Sama choć we dwoje
KASIA KOSIK • dawno temuGdy moja latorośl podrosła na tyle, bym mogła bez łez i strachu puścić ją na całe dwa tygodnie do babci na wakacje, dom był tylko do naszej dyspozycji. I co? Myślicie, że miałam ognisty seks, morze alkoholu napełniało nam gardła, popalaliśmy trawkę i tańczyliśmy z innymi spuszczonymi ze smyczy rodzicami... Nie. Poznałam smak totalnej samotności i zaczęłam myśleć o rozwodzie.
Znacie na pewno wakacyjny utwór Kazika (przepraszam za takie sformułowanie Kult i Kazika) Gdy dzieci nie ma w domu". Utwór opowiada o dorosłych spuszczonych ze smyczy. "Gdy ich dzieci wyjeżdżają na wakacje, oni mogą bezkarnie i z pełnym rozpasaniem imprezować. I ja tak myślałam.
Ale po kolei.
Pierwszy dzień był zwyczajny. Ja zajęłam się ogarnianiem mieszkania, sprzątałam, prasowałam, prałam – czyli nadganiałam tę robotę, której pracując po 10 godzin dziennie i zajmując się przedszkolakiem, nie jestem w stanie wykonać, wciąż z czymś się nie wyrabiam. Wolny dzień jest idealny na odgruzowanie. Udało mi się ugotować fajny obiad i przyrządzić równie fajną kolację. W tym czasie mój mąż też chyba postanowił nadrobić zaległości w swojej pracy, bo z nosem w komputerze skonsumował samotnie to, co miało być wspólnym posiłkiem. Tak minął nam pierwszy dzień. Nie przyszedł do mnie w nocy. Postanowił kontynuować pracę. A ja zmęczona zasnęłam z książką. Musiał nie zajrzeć do sypialni, bo światło mojej lampki paliło się do rana.
Spotkaliśmy się przy śniadaniu, by wymienić kilka słów na temat Putina, rozmowa zainicjowana oczywiście przez niego. Rozmawialiśmy też o córce, chociaż jej z nami nie było, czyżby był to już jedyny łącznik między nami? Na wieczór zamówiłam sushi, wybraliśmy film, ale on po dwóch minutach zasnął. Gdy go obudziłam, powiedział, że i tę noc spędzi w salonie, bo mu się tu dobrze śpi, jest tak chłodno…
Trzeciej nocy nie planowałam już niczego. Spotkałam się z koleżanką. Miło spędziłam czas. W sypialni pojawił się czwartej nocy, ale i tak nie miał ochoty na seks, szybko zasnął. Zresztą nie o seks tu chodzi. Mogłabym znieść jego brak atencji, brak czułości, bliskości, seksu, ale… najgorsze było coś zupełnie innego.
Uświadomiłam sobie, że gdy córka dorośnie i się wyprowadzi, ja zostanę z nim sama aż do śmierci. Skoro nie mamy tematów do rozmów i nie mamy ochoty na swoje towarzystwo, to znaczy, że już nic nas nie łączy. Dziecko to jedyny wspólny mianownik, ale dziecko odejdzie do swoich spraw, a my zostaniemy – dwoje obcych ludzi w jednym domu. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi, mieliśmy wiele wspólnych spraw, podobne przemyślenia, wspólną wrażliwość, wystarczyło 10 lat, by gdzieś to uleciało. Nie zostało nic. Nie chcę być służącą, życie spędzić na wykonywaniu wciąż tych samych czynności: posiłki, sprzątanie, pielęgnacja ogrodu, prasowanie, pranie. Po co i dla kogo. Chcę więzi, chcę być kochana. A jestem samotna, dzieląc mieszkanie z mężczyzną obcym, którego kiedyś tak podniecałam. I co teraz…
Po przyjeździe córki wszystko wróciło do normy. Tematów do rozmów jakby więcej. Posiłki jemy wspólne, jak przykładna rodzina. Razem jeździmy na rowerowe wycieczki, wcinamy lody. Nasze prywatne piekiełko.
Czuję się niewolnicą swojego życia. Odejść i rozbić małej rodzinę teraz, gdy ma zaledwie 4 lata? Poczekać, aż dorośnie skazując się na samotność, bo kobieta w wieku 55 lat będzie miała nikłe szanse na namiętność, tak mi się wydaje. Czy może trwać, tocząc codzienność sama choć we dwoje?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze