Jak żyć w małym mieszkaniu?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuTo nie my kształtujemy miejsca, w których żyjemy. Właśnie one nas kształtują. Rozmiar mieszkania jest kwestią względną, to znaczy dostosowuje się do wielkości człowieka. Nigdy na odwrót. Zapewne ściany zbliżają się ku sobie lub odpychają w zależności od gabarytu, ewentualnie liczby lokatorów. Moja koleżanka zajmuje przestrzeń dwukrotnie mniejszą ode mnie, ale i jest mniejsza dwa razy. Oznacza to, że żyjemy w dokładnie takich samych miejscach.
To nie my kształtujemy miejsca, w których żyjemy. Właśnie one nas kształtują.
Piszę o tym z pewnym wstydem, gdyż nigdy nie interesowało mnie miejsce, w którym akurat siedzę, każde mieszkanie znajdowałem w kwadrans decydując się na pierwszą z brzegu ofertę, lub ktoś je dla mnie wyszukiwał. Istotny raczej był rozmiar. Oczekiwałem powierzchni stosownej do mojego gabarytu, częstej potrzeby miotania się z bezsilnej wściekłości oraz nieustannego wywracania się na możliwie najbardziej kosztowne sprzęty. Lokalizacja, wysokość samego lokum oraz liczba okien nie miała znaczenia – zresztą, dziwnym zrządzeniem losu gdziekolwiek bym nie zamieszkał, miałem widok na mur.
Nie mogłem zrozumieć, czemu ludzie lokują się w małych mieszkaniach. Nie przemawiał do mnie czynnik ekonomiczny. Jeśli porównać ceny, przynajmniej w dużych miastach różnica cen nie jest znów tak wysoka, a przynajmniej wydaje się mała w stosunku do komfortu rozbijania się od ściany do ściany. Być może błądzę. Sądzę jednak, że potrzeba mieszkania w dziupli ma przyczyny pozaekonomiczne. Małe kojarzy nam się z dobrym: czasami studenckimi, kiedy tłoczyliśmy się w akademikach, ewentualnie z wyjazdem na chwilową emigrację celem podbudowania budżetu. Sam pojechałem za Ocean by zająć pokój, w którym nie mogłem nawet się obrócić bez wciągania brzucha. Wspominam go najrzewniej, jak ciepłe dziewczyny.
Historycznie nasza sytuacja lokalowa jest lepsza niż kiedykolwiek, pod warunkiem, że nie żyjemy w Japonii. Sam fakt wyboru miejsca życia, radość urządzania go, nadania miłego nam kształtu jest czymś tak piorunująco nowym, że ma charakter złudzenia. Dawniej lud, jeśli nie liczyć bogatych szczęśliwców, osiedlał się mając na uwadze nie urodę miejsca, ale korzyści, które mogło ono przynieść. Ziemi było co niemiara, dało się więc budować pałace. Niestety, taką chałupę należało ogrzać, wskutek czego wznoszono niewielkie domki, gdzie wielopokoleniowa rodzina tłoczyła się w jednej ciepłej izbie.
Nawykliśmy do komfortu związanego z możliwością zakupu własnej norki, czy też wynajęcia jej za stosunkowo niewielkie pieniądze, łatwo zapominamy o nieszczęśnikach za komuny. Na mieszkanie czekało się latami, możliwość wynajmu nie istniała, o czym jeszcze niektórzy mają życzliwość pamiętać. Za najczarniejszego Stalina istniała jeszcze jedna groźba: dokwaterowanie. Jako, że metraż na głowę był określony, a ludzi do miast przybywało, władze uznały za słuszne doklejać starym mieszkańcom nowych lokatorów. Wyobraźmy sobie czteroosobową rodzinę zamieszkującą dwa pokoje z kuchnią. Oto w drzwiach staje im robotnik z bratem i małżonką, oświadczają, że nie pójdą i są w prawie.
Urocze, prawda?
Wyjątkowo o koleżance: bujałem się niegdyś (w sumie dalej się bujam) z maleńką dziewczyną. Nasza znajomość miała wybitnie nieerotyczny charakter, na czym zrobiłem interes życia – słuchałem jej z uwagą, chłonąłem mądrość doświadczenia, wskutek czego wiem więcej o kobiecych marzeniach niż większość facetów, niestety zabrakło mi rozumu i cierpliwości by kiedykolwiek tej wiedzy użyć. Dziewczyna wyróżniała się osobliwymi wymaganiami względem faceta. Musiał być to człowiek od niej starszy, cokolwiek zaniedbany, zainteresowany mistyką, w zależności od konkretnego przypadku od buddyzmu po satanizm, oraz co najważniejsze, mieszkać w możliwie jak najmniejszym mieszkaniu. Z tego też powodu nie doszło między nami nawet do zaczynu romansu. Wyglądam jak ścierka, ale jestem ateistą i nieodmiennie rezyduję na dwóch pokojach w górę.
Rekordzista w jej podbojach miłosnych zajmował klitkę o powierzchni dwunastu metrów, gdzie prócz jego uroczej osoby mieścił się prysznic, ślicznie wyposażona kuchnia, potężna biblioteka, kolekcja płyt oraz całkiem miękka wersalka, która po rozłożeniu doskonale nadawała się do pogawędek na temat Boga i reinkarnacji. Dziś lokator toczy już rozmowy z kimś innym, koleżanka znalazła wreszcie inny ideał, faceta, który wszystkie warunki: znieświeżenie, mistykę oraz metraż idealnie zbilansował. Wprowadziła się niezwłocznie, co z kolei zrodziło pytanie – jak żyć?
Wpadłem kiedyś zobaczyć, jak idzie jej rozstrzyganie problemów ducha i ciała na kilkunastu metrach. Owładnęło mną nieliche zdumienie, oto kącik z łazienką i antresolą. W nim komputery, książki, wielki rower, który musiałem przeskoczyć, oraz bury kocur rozmiarów rysia – ten zachował przyzwoitość niezwłocznie umykając do szafy. Aby dojść do stołu, musiałem skakać, drogę ku toalecie pokonałem biegnąc po ścianie, niczym uciekinier z chińskich filmów przygodowych. Brakowało jedynie trapezu. Wreszcie, przycupnąłem w kąciku, wodząc nieco przejętym wzrokiem po nagromadzonych wszędzie dobrach – mieszkańcy maleńkich mieszkań wyróżniają się niczym nieskrępowaną wolą posiadania. Koleżanka dostrzegła moje zafrapowanie, spytała, czemu jestem markotny. Nie chciałem jej urazić, zarazem radując się perspektywą sprawienia niezawinionej przykrości bliźniemu.
Bo widzisz, usłyszałem, ja jestem taka mała.
Wówczas zrozumiałem i wiem aż do dziś. Rozmiar mieszkania jest kwestią względną, to znaczy dostosowuje się do wielkości człowieka. Nigdy na odwrót. Zapewne ściany zbliżają się ku sobie lub odpychają w zależności od gabarytu, ewentualnie liczby lokatorów. Moja koleżanka zajmuje przestrzeń dwukrotnie mniejszą ode mnie, ale i jest mniejsza dwa razy. Oznacza to, że żyjemy w dokładnie takich samych miejscach.
To co stanowiło dla mnie objawienie, stanowi przecież podstawę funkcjonowania biur nieruchomości. Jeśli przyglądnąć się ofertom wywieszonym w gablotach wyjdzie, że zdjęcia, opis lokali o powierzchni znikomej wiszą najniżej, tak by znajdowały się na wysokości oczu grupy docelowej. Ogłoszenia luksusowych apartamentów na wynajem lub sprzedaż dyndają w miejscach niedostępnych dla mojego wzroku i to tak, że nie dostrzegłbym ich nawet gdybym wskoczył na kumpla, a ten jeszcze stanął na palcach.
Te dziwne właściwości naszej urbanistyki rodzą reperkusje społeczne o wymiarze moralnym. Znane są liczne przypadki mężczyzn, którzy, poznawszy nową kobietę zdecydowali się na odprawienie starej. Zmusił ją, by opuściła wspólnie zajmowane lokum, przygarnął następnie kochankę, a ta po pierwszych chwilach szczęścia zaczęła odczuwać głęboki dyskomfort. Coś nie grało jej w mieszkaniu, w facecie, w niej samej, wreszcie pojmowała – jest za gruba!
W takich wypadkach odchudzanie nie pomoże.
Należy się wyprowadzić.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze