Szczęście w kieliszku!
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuJeden z największych w Polsce dostarczycieli szczęścia (mam na myśli wyroby spirytusowe) ma nowy sposób na uczynienie świata lepszym miejscem. W sklepach pojawiły się tzw. shoty, czyli plastikowe kieliszki z niewielką ilością wódki. Na razie smaki są dwa. Sprzedaż ograniczono do kilkudziesięciu sklepów. Cena ma nie przekroczyć dwa i pół złotego. Podobno da się kupić nawet za dwójkę. Wiem już, o jaką kwotę będą prosić mnie menele.
Pomysł uważam za świetny, do tego głęboko osadzony w tradycji wyszynku i spożycia alkoholu, niestety wykonany po polsku, czyli od początku do końca źle.
Po pierwsze, produkt proponowany przez firmę to nie żadna wódka. Zresztą nigdzie tak nie jest napisane. Wódka, proszę państwa, zaczyna się od 37,5% procent zawartości czystego alkoholu, ów frykas ma jeno 30. Już widzę jak rzedną wam miny. Trudno, nie moja wina. Mamy do czynienia z nalewką spirytusową, jak znam życie podłej jakości. Szczur to nie chomik, dziwka nie zakonnica, a z tego czegoś jest taka wóda jak ze mnie cesarz chiński.
Kieliszek ma pojemność 40 mililitrów. Wynika to z wyliczeń biznesowych. Zapewne detaliczna cena pięćdziesiątki przekroczyłaby te dwa i pół złotego. Istnieją jednak rzeczy ważniejsze od pieniędzy, na przykład tradycja. Z tą wolno zrywać tylko w wyjątkowo ważnych sytuacjach. Picie alkoholu, ze wskazaniem na napoje wysokoprocentowe jest częścią naszej kultury, z mojego punktu widzenia ważną, potrzebną i olśniewająco piękną. Kto nie pije, ten kapuje. Z tej właśnie tradycji wyłoniły się tradycyjne miary, czyli pięćdziesiątka, seta, małpka (wedle różnych ustaleń, 200 lub 250 ml), połóweczka, krowa (0,75 ml) i przenajświętszy litr. Miarka 40 mililitrów nie ma żadnego uzasadnienia poza biznesowym, postrzegam ją więc jako zamach na kulturę polską. Alkohol jest ważny. Sposób jego podawania również. Gdyby nie wódka, poświęcilibyśmy się przecież bez reszty pracy, dzieciom i chorującym członkom rodziny, tracąc kręgosłup moralny i osobiste szczęście.
Pomysł z nalewką, a konkretnie sposób jej pakowania sprzeciwia się tradycji picia w Polsce, choć równocześnie do niej nawiązuje. Przed II wojną światową, a nawet później, za komuny niektórzy dorabiali sobie sprzedając wódkę na kieliszki. Wyglądało to najczęściej podobnie. Chłop kupował butelczynę, stawał tam, gdzie kręcili się pijący, których nie było stać na całą flaszeczkę, albo nie mieli z kim jej obalić. Sprzedawał im więc kieliszek, z zyskiem dla siebie. W trosce o precyzję dopowiem, że kieliszek był jeden dla wszystkich. W ten sposób dało się całkiem nieźle zarobić, pod warunkiem, że sprzedawca nie był swoim najlepszym klientem. Meandry tej trudnej profesji naświetla piękna żydowska anegdota, którą pozwalam sobie przytoczyć.
Mosze i Ajzyk złożyli się na butelkę wódki, żeby sprzedawać ją na kieliszki. Stoją, czekają. Mosze prosi Ajzyka, żeby ten sprzedał mu kieliszek. Płaci, wypija. Po chwili Ajzyk prosi Moszego, by ten też sprzedał mu kieliszek. Też płaci. Też wypija. Tak robią, aż w butelce świeci dno. Panowie smutni wracają do domów. Mosze pyta Ajzyka: „powiedz mi, bo nie rozumiem. Przecież sprzedaliśmy każdy kieliszek. A nie mamy ani butelki, ani pieniędzy”.
Jaką przyszłość należy wróżyć nowemu produktowi? Obawiam się, że niewiele z tego będzie. Shoty z nalewką będą się cieszyć zainteresowaniem wspomnianych wyżej meneli, którzy, zamiast żebrać do „setki” muszą uzbierać jedyne dwa i pół złotego by zgasić pożar trawiący ich ciała. Posileni tą drobiną zaczną sępić na nowo. W sklepie będą bywać częściej, więc w sklepie zacznie bardziej śmierdzieć. Przewiduję więc niezamierzoną konsekwencję wprowadzenia na rynek naszych shotów. Jest nim smród.
Niewielka pojemność, szybkość spożycia, wreszcie neutralny wygląd (plastykowy kubeczek nie kojarzy się z alkoholem) skłaniają do strzelenia bani podczas przerwy lekcyjnej, porze lunchowej lub na zwyczajnych zakupach. Pan Stanisław, wysłany przez żonę po bułki, nie musi już dławić się piwem w bramie. Walnie shota i wróci do domu z bułkami, dużo szczęśliwszy niż wychodził. Z tego co widzę, proces rozpijania się społeczeństwa wyraźnie spowolniał w ostatniej dekadzie. Zadaniem nas, ludzi dobrej woli, jest odwrócenie tej szkodliwej tendencji.
Shoty zainteresują więc meneli, młodocianych i dolne warstwy funkcjonalnych alkoholików. Nikogo jednak więcej. Sam nie wyobrażam sobie kupowania czegoś takiego, gdyż nabywam wyłącznie krowy. Inne miarki pozostają mi wstrętne. Ale, w produkcie, który omawiam tutaj z uporem wartym lepszej sprawy, kryje się świetny pomysł. Jest nim plastykowy kieliszek. Pojemność 40 mililitrów mam za nietrafioną, lecz przecież można ją zmienić. Nalewką spirytusową gardzę, lecz plastyk można zapełnić czymś innymi.
Mówię o plastykowej szklance z ćwiartką wódki w środku. Niekoniecznie smakowej.
Gdy w młodości popijałem sobie pod chmurką największy problem stanowiło ukrycie butelki przed strażą miejską lub policją (koniec końców pijałem na wewnętrznych dziedzińcach budynków uniwersyteckich. Uniwersytety są eksterytorialne i mundurowi nie mają tam wstępu. Warto o tym pamiętać). Ci szukali takich jak ja, chcąc wystawić bezpieczny mandat. Wypatrywali butelek. Kto jednak zwróci uwagę na plastykową szklankę czy taki też kieliszek? Podsuwam to rozwiązanie producentom wyrobów spirytusowych. Pomóżcie młodym, rozwińcie swoją ofertę. Mowa o tych młodych, od których zależy przyszłość naszego smutnego kraju.
Tylko, z tego co słyszałem, młodzi nie piją już alkoholu. Walą napoje energetyczne, amfę, mefedron i żrą antydepresanty, aż im się uszy trzęsą. Do tego doprowadziła kultura abstynencji. I co, nie głupio wam teraz?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze