Kilka słów o lataniu
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuGdy byłam mała, na widok lecącego samolotu zadzierałam wysoko głowę i krzyczałam ile sił w małych płucach – panie pilocie dziura w samolocie. Samolot wydawał mi się wówczas czymś podobnym do ptaka. Szybował gdzieś wysoko zostawiając za sobą rozmywającą się białą smugę. Ciężko mi było sobie wówczas wyobrazić, że w środku tego ptaka siedzą ludzie, którzy zmieniają strefy czasowe, kontynenty i klimaty. Dzieci PRL-u nie marzyły, że kiedyś wsiądą na pokład, by polecieć na wakacje pod palmami.
Gdy byłam mała, na widok lecącego samolotu zadzierałam wysoko głowę i krzyczałam ile sił w małych płucach – panie pilocie dziura w samolocie. Samolot wydawał mi się wówczas czymś podobnym do ptaka. Szybował gdzieś wysoko zostawiając za sobą rozmywającą się białą smugę. Ciężko mi było sobie wówczas wyobrazić, że w środku tego ptaka siedzą ludzie, którzy zmieniają strefy czasowe, kontynenty i klimaty. Dzieci PRL-u nie marzyły, że kiedyś wsiądą na pokład, by polecieć na wakacje pod palmami.
Pamiętam szkolną wycieczkę do Warszawy. Najważniejszy punkt programu to zwiedzanie Okęcia. Staliśmy z rozdziawionymi buziami na tarasie patrząc na lądowanie samolotu. Teraz pewnie start rakiety nie wzbudziłby we mnie takich emocji.
Mięło trochę lat zanim po raz pierwszy poleciałam samolotem. Mały boeing wystartował o świcie i przeniósł mnie do Grecji. Ekscytację związaną z uczuciem odrywania się od ziemi a potem sunięcie nad chmurami oświetlonymi jasnym słońcem pamiętam do dzisiaj. Tylko, że teraz boję się startu.
Nadal jednak lubię lotniska. Wydają mi się wyjątkowymi miejscami. Każde z nich to jakby mini państwo na terytorium jakiegoś kraju. Państwo zazwyczaj w całości klimatyzowane i oświetlone sztucznym światłem. Państwo, w którym nie obowiązuje czas, gdzie nieustannie panuje rwetes, obiady serwowane są przez 24 godziny na dobę, gdzie zawsze można kupić alkohol i perfumy.
Czasem lotniska są do siebie podobne jak klony tej samej myśli architektonicznej. Bywają jednak lotniska zapadające w pamięć. Do takich w zbiorze moich wspomnień należy małe lotnisko w Iquitos, mieście w środku peruwiańskiej dżungli. Barak przy placu przypominającym szkolne boisko to pierwsze skojarzenie na jego widok. W środku atmosfera dworca PKS w Pcimiu Dolnym. Sprzedawca bananów leniwie odganiający muchy zapatrzył się na bohomaz ścienny przedstawiający amazońskie zwierzęta – pumę o dziwnym wyrazie pyska, tukana z wypłowiałym dziobem i małpy. Długie minuty oczekiwania na samolot do Limy mijają nam na kąpieli w ciepłym deszczu, który bawi się z nami w chowanego. — Catalina? – słyszę głos lotniskowej strażniczki. — Si – odpowiadam jakoś mało zdziwiona. — Telefon do ciebie – mówi kobieta zapraszając mnie do swojej budki. To dzwoni Julio, przewodnik, z którym rozstałam się rano. Na lotnisku w Iquitos wszyscy się znają, chociaż widzą się pierwszy raz w życiu.
Pierwsze spotkanie z egzotycznym lotniskiem miałam na Bonaire, wyspie u wybrzeża Wenezueli, na której lądował nasz samolot zmuszony do zatankowania paliwa. Pamiętam, z jakim zachwytem wdychałam ciepłe, wilgotne powietrze i gapiłam się na jedyną palmę rosnącą przy terminalu, wprowadzona do niego przez krągłe, czarnolice stewardesy. Egzotyczne rysy pulchnych kobiet i widok kokosa kołyszącego się na wietrze były dla mnie wówczas bardziej fascynujące niż zabytki Arequipy. Na małych lotniskach widać ludzi.
Teraz kolekcjonuję migawki z małych lotnisk. Obrazy kotów wylegujących się na mozaikowej podłodze lotniska w marokańskim Agadirze konkurują ze wspomnieniem lotniska krytego palmowymi liśćmi na którymś z indonezyjskich lotnisk. Wielkie azjatyckie lotniska takie jak pełne storczyków terminale w Singapurze, wysadzane sztucznymi palmami lotnisko w Dubaju, czy przesiąknięte zapachem smażonej baraniny w Katarze, mimo pięknej architektury przerażają mnie wielkością. Człowiek czuje się na nich jak ludzki pyłek. I choć oglądanie całego świata przewijającego się przed nosem w postaci pasażerów o wszystkich kolorach skóry, mówiących najrozmaitszymi językami jest fascynujące, to w takich miejscach mimowolnie włączają się obawy. Może za dużo komunikatów o terrorystach w naszych mediach?
Ilekroć rezerwuję bilety lokalnych przewoźników lotniczych, tylekroć nastawiam się na niespodziankę. Co zobaczę tym razem? Wielorazowe karty pokładowe? Zestaw śniadaniowy złożony z suszonego mięsa i ryżu? Stewardesy żujące liście koki? A może zgrabny samolocik z miejscami dla dwudziestu pasażerów? Czy i tym razem trafię na miłą obsługę, która przeszuka cały samolot, bo odnaleźć mój zaginiony dziennik podróży?
Są miejsca, gdzie samoloty są jedynym środkiem transportu. I tam najchętniej bym się udała. Wciąż dużo przede mną do odkrycia. Kiedy teraz patrzę w niebo i widzę samolot, myślę o kolejnych podróżniczych marzeniach do spełnienia. Muszę częściej spoglądać w górę, by o nich nie zapominać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze