Praca domowa – praca darmowa?
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temu- System ekonomiczny karze mnie za to, że jestem kobietą? - pyta jedna z bohaterek niniejszego reportażu. Czy reprodukcyjna, czyli domowa praca kobiet powinna być w jakoś wyceniana? Czy praca na rzecz rodziny powinna wliczać się do stażu pracy? Co zrobić, by nie skończyć jak Irena, której historię za chwilę przeczytacie.
— System ekonomiczny karze mnie za to, że jestem kobietą? - pyta jedna z bohaterek niniejszego reportażu. Czy reprodukcyjna, czyli domowa praca kobiet powinna być w jakoś wyceniana? Czy praca na rzecz rodziny powinna wliczać się do stażu pracy? Co zrobić, by nie skończyć jak Irena, której historię za chwilę przeczytacie.
Martyna (27 lat, mama z Wrocławia):
— Ostatnio mąż powiedział mi, że ja nie pracuję, więc mogłabym poświęcić więcej czasu na prace w ogrodzie. Myślałam, że mnie trafi szlag! Zaczęliśmy dyskutować, przerzucać się argumentami. Żałosne. Do tej pory trudno mi zebrać myśli. Poważnie myślę o rozwodzie…
Ale od początku. Poznaliśmy się kilka lat temu na studiach. Zostaliśmy parą. Tuż po studiach wzięliśmy ślub; szybko zaszłam w ciążę. Mieliśmy w planach dwoje dzieci, postanowiliśmy więc, że wkrótce zdecydujemy się na drugie dziecko. Kiedy Michaś miał rok, zaszłam w ciążę z Basią. Chodziło nam o to, żeby dzieci miały ze sobą kontakt, i żebym ja, już doprowadziwszy je do magicznego wieku trzech lat, kiedy już można posłać dzieci do przedszkola, mogła wrócić do pracy. W moim przypadku chodziło raczej o to, żebym mogła zacząć swoje życie zawodowe, niż do niego wrócić.
Pensja męża z trudem starczała nam na życie, ale dwoiłam się i troiłam, żeby wystarczyło. Jeśli chodzi o moje potrzeby, zredukowałam je do minimum. Po pierwsze – mam swoją dumę i nie lubię się o cokolwiek prosić. Sytuacja, kiedy znalazłam się na garnuszku męża, była dla mnie bardzo trudna, choć on ani razu nie dał mi odczuć, że mnie utrzymuje. Po drugie – pieniędzy było mało, więc zrozumiałe, że luksusy takie jak fryzjer czy nowe ciuchy były poza moim zasięgiem.
Zanim zostałam matką, nie miałam pojęcia, że zajmowanie się małymi dziećmi jest tak wyczerpującym zajęciem. Na początku pamiętam, że potrafiłam kilka razy odgrzewać w mikrofalówce herbatę, której synek nie dawał mi wypić, nim ostygła. Kiedy zasypiał, usiłowałam zaprowadzić w domu jakiś porządek, ugotować, wyprać, wyprasować… Kiedy urodziła się mała, przybyło mi jeszcze obowiązków. Jestem lepiej zorganizowana, niż na początku, ale i tak jest mi bardzo, bardzo trudno.
Jeszcze rok, a oddamy dwójkę do przedszkola. Wieczorami, kiedy dzieci już śpią, jestem tak zmęczona, że nie daję rady obejrzeć filmu w telewizji – zasypiam na każdym, jak staruszka, w fotelu i okularach na nosie. Ale w domu jest czysto, posiłki wydawane są o stałych porach, chodzimy w czystych ubraniach, dzieci są zdrowe i zadbane.
A mój mąż mówi, że ja nie pracuję! Że siedzę w domu!
Każdego dnia wcielam się w dziesiątki zawodów: jestem nauczycielką, opiekunką, lekarzem, psychologiem, kierowcą, kucharką, sprzątaczką, praczką… można tak długo, myślę, że każda kobieta wie, o czym mówię. Nie mam pięciu minut dla siebie, bo nawet kiedy zamknę się w ubikacji, za chwilę któraś z moich pociech stuka do drzwi stęskniona za mamusią. Całkowicie oddałam się służbie mojej rodzinie, rezygnując z siebie i swoich potrzeb. Mój czas przestał należeć do mnie. Pracuję od rana do nocy, sumiennie wykonując moje obowiązki. I co z tego mam?
Usiłowałam wyjaśnić mężowi, że tak zwane siedzenie w domu nie ma nic wspólnego z siedzeniem. A on mi na to, że mam przecież pralkę automatyczną, zmywarkę do naczyń i szereg urządzeń, ułatwiających mi życie. Widocznie jesteś źle zorganizowana, powiedział.
Poważnie pomyślałam o rozwodzie. Wiem, że wielu osobom taki powód może się wydać błahy, ale dla mnie to poważna sprawa. Zamiast docenić moje poświęcenie i wkład mojej pracy w życie naszej rodziny, słyszę, że mam przywilej „siedzenia w domu”… To mówi mój mąż, najbliższy mi człowiek? Nie wierzę!
Najgorsze jest to, że jeśli bym się rozwiodła, zostałabym bez środków do życia. Ostatnio uświadomiłam sobie, że moje lata spędzone w domu z dziećmi nie będą liczyły się do mojej emerytury. Zostając z nimi w domu, zrezygnowałam z tak cenionej dziś kariery, automatycznie skazując się na gorszą pozycję na rynku pracy. Kiedy zacznę pracę zawodową (liczę, że taką znajdę!) inne kobiety w moim wieku będą już na kierowniczych stanowiskach. Ja będę się dopiero uczyła. Dodatkowo, idąc na emeryturę pięć lat wcześniej niż mężczyzna, dostanę znacznie mniej pieniędzy! Jak mam to rozumieć? System ekonomiczny karze mnie za to, że jestem kobietą?
Irena (55 lat, mieszka koło Gdańska):
— Opowiem moją historię ku przestrodze. Żeby inne kobiety wiedziały, jak nie należy żyć. Jak nie należy działać i kierować swoim życiem.
Mam pięcioro dzieci, wszystkie już dorosłe. Żadne z nich nie mieszka w naszej wsi. Troje jest w Londynie, bo tam, jak wiadomo, łatwiej o chleb; dwoje w Warszawie na studiach. Całe życie im poświęciłam. Nic nie mówię, to mój wybór był. Uznałam, że żaden żłobek i przedszkole nie wychowają mi dzieci lepiej, niż ja sama. Żadna stołówka lepiej nie ugotuje, niż ja. Najlepsza opiekunka czy świetlica dziecku mamy nie zastąpi. Najlepszy korepetytor w lekcjach nie pomoże lepiej niż cierpliwa mama.
Mąż miał zawsze dużo pieniędzy, obrotny był. Utrzymywał nas wszystkich na dobrym poziomie, nigdy nie musiałam się zastanawiać, czy w związku z tym, że podrożały jajka czy mleko, starczy nam do końca miesiąca.
Mąż dawał, ale też rozliczał. Zawsze musiał wiedzieć, ile i na co wydałam. Rozliczał mnie też z czasu. Zawsze, kiedy wracał z pracy, pytał, co robiłam. A ja zawsze pełne ręce roboty miałam: ciągle pranie, prasowanie, latem przetwory i prace w ogrodzie, zimą palenie w piecu… robota nie miała nigdy końca.
Nie myślałam, co będzie ze mną na starość. Jestem wierząca i byłam pewna, że starość spędzę z moim mężem, w otoczeniu dzieci i wnuków. Ale stało się inaczej. Stało się coś, o co bym nigdy, przenigdy nie podejrzewała mojego męża… znalazł sobie inną. Któregoś dnia po prostu przyszedł do mnie i powiedział, że się zakochał w innej kobiecie. — Przepraszam – powiedział — Tak się stało. Na szczęście dzieci już są dorosłe, jakoś to zniosą. A ja? Co ze mną? — Jak to co? Nie wiem, ale jesteś przecież dorosła, poradzisz sobie. Poprosił, żebym się wyprowadziła. Znalazła pracę i usamodzielniła. Tak mi mówił. Jakby nie wiedział, że ktoś taki jak ja nigdzie nie dostanie pracy, bo pierwsze pytanie, jakie się zadaje, brzmi: gdzie pani wcześniej pracowała. Kiedy mówię, że nigdzie, nikt mnie nie traktuje poważnie.
Na razie mieszkam kątem u krewnych. Pomagają mi dzieci. Nie wiem, co bym bez nich zrobiła. To one namówiły mnie, żebym podała ojca o alimenty na siebie. Żeby mi płacił, żebym miała za co żyć. Czuję się tym wszystkim upokorzona. Gdybym mogła cofnąć czas, nigdy nie zdecydowałabym się na darmową pracę w domu, tylko lepiej zadbała o swoje interesy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze