Mąż w cieniu Godzilli
CEGŁA • dawno temuMieszkam w Polsce i wychowuję dwóch synów po nieudanym związku, ale czy na pewno nieudanym? Mój mąż mieszka w Stanach, jest Japończykiem, chodzi do psychoanalityka. Nadal go kocham, chciałabym znaleźć miejsce tak egzotyczne i obce dla nas obojga, żebyśmy mogli zacząć na czysto, od nowa i od zera, bez obciążeń. Ale to utopia.
Kochana Cegło!
Studiowałam kulturoznawstwo w Polsce i antropologię we Francji. Mam zwarty pomimo odległości krąg przyjaciół i znajomych, rozpierzchniętych po całym świecie. Doskonale wiemy, że jesteśmy niszowcami. Traktuje się nas jak nawiedzonych nieuków, wiedzących wszystko o niczym, plotących bransoletki ze sznurka i jedzących rękami, szukających nie wiadomo czego w bezustannej podróży. O kobietach po kulturoznawstwie jeszcze niedawno mówiło się, że studia to przykrywka — chcą po prostu spróbować seksu z Murzynami i Eskimosami… A w prawdziwym związku to już nie wiedzą, czego chcą.
Widziałam niedawno piękny i smutny film Biała Masajka. O współczesnej miłości niemożliwej pomiędzy dziewczyną z Europy i afrykańskim wojownikiem. Obecnie mieszkam w Polsce i wychowuję dwóch synów po nieudanym związku, ale czy na pewno nieudanym? Chciałabym podzielić się swoimi wątpliwościami.
Mój mąż nie jest człowiekiem z jurty ani szałasu. To wykształcony Japończyk z wieloma traumami, wynikającymi z dziedzictwa rodzinnego, tkwiący okrakiem pomiędzy kulturą amerykańska i własną. W jego drzewie genealogicznym są wojny, obozy jenieckie, Hiroszima, lęk przed siłami natury. To, co fascynowało mnie, gdy jechałam po raz pierwszy do Japonii, dość szybko straciło czar. Męczyłam się w pozycji klęcznej, nudziły mnie rytuały, teatry, nie smakowało jedzenie, przerażała niewolnicza praca męża. A najgorsze ze wszystkiego były dręczące Go demony, które ostatecznie nas rozdzieliły. Nie nauczyłam się nawet japońskiego. Może powodem nieporozumień był obcy nam obojgu język angielski? Żadne studia, lektury ani podróże nie dadzą odpowiedzi na takie pytania.
Moi przyjaciele mają rzeczywiście pogmatwane, różne życiorysy. Koleżanka zakochała się w Ameryce Południowej, została, prowadzi hotelik. Jej narzeczony miał być niepiśmiennym, egzotycznym pasterzem kóz, ale chciał jej zaimponować, zarabiać więcej pieniędzy. Wplątał się w handel narkotykami. Ona spaliła wszystkie mosty w Polsce, umarli jej rodzice. Wracać nie chce, ale nie jest jej łatwo żyć. Inna dziewczyna przeszła na islam, jest szczęśliwa, odnalazła się. Nikt jej nie bije, niczego nie zabrania. Ma udany, monogamiczny związek. Pracuje w Kairze w biznesie turystycznym, jest niezależną kobietą, nosi się z europejska, nie miała żadnych problemów z adaptacją. Przedtem miała problem, ale… w Polsce. Chłopak zdradzał ją i bił. Uciekła na wycieczkę zebrać myśli…
Nawet jeśli pozna się wiele kultur, nie zna się żadnej. Wszędzie wnosimy tylko to, co mamy w sobie. Nie ma gwarancji, nie daje jej nawet otwartość i tolerancja. Ludzie z mieszanych małżeństw wrzucani są często do jednej szuflady: nikt ich nie chciał u siebie, to pojechali szukać szczęścia gdzie indziej. Blondynki lecą na czarnych, i na odwrót. Takie schematy.
Wiem, że najłatwiej jest dzieciom, szybko akceptują zmiany. To cudowne. Dorosłym jest ciężej. Widzę po sobie. Mój mąż mieszka w Stanach, jest tak samo nieszczęśliwy jak był w Japonii, chodzi do psychoanalityka. Nadal Go kocham, chciałabym znaleźć miejsce tak egzotyczne i obce dla nas obojga, żebyśmy, paradoksalnie, mogli zacząć na czysto, od nowa i od zera, bez obciążeń. Ale to utopia. Gdzie moglibyśmy się schronić przed naszą tradycją, nawykami myślowymi, obawami?
Mąż nie widział synów od roku. Są piękni, grzeczni, budzą zachwyt na ulicy, jak to zwykle bywa z koktajlami rasowymi. Codziennie rozmawiają z tatą przez telefon i komputer. Ja tęsknię bardziej. Mam dopiero 29 lat, spotykam wielu mężczyzn chętnych do „zaopiekowania się” mną i dziećmi, nawet brak formalnego rozwodu ich nie zniechęca. Ani im, ani swoim rodzicom czy znajomym nie potrafię wytłumaczyć, na co czekam, ani tego, dlaczego wróciłam do Polski, co nam właściwie nie wyszło… Mąż wie, że był trudnym partnerem, ale ma do mnie żal, że to ja podjęłam decyzję. Mogłabym ją zmienić, gdyby to On przedstawił argumenty. Ale widocznie Jego terapia nie dotyczy nas.
Kiedy patrzę na nasze dzieci, wiem, że warto ryzykować, odcinać korzenie, rzucać się na głęboką wodę. Niestety, żadna wiedza nie podsuwa mi rozwiązania – dlaczego dzieli nas, ich rodziców, pancerna szyba nie do pokonania, gdy przecież kiedyś łączyła miłość.
Plejada
***
Kochana Plejado!
Nie czuję się kompetentna w diagnozowaniu, jak kierunek studiów wpływa na los związku. Poza tym, osobiście nie spotkałam się z etykietkami przypinanymi studentom kulturoznawstwa, jakie przytoczyłaś. Mam przyjaciółkę po etnografii, która projektuje ubrania na niewielką skalę, i to tyle. Z każdej podróży przywozi gigabajty zdjęć, niezwykłe wzory tkanin i przepisy kulinarne, nikt jednak nie uważa jej za dziwaczkę.
Mam wrażenie, że poruszyłaś dwa różne problemy, które się wraz z czasem — i z doświadczeniem życiowym — rozwarstwiają. Wydaje się mimo wszystko, że dziś, w globalnej wiosce, sukces relacji bardziej zależy od osobowości i oczekiwań partnerów, niż od ich osobnych korzeni. Wskazują na to nawet podane przez Ciebie przykłady. Nie mówię oczywiście o przypadkach ekstremalnych, takich jak we wspomnianym filmie. Zabrakło w nim zresztą kontekstów dużo poważniejszych, związanych z przeszłością i teraźniejszością trudnej koegzystencji białych i czarnych na południu Afryki. Tu bardziej polecałabym Ci np. film Hańba. Lecz to już tak na marginesie.
Powiem Ci niepsychologicznie: podobnie jak Ty, wierzę w miłość. Jej genezy i powikłań nie wyjaśni żadna wiedza i może tego się trzymajmy. Pytanie brzmi, co moglibyście zrobić, by łącząca Was nić nie zerwała się ostatecznie. Bo moim zdaniem warto ten trud podjąć.
Nasze demony mniej zależą od przeszłości, bardziej od predyspozycji i obecnych warunków. W Polsce żyje mnóstwo ludzi naznaczonych historią – np. wnuki kolaborantów, stalinowców, antysemitów. Nie wszyscy z powodu tego bagażu cierpią. To kwestia wrażliwości, wychowania, podsycanych nastrojów publicznych. Twój mąż nie ma łatwego życia niewątpliwie dlatego, że nie zdołał/nie chciał się odciąć od pewnych rzeczy. Nie ma tu znaczenia, czy będzie żył w ojczyźnie, czy gdziekolwiek indziej. Nie znajdziesz Mu wyspy szczęśliwości, On sam musi się zreformować. Sądzę, że gdyby się z tym uporał, Twoje problemy z sushi i kimonem stałyby się znacznie mniejsze.
Patrząc z innej strony, ból dowodzi głębi uczuć, uszlachetnia. Prawdopodobnie dlatego nie umiesz z męża zrezygnować. Cienka jest granica pomiędzy nadwrażliwością a niezdolnością do stworzenia funkcjonalnej rodziny. Nic nie wiem o Waszej historii, ale myślę, że powinnaś otworzyć przed Nim możliwość decyzji – po tym, jak podjęłaś swoją na „nie”. Podtrzymywać kontakt, interesować się przebiegiem i tematyką terapii, nie poprzestawać na tym, że mąż ma dobry kontakt z dziećmi. Pozostać otwartą – nie na wyjazd do tego czy innego kraju, lecz na odbudowanie związku. Nie wiem, czy prawdą jest legendarny już chłód emocjonalny i zamknięcie Japończyków. Żal byłoby jednak zmarnować fascynację drugim człowiekiem, bez względu na to, czy jest ojcem naszych dzieci, czy „tylko” frapuje innością.
Analizy antropologiczne pozostawmy zaś naukowcom.
Mocno kciuki za Was trzymam!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze