Jak pachnie Francja
WERONIKA STAŃCZYK • dawno temuLatem mamy okazję obserwować ludzi, z którymi nie zetknęlibyśmy się w codziennym życiu, pobyć w miejscach nadzwyczajnych. Nasze urlopowe doświadczenia dotyczą również nowych zapachów. Moje wspomnienia to osiemnastowieczny dwór na północy Francji, w Normandii i tarta z jabłkami. W środku przywitał mnie miły chłód i zapach lekkiej wilgoci, starych albumów dawnych mieszkańców dworu i zapach antycznych mebli.
Latem mamy okazję obserwować ludzi, z którymi nie zetknęlibyśmy się w codziennym życiu, pobyć w miejscach nadzwyczajnych. Nasze urlopowe doświadczenia dotyczą również nowych zapachów.
Inspiracją do odkrywania wrażeń związanych ze zmysłem węchu jest słynna książka Patricka Suskinda Pachnidło, opisująca wonie, które przenikały powietrze osiemnastowiecznego Paryża. Miasto nie było jeszcze wtedy zanurzone w smogu, jednak, z powodu braku kanalizacji, na jego ulicach panował zaduch. Nozdrza burżuazji koiły kompozycje z esencji kwiatowych. Żeby wzbogacić swoją wiedzę na temat perfum ich twórca i bohater powieści, Grenouille, udał się do Grenoble. Miasto leży na południu Francji, w pagórkowatej Prowansji, słynącej z pól lawendowych i upraw wina. O tym żyznym regionie mówi się, że jego przyroda pachnie jak połączenie najwspanialszych plonów ziemi.
Kiedyś przebywałam w miejscowości usytuowanej również na południu Francji, choć daleko od Grenoble, w okolicach Tuluzy. Pracowałam w zamku jako opiekunka do dzieci. Pamiętam, jak intrygowały mnie meble, książki i bibeloty znajdujące się w posiadłości. Lubiłam mikroklimat tego ponad dwudziestopokojowego domu, pomimo że nie urzekł mnie konserwatywny styl życia jego właścicieli. We wszystkich pomieszczeniach unosił się zapach, który kojarzył mi się z tajemniczą przeszłością, wywoływał nostalgię.
Rok temu przeżyłam podobną przygodę. Wynajęliśmy w kilkanaście osób osiemnastowieczny dwór na północy Francji, w Normandii. Miejsce naszego wypoczynku znaleźliśmy w Internecie, kilka miesięcy wcześniej. Pobyt w kilkusetletnich murach traktowałam jak terapię zapachową. Słyszałam, że w stylowych rezydencjach, którym brakuje patyny, stosuje się specjalne odświeżacze, na przykład o zapachu starych woluminów, by w ten sposób podkreślić ich charakter. W przypadku naszego dworu takie sztuczki nie znalazłyby uzasadnienia, bo jego autentyczny zapach miał wystarczającą moc.
Posiadłość znajdowała się kilkanaście kilometrów od wypoczynkowej miejscowości Etretat, położonej nad kanałem La Manche i słynącej z wielkiego urwiska przedstawianego na obrazach przez artystów różnej proweniencji. To tam jeździliśmy, by przekąsić coś w urokliwych restauracjach, poleżeć w słońcu na piaszczystej plaży czy też nacieszyć się jasną, nadmorską zabudową i bryzą.Nasza wakacyjna siedziba prezentowała się malowniczo, zarówno bryła dworu jak i jego wnętrze skojarzyły mi się z bajkami Charlesa Perrault. W środku przywitał mnie miły chłód i zapach lekkiej wilgoci. Robiła na mnie wrażenie ilość antyków zachowanych w rezydencji. Cieszył mnie widok belkowanych ścian, krzywych kamiennych posadzek, nieco chaotycznie porozwieszanych obrazów. Salon, połączony z biblioteczką, był urządzony meblami o miękkich, welurowych obiciach. To w nim graliśmy w scrabble albo oglądaliśmy zdjęcia na przywiezionym z Polski laptopie. Siedząc na kanapie lubiłam przerzucać znajdujące się w zasięgu ręki albumy z fotografiami właścicieli dworu i ich przodków, zdając sobie jednocześnie sprawę, że nie przypadkowo znajdują się na widocznym miejscu; mają zaintrygować turystów, zareklamować wczasy w domu należącym do arystokratycznej rodziny.
W rozległym budynku było kilkanaście łóżek i kilka łazienek. Na piętrze znajdował się przechodni pokój z kominkiem i część sypialni. Osobom śpiącym na górze dodatkowych wrażeń dostarczały odgłosy dochodzące ze strychu zamieszkałego przez nietoperze.
Ukrytą w sklepieniu kuchnię zdobił strop i mosiężne garnki. Dzięki temu, że towarzyszyła nam znajoma restauratorka, mogliśmy liczyć na smaczne dania. Codziennie piliśmy wino, kalwados i kir, delektowaliśmy się lokalnymi wędlinami. Rodowa posiadłość była, jak każdy zwyczajny dom, wyposażona w nowoczesny sprzęt gospodarstwa domowego. Jedną z kulinarnych atrakcji przygotowanych przez naszą samozwańczą gospodynię było ciasto jabłkowe. Zapach pieczonych jabłek idealnie komponował się z dworskim wnętrzem. Znajoma nie tylko zajmowała się przygotowaniem dań i wypiekami; zrywała też efektowne kwiaty z dworskiego ogrodu, by ozdobić nimi szeroki blat stołu w jadalni.
Uzależniłam się od dworu z jego nieskończoną ilością zakamarków, nie interesowała mnie otwarta przestrzeń z ulotnymi zapachami, wolałam oddychać powietrzem zamkniętym w zabytkowym wnętrzu. Polecam wynajęcie historycznej posiadłości na czas wakacji. Ludziom aktywnym zawodowo, przyzwyczajonym do życia w zgiełku, służy radykalna zmiana otoczenia. Wdychanie zapachu miejsca niezwiązanego z naszą przeszłością relaksuje skuteczniej niż bazująca na zastosowaniu olejków eterycznych aromaterapia. Nie dziwię się, że pachnące miejsca inspirują specjalistów od aromamarketingu, zajmujących się wyszukiwaniem zapachów odpowiadających wystrojowi hoteli, restauracji czy butików, bo świat odbiera się wszystkimi zmysłami.
Nasze wakacje na francuskiej prowincji okazały się tańsze, niż wczasy w niejednym polskim kurorcie. Poza tym przywiozłam stamtąd bezcenny przepis na jabłkową tartę (tarte tatin). Oto on:
Tarta jabłkowa
Składniki:
półtora kilograma winnych jabłek,
szklanka mąki,
kostka masła,
szklanka cukru.
Łączymy mąkę, masło i cukier tworząc jednolitą masę. Ugniecione ciasto umieszczamy na półgodziny w lodówce. Jabłka obieramy, usuwamy gniazda sienne i przekrawamy na pół. W rondlu roztapiamy masło i cukier, tak aby powstał karmel. Jabłka umieszczamy w karmelu, prażymy przez chwilę i wykładamy do formy na ciasto. Ustawiamy piekarnik na 150 stopni. Tartę pieczemy przez 20 minut. Można podawać ją w formie, bądź wyłożoną (wtedy jabłka przed pieczeniem układamy na dnie formy).
Bon appétit!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze