Pary są dyskryminowane?
AGNIESZKA RACHWAŁ • dawno temuPary są przez przyjaciół-singli wysyłane do obozu dla trędowatych. Zakochanych traktuje się jak kosmitów. Brakuje wspólnego języka. Spada zainteresowanie. Może to częściowo wina par - często zakochanie nie wpływa pozytywnie na przyjaźń, zachłystując się nowym chłopakiem, można zapomnieć o starych znajomych. Trudno potem przywrócić przyjaźń sprzed lat.
Zdyszana, z ociekającym od deszczu płaszczem i rozpaćkanym makijażem, wpadam do kawiarni. Jeszcze przecieram mokre okulary, które oczywiście zaszły mgłą, i jak kret wypatruję zarezerwowanego na kilka osób stolika. Z bliska docierają do mnie nagle śmiechy i ktoś pomaga mi zdjąć przylepiający się do nóg płaszcz, podając mi jednocześnie chusteczkę. Jestem spóźniona, ale uffff… dotarłam.
I usłyszałam: Pewnie jeszcze obiadek gotowałaś, co?, No co ty, wspólnie łóżko ścielili, A o której po ciebie przyjedzie? Śmiech, porozumiewawcze spojrzenia, poszturchiwanie łokciami. Jasna cholera, a miało być tak miło! Faktycznie, nie widziałam się z moimi przyjaciółmi jakiś czas, bo przyznaję, mój mężczyzna wciągnął mnie bez pamięci, ale to chyba normalne, że jak człowiek zakochany, to jego poziom otępienia wzrasta do niebezpiecznego poziomu. Obiadu nie gotowałam, łóżko pościeliłam rano i nie, nie przyjedzie po mnie, bo mam własny samochód. Jak miło was znów zobaczyć.
Szkoda, że tak rzadko jesteś, byliśmy ostatnio na koncercie (dziwne, że nikt do mnie nie zadzwonił), a Kaśka dostała nową pracę, opijaliśmy we wtorek. Nie wiedziałaś? Niestety, nie wiedziałam, nikt się mnie nie zapytał, czy nie miałabym przypadkiem ochoty gdzieś wyjść, albo, o zgrozo, wziąć ze sobą mojego mężczyznę.
Niestety, jeśli większość znajomych to single, często z góry uznają, że skoro ja jestem teraz „dziewczyną swojego chłopaka”, to można ze mną rozmawiać tylko o ślubach, dzieciach i urządzaniu wspólnego gniazdka. A już na sto procent przestałam być osobą interesującą – przecież nie muszę się starać, upolowałam, co chciałam, więc teraz mogę na głowę nałożyć wałki, ubrać się w szlafrok i oglądać seriale brazylijskie. A moje dotychczas świetne kumpele będę traktowała jako potencjalne rywalki i jeśli tylko zbliżą się do mojego faceta, wydrapię im oczy. A przy okazji nie będę już brała czynnego udziału w procederze „zarywania co lepszych ciach”, co realnie wyklucza mnie z zabawy. Z takimi oto czarnymi myślami siedziałam sobie, popijając równie czarne espresso z moimi niesparowanymi znajomymi. Niewesołe te myśli, bo doskonalę sobie zdaję sprawę z tego, że w zasadzie nie wolno mi się czepiać, że mam lepiej, że znalazłam oparcie, miłość, a osoby samotne są dyskryminowane i w oczach wielu godne pożałowania. Choćby w takie wredne Walentynki (nie ja je sprowadziłam do Polski, nie ja je kultywuję, więc dlaczego patrzycie na mnie jak na wilka?) nikt o nich nie pamięta, a jeśli już, to organizuje się dla nich spotkania dla samotnych, gdzie niby to mają spotkać tę/tego jedynego, itede, itepe.
Nie zaprzeczam zatem, jest mi dobrze w związku, jestem szczęśliwa. Ale to nie znaczy, że przestałam być sobą, że się zmieniłam na tyle, żeby traktować mnie jak śmierdzące jajko. Tak, tak, słyszę już głosy sprzeciwu: jak to, to wy nas traktujecie jak okazy zoologiczne, bawicie się w swatki bez naszego pytania o zgodę, a imprezy organizujecie zazwyczaj dla par; to nam głupio iść do kawiarni czy do kina, a wszystkie filmy są o romantycznej miłości kończącej się happy endem.
Jasne, pewnie, ale to nie moja wina, że część moich znajomych to pary (czasem faktycznie stanowią większość, w pewnym momencie mnożą się i trudno nad tym zapanować), ale czy to znaczy, że nie wolno z nimi gadać? W końcu nie każdy w związku, niezależnie czy homo czy heteroseksualnym, zachowuje się jak papużki nierozłączki lub jak małpki bonobo w okresie godowym. Są tacy, z którymi da się całkiem sensownie poprowadzić konwersację, co więcej mają na to ochotę. Dajcie nam szansę! I zapewniam, nie patrzymy się na was jak na potencjalnych złodziei naszych partnerów, bez przesady.
Kawiarnie, kino… Szczerze? Niezależnie od tego, czy byłam w parze czy nie, zawsze lubiłam chodzić sama i do kina, i do kawiarni. Daje mi to olbrzymią satysfakcję i poczucie niezależności. Ale to jestem ja i nie wymagam od nikogo, żeby miał tak samo.
Romantyczne filmy? Jeśli są romantyczne, to muszą być o miłości z definicji. Miłość więc być musi, choć niekoniecznie z happy endem. Ale nie wymagajmy zbyt wiele od produkcji hollywoodzkich. Jeśli nie chcecie oglądać romansów, jest masa innych wartościowych filmów, które wcale o miłości nie traktują, a są ciekawe.
Przykłady można mnożyć i wiadomo, że każda strona ma swoje racje. Zgadzam się, że namolne wpychanie sobie ludzi w ramiona tylko dlatego, że nam się wydaje, że by do siebie pasowali, jest idiotyczne. I wiem, że słuchanie o dzieciach i ślubach nie jest specjalnie pasjonujące. Ba, mnie samą to koszmarnie nudzi. Jednak wyklęcie osób, którym się – jak to się mówi „udało” - z kręgu znajomych dlatego, że arbitralnie uznaje się, że oni nie rozumieją i bo tak to już jest w parach jest dosyć krzywdzące. A poza tym co to w ogóle znaczy singiel? Nie jest z pewnością określeniem pejoratywnym. Ma obecnie zupełnie inne konotacje kulturowe niż stara panna lub kawaler (choć może to ostatnie nie jest dobrym przykładem – pojęcie kawaler zawsze było raczej atutem mężczyzn, niż ich przywarą). W zasadzie kiedy myślę: singiel, widzę osobę robiącą karierę, atrakcyjną, zasobną, niespecjalnie potrzebującą się z kimkolwiek wiązać i zadowoloną z siebie. O co więc wszystkim chodzi? To fajnie jest być singlem czy nie jest? Bo zewsząd otrzymuję sprzeczne informacje…
Dobił mnie jeden z odcinków Seksu w wielkim mieście dotyczący właśnie par i tego, jak te odnoszą się do singli właśnie. Pary zostały pokazane nie dość, że w sposób skrajnie nieatrakcyjny, w paskudnych garniturach lub mdłych, aseksualnych garsonkach, to jeszcze z przylepionymi fałszywymi uśmiechami na ustach. I oczywiście wszystkie żony są wrednymi babsztylami, które swoich mężów trzymają na krótkiej smyczy, bo nie daj boże zbyt długo będą się gapili w biust pięknej i zdecydowanie wyzwolonej Samanty Jones (Kim Cattral). Zaś Carrie Bradshow (Sarah Jessica Parker), która spotyka się z pewnym nudnawym mężczyzną, ze zdumieniem odkrywa, że jej nikt nie obdarza „tym spojrzeniem”. Jak można się domyślić, jest ono zarezerwowane tylko dla samotnych kobiet, które są… atrakcyjniejsze, lepiej się ubierają, prowadzą ciekawsze życie i ich jedynym mankamentem jest nieposiadanie partnera. Oglądając ten odcinek, poczułam się jak nieatrakcyjna, nudna i zawistna kobieta tylko dlatego, że siłą rzeczy musiałam utożsamić się z tą drugą stroną.
Jestem zakochana, z wzajemnością, mieszkam i prowadzę wspólne życie z człowiekiem, który, owszem, jest popaprańcem, jak zwykła mawiać Bridget Jones, ale w pozytywnym sensie. Niestety, odkąd pojawił się w moim życiu, wiele relacji z moimi przyjaciółmi osłabło – przykre jest tłumaczenie się z tego, że się wspólnie zjadło obiad lub wybrało jakieś meble do mieszkania i czuć się przy tym jak grzesznik lub co najmniej ktoś, kto robi komuś straszną krzywdę. Zdania typu: wiesz, ja nie mogę się na ten temat wypowiedzieć, bo nie mam chłopaka, rozumiesz, jestem singlem lub: nie chciałam nic mówić, bo ty masz swojego chłopaka i pewnie nie zrozumiesz tego, co przeżywam zbyt często pojawiają się w rozmowach. Co ciekawe, również moja druga połowa przeżywa podobne zmartwienia – kumple go często nie zapraszają, bo pewnie i tak nie może, jest zajęty bo w końcu znalazł swoją panią. A poza tym i tak będzie obdarzony pogardliwymi spojrzeniami, gdy tylko zaniepokojona jego dłuższą nieobecnością zadzwonię na komórkę…
W ten sposób jako para zostaliśmy wysłani do obozu dla trędowatych. Może to częściowo nasza wina, jak pisałam – zakochanie nie wpływa pozytywnie na zdolności intelektualne, a jeśli stan ten trwa kilka miesięcy, można rzeczywiście zapomnieć o starych znajomych. Ale, czy to musi od razu znaczyć, że zmieniliśmy się wszyscy w kosmitów?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze