem na egzotyczne wakacje? Nawykła do oszczędnościowych, bezpiecznych, rodzinnych wakacji decydujesz się znienacka na koszmarnie drogi wypad samolotem w jakieś miejsce, które w folderze było piękne i kolorowe, jednak znajomi różnie o nim mówią. Jednym się podobało, inni wypad wspominają jako koszmar. Podchodząc do lądowania, wściekasz się na siebie, że zaryzykowałaś.
I miejmy nadzieję, że wyjdziesz z lotniska, nieśmiało – wprost pod błękitne słoneczne niebo, w smak morskiej soli na wargach, w rajski krzyk barwnych ptaków. I do końca życia będziesz się cieszyć, że postawiłaś oszczędności na tak ryzykowną kartę.
I pamiętaj, takie wakacje nie powinny być samotne. Twój mąż pragnie Ci towarzyszyć.
Tego z całego serca Ci życzę.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze