Co było, a nie jest
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuUstalmy jedno: nie ma przymusu. Nie ma przymusu lubienia kogokolwiek, nie ma przymusu akceptowania przeszłości partnera, nie ma zasadniczo w ogóle żadnego przymusu. Gorzej, że brak uczucia sympatii i akceptacji jego eks Tobie właśnie utrudnia życie. Tu zaczynają się schody...
Margolu Droga, Mam problem nie z mężczyzną, a… z jego byłą. Wiem, że to właściwie głupie, że nie powinnam się interesować przeszłością swojego partnera, a już na pewno być o tę przeszłość zazdrosną — i pewnie by tak było, pewnie byłoby mi to zupełnie obojętne (wszak niejedna była „była”), gdyby nie fakt, że muszę się z ową byłą spotykać.
Mamy bowiem kontakty zawodowe i chciał nie chciał, co jakiś czas panią X widuję. I może jeszcze nie byłoby to takie straszne, gdybym choć trochę panią X lubiła. Jednak pani X nie da się lubić – typowa zołza. Dodam, że nie da się lubić z powodów zgoła innych niż subiektywna zazdrość o przeszłość mojego chłopaka. Poznałam bowiem panią X najpierw i poczułam do niej niechęć od pierwszego wejrzenia, potem dopiero zaczęłam się spotykać z obecnym mężczyzną. A fakt, że byli kiedyś razem, że coś ich łączyło, bynajmniej nie pomaga mi jej lubić. Nasze wzajemne relacje są co prawda dużo lepsze niż mogłabym się tego kiedykolwiek spodziewać, wszelako dopada mnie dołek, kiedy tylko dochodzą mnie echa minionego romansu. Sprawa jest już mocno przebrzmiała, toteż echa dochodzą coraz rzadziej. Jednak jeszcze ciągle dochodzą. Wtedy mam dzień do bani i jest mi naprawdę bardzo, bardzo źle.
Pewnie mi poradzisz polubić panią X, ale jak tu polubić kogoś, kogo się lubić nie da, a w dodatku wcale się nie ma na to ochoty?
Becia Sz.
***
Droga Beciu,
Ustalmy jedno: nie ma przymusu. Nie ma przymusu lubienia kogokolwiek, nie ma przymusu akceptowania przeszłości partnera, nie ma zasadniczo w ogóle żadnego przymusu. Gorzej, że brak uczucia sympatii i akceptacji jego eks Tobie właśnie utrudnia życie. Tu zaczynają się schody. Oczywiście, mogłabym doradzić Ci lubienie pani X, bo cóż kosztuje taka dobra, zgodna zresztą z rozsądkiem rada? Sęk jednak nie w tym, ŻEBY polubić, ale JAK polubić. Żeby polubić zołzę (co, przyznam pokornie, możliwe jest w stopniu umiarkowanym), trzeba zrozumieć, dlaczego jest zołzą. Ogólnie, mam wrażenie, warto wiedzieć, co z czego wypływa i gdzie skutek, gdzie przyczyna, ale w przypadku podjęcia zadania polubienia (no, zaakceptowania) zołzy, istotne jest to szczególnie. Żeby dotrzeć do tej wiedzy, trzebaby się z zołzą zaprzyjaźnić. Kwadratura koła, bo jak się zaprzyjaźniać z kimś, kogo nie lubimy? Ślepa to uliczka, nie tędy zatem droga.
Lepiej pewnie zacząć od siebie, z tym przyczyn i skutków rozważaniem. Więcej, jak mniemam, jest ludzi, których nie lubisz. Wielu też romansów echa docierają do Ciebie. A ten konkretny splot przypadków kompletnie Ci nie leży. Czas może na – uwaga, niełatwe – złapanie dystansu? Zacznijmy od łapania dystansu do zjawisk. Fakt, była zołza z Twoim mężczyzną. Jednak, skoro jest byłą, istniały pewnie jakieś przesłanki, które legły w poprzek wspólnemu życiu pani X i pana, nazwijmy, Y. Niezależnie od tego, kto wziął w ręce nożyczki i położył kres duetowi. Nawet, jeśli to ona porzuciła (nie wiedzieć, czemu, takie mnie drąży podejrzenie) – nie oznacza to nic. Absolutnie. Naiwnie wierzymy czasami, że porzucony mężczyzna do końca dni swoich wzdycha tęsknie i z żalu oczy mu się szklą, z żalu za nami, oczywiście. Otóż, mrzonka to tylko. Przypuszczalnie bliższy rzeczywistości jest pogląd, iż ich boleśnie przydepnięta ambicja nie pozwoli długo roztrząsać dawnej miłości. Cóż boli Cię w tych napomknięciach o dawnym romansie? Może miał szyldzik skandalu, posmak sensacji, może wpisał się złotymi głoskami we wszelkie anegdoty o biurowych romansach? Utkwił ludziom we łbie, w miejscu, w którym tkwić powinno dobre wychowanie i ludzka delikatność, czasem w związku z tym ktoś coś palnie. Dlaczego akurat Ty miałabyś się z tym źle czuć, a nie ktoś, kto popełnia ewidentną gafę? Możesz milczeć wymownie, możesz powiedzieć, że to tak dawne czasy, iż pamiętasz je bardziej mgliście niż dobranocki z dzieciństwa, możesz zapytać delikwenta, czy czas mu się zatrzymał bądź delikatnie napomknąć, że skłonność do tkwienia w przeszłości cechuje ludzi w wieku powszechnie uznanym za podeszły… Nie bierz tego do siebie, bo przypuszczalnie można od tego zwariować, a na pewno ucierpieć się nad miarę z powodów, powiedzmy to otwarcie, niewartych uwagi. Byli razem, nie są, mężczyzna jest z Tobą, tu masz niezaprzeczalne fakty. Chyba, że jest jakieś drugie dno, o którym nie wspomniałaś?
Drugą sprawą jest zaakceptowanie (bo po cóż od razu lubienie?) pani X. Nie napisałaś, jak częste są Wasze kontakty, przypuszczam, że mają miejsce częściej niż epizodycznie, bo te łatwiej pominąć w życiorysie i kłopotliwe są jakby dużo mniej, zakładam zatem, że widujecie się często. Może być i tak, że pozostajecie w zależności służbowej. Jeśli Ty jesteś szczebelek wyżej, możesz się wykazać wielkodusznością i łaskawie puścić jej w niepamięć całą zołzowatość i związek z Twoim mężczyzną. Wydaje mi się jednak, że gdybyś była na tym wyższym szczebelku, nikt nie pozwoliłby sobie na uwagi o dawnym romansie… Zostaje Ci po prostu złapanie dystansu. Macie kontakty zawodowe – i tak na nią patrz, tak ją sobie na własny użytek uznaj. Do kontaktów zawodowych niepotrzebna Ci współpraca z kimś, kogo cenisz jako człowieka w ogóle, abstrahując oczywiście od niewątpliwych korzyści z tego faktu płynących – postrzegaj ją zatem zawodowo. Jeśli jest w czymś dobra – szanuj to. Jeśli ma cechy, które w życiu zawodowym są jej niezbędne – doceń. Dystans, Beciu. Dystans. Podstawa wewnętrznej harmonii. Kim ona jest dla Ciebie? Napisz to sobie. Znajomą z pracy. Współpracownikiem. Klientką. Szefową. Usługodawcą. I tak ją traktuj. Jeśli patrzysz na jej ubiór, nie zastanawiaj się, jak oceniłby go Twój mężczyzna i czy jeszcze by mu się podobała, ponieważ istnieje spore prawdopodobieństwo, że gdyby miała mu się nadal podobać i miałby ją nadal kochać, nie zawracałby sobie głowy wchodzeniem w następny związek, z całym balastem związanych z nim smutków, pretensji, sprzeczek, konieczności i oczekiwań. Patrz, czy jej pasuje do wizerunku zawodowego. Kiedy oddzielisz nieco w głowie Panią X i historię zakończonego romansu, będzie Ci prawdopodobnie łatwiej. I tak się ucz jej na nowo: nie przez pryzmat przebrzmiałych emocji, w dodatku nie Twoich, a ich dwojga, bo te jesteś w stanie sobie tylko wyobrażać, z typowym dla sytuacji „następczyni” wyolbrzymianiem spraw nieistotnych, nie mających miejsca, nieprawdziwych.
Beciu, dystans. Pamiętaj. Co było, a nie jest…. inaczej: liczy się dziś. A Twoje dziś należy do Ciebie.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze