Chińczycy uwielbiają przebieranki i zdjęcia
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuKiedy w Chinach zaczyna się wiosna, Lijiang przyciąga turystów jak miododajny kwiat pszczoły. Komu tylko serce porusza cieplejsze uczucie, pakuje walizkę na kółkach i zjawia się w dawnym miasteczku ludu Naxi. A ponieważ w Chinach bije ponad miliard serc, z czego kilka procent zakochanych i wystarczająco zasobnych, by podróżować, jest tu tak tłoczno jak w ulu. To najbardziej romantyczne miasto w Azji. Idealne na zaręczyny, rocznicę ślubu i romantyczny weekend.
Chińczycy nie zawsze kojarzą nazwy miasta ze swojego własnego kraju. Za duże są Chiny, by pamiętać o wszystkich kilkumilionowych punktach na mapie, których jest pewnie tyle, co u nas miasteczek 20-tysięcznych. Jest jednak jedno miejsce, które kojarzą chyba wszyscy w Państwie Środka – Lijiang, leżące w prowincji Yunnan. Najbardziej romantyczne miasto w Azji. Idealne na zaręczyny, rocznicę ślubu i romantyczny weekend.
Kiedy w Chinach zaczyna się wiosna, Lijiang przyciąga turystów jak miododajny kwiat pszczoły. Komu tylko serce porusza cieplejsze uczucie, pakuje walizkę na kółkach i zjawia się w dawnym miasteczku ludu Naxi. A ponieważ w Chinach bije ponad miliard serc, z czego kilka procent zakochanych i wystarczająco zasobnych, by podróżować, jest tu tak tłoczno jak w ulu.
Czytając przewodnik po Chinach zaznaczyłam przy Lijiang wykrzyknik, bo moje oczy nie mogły się oderwać od obrazków przedstawiających stare miasta z krętymi uliczkami, nad którym wznosi się dostojna, Śnieżna Góra Nefrytowego Smoka. Podobnie jak chińscy zakochani, dałam się uwieść widokowi kwitnących drzew odbitych w potokach, kamiennym mostkom i pawilonom w parku. Fotografie choć cukierkowe i śliczne, nie wzbudziły moich podejrzeń. Najwyraźniej czytanie przewodnika w zimowy wieczór zaburza zdolność racjonalnego myślenia. Stąd ten wykrzyknik nagryzmolony ołówkiem na marginesie. Ileż to już razy dajemy się zwieść podkolorowanym widokówkom?
W przypadku Lijiang poprzeczkę atrakcyjności postawiłam wysoko, tak wysoko jak sięga szczyt Yulong Xue Shan (5596 m n.p.m.). Spodziewałam się pięknych widoków i uroczego miasteczka z krystalicznym powietrzem, przesyconym zapachem kwiatów. I w pewnym sensie to spotkałam, tyle, że dostrzeżenie uroków wiązało się z przebijaniem przez komercyjną tandetę, kilkusettysięczny tłum chińskich turystów, i z wdychaniem woni smażonego mięsa jaka. Uroda ma swoją cenę.
W 1997 roku całe Stare Miasto Lijiang zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. I wtedy się zaczęło. Dayan, starówka Lijiang to drewniane domy zbudowane w stylu Naxi, tutejszej dominującej mniejszości etnicznej. Po trzęsieniu ziemi, które nawiedziło region pod koniec XX wieku, rozrosła się, bo okazało się, że kataklizm przetrwały stare 800-letnie domy a zniszczeniu uległy jedynie młodsze budynki. Władze postanowiły odbudować miasto w starym stylu, a przy okazji nieźle na tym zarobić. Dziś w labiryncie wąskich uliczek płynie rwąca rzeka chińskiego przemysłu turystycznego. W każdym domu jest sklepik z rękodziełem, suszonym mięsem jaka, sprzętem do karaoke, cukiernia lub agencja turystyczna sprzedająca wycieczki do najbardziej atrakcyjnych i „autentycznych” miejsc w okolicy. Łomotem knajp i komercyjnym bełkotem Lijiang przypomina nasze Zakopane. Tyle że tu zamiast białego niedźwiedzia pozuje człowiek z drapieżnym ptakiem na sznurku, a zamiast oscypka można zjeść pieczeń z jaka.
Okolice miasta mogłyby służyć za scenografię najbardziej kiczowatych filmów o miłości. Są tu ośnieżone szczyty gór wyrastające z ukwieconych łąk, po których spacerują łaciate jaki. Kiedyś wśród strumyków i skał przechadzali się bohaterowie mitów Naxi. Dziś to tło dla zakochanych, którzy z zastępem fotografów poszukują najlepszych ujęć i póz dla swojego uczucia. Mieć ładne zdjęcie z Lijiang to marzenie chyba każdego Chińczyka. Nic dziwnego, że przemysł fotograficzny kwitnie. W żadnym innym miejscu nie widziałam tylu wypożyczalni sukien, agencji fotograficznych, charakteryzatorek i specjalistów od oświetlenia. Młode pary wystrojone w smokingi i suknie z trenem z poświęceniem pozują w wodzie, na mrozie, zawieszeni na drzewach i dachach budynków. Wszystko dla pięknej pamiątki. Bo stan zakochania, podobnie jak chiński urlop, mija bardzo szybko. Dlatego Chińczycy podczas krótkich wyjazdów starają się przede wszystkim o ładne zdjęcia. Przy każdym ładniejszym widoku, czy to jest wodospad, szczyt górski, malowany pawilon, czy łódź na rzece funkcjonuje wypożyczalnia strojów oraz studio fotograficzne. Zdjęcie bez kostiumu nie byłoby atrakcyjne. Panie i panowie z Państwa Środka karnie ustawiają się w kolejce, przebierają w jaskrawe sukienki, zakładają „prawie” regionalne nakrycia głowy i z palcami rozczapierzonymi w geście zwycięstwa stroją zadowolone miny do aparatów. Ich cierpliwość w pozowaniu i staniu w kolejkach jest niezwykła. Kiedy Europejczycy i Amerykanie przytupują z niecierpliwości w ogonku do kolejki górskiej, tłum Chińczyków odzianych w długie czerwone kurtki (z wypożyczalni) ze spokojem wdycha tlen z metalowych puszek. Nikt nie kwestionuje zasadności jego używania. Przewodnik wycieczki przyprowadził grupę do odpowiedniego kiosku i wydał polecenie zakupu.. Zwiedzanie, pozowanie i jedzenie odbywa się pod dyktando.
Na wysokości 4600 m n.p.m., na zlodowaciałej polanie pod jednym ze szczytów Śnieżnej Góry Nefrytowego Smoka wiatr szarpie kurtki. Drewnianymi schodami wspinamy się wyżej i wyżej, tam gdzie wiatr rozrywa na strzępy chińską flagę. Na tej wysokości spotykamy jedynie chińskich młodzieńców pozujących do zdjęć z nagimi torsami. To obowiązkowy punkt programu. Jeszcze tego samego dnia znajdą się na facebooku. Ileż takich zdjęć widzieliśmy na dole w biurach agencji turystycznych…
Są tu też młode pary. Dziewczyny, trzęsące się z zimna, z wytrwałością pozują w sukniach z odsłoniętymi ramionami, co chwila aplikując sobie tlen. Przed nimi ciężki dzień. Kiedy wrócą do Lijiang i przebiorą się w stroje Naxi lub wieczorowe kreacje, będą musiały pozować wśród kwitnących gałęzi zwisających nad strumykiem. Może starczy im sił na romantyczną kolację w jednej z knajpek nad kanałem. A jeżeli nie, to na pewno zdążą kupić zapakowaną próżniowo pieczeń z jaka. Zjedzą ją w domu oglądając profesjonalne zdjęcia z najbardziej romantycznego miasta w Azji.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze