Rozciąganie czasu
IZABELA O’SULLIVAN • dawno temuIle razy w tygodniu zdarza nam się żałować, że doba ma tylko 24 godziny? Szybkie tempo życia, brak czasu dla siebie, dla bliskich, natłok zajęć, stres. Chyba wszystkie to znamy. Czy we współczesnym stylu życia jest miejsce na relaks i szansa na uwolnienie się od codziennej presji? Jak się okazuje, pomocna może być dobra organizacja czasu.
Agata pracuje w dużej agencji reklamowej. Praca jest wymagająca, szefowa też. Często musi zostać dłużej, żeby coś dokończyć albo jechać po południu do klienta. Przez to każdy dzień tygodnia ma inny rytm.
– To z jednej strony dobrze, bo nie lubię rutyny. Ale od poniedziałku do piątku oddaję się praktycznie tylko pracy, bo nic innego wolę nie planować.
Często dopiero w ostatniej chwili okazuje się, że musi zostać dłużej. Przy takim napiętym harmonogramie musiała nauczyć się organizować swój czas prawie do perfekcji, aby zyskać go jak najwięcej dla siebie.
– Po pierwsze, wstaję codziennie o 6:00. Do pracy chodzę na 9:00, więc daje mi to co najmniej półtorej godziny zapasu na różne prace domowe, np. odkurzanie albo szybkie poranne zakupy (o tej porze w marketach jest pusto) – mówi.
W pracy nie tylko ma zawsze pod ręką kalendarz, w którym szczegółowo wszystko odnotowuje, ale także tabelkę-kwadrat. Podzielony jest na cztery równe pola: ważne/pilne, ważne/niepilne, nieważne/pilne i nieważne/niepilne.
– Na początku wydaje się to skomplikowane, ale umieszczanie zadań w odpowiednich ćwiartkach daje mi poczucie kontroli nad wszystkim, co mam do zrobienia. Zwykłe zapisanie w kalendarzu pozwala ustalić terminy, ale czasem trzeba wybrać między dwoma rzeczami, którą zrobić, a którą odpuścić — i taki podział bardzo mi ułatwia podjęcie decyzji. Wydaje mi się, że gdybym nie stosowała tej metody, to albo bym w ogóle nie wychodziła z pracy (bo ciągle by było coś do zrobienia), albo już bym tu nie pracowała – śmieje się Agata.
Ale kalendarz plus kwadrat to pomoce towarzyszące jej nie tylko w pracy. Przyjemności weekendowe także dokładnie planuje. Dzięki temu w pełni wykorzystuje czas dla siebie.
– Skoro układamy szczegółowy harmonogram swoich obowiązków, to dlaczego z równą pieczołowitością nie mielibyśmy się zatroszczyć o efektywny odpoczynek? – mówi takim tonem, jakby wygłaszała coś zupełnie oczywistego.
Iwona, 31-letnia psycholog, jest znacznie mniej poukładana. Jej planowanie ogranicza się do umówienia spotkań z pacjentami. Reszta to ogólne reguły. Rano odwozi dziecko do przedszkola, potem jedzie do gabinetu. Przestrzega zasady, że nie pracuje dłużej niż 45 godzin tygodniowo, więc jeśli jednego dnia musi zostać dłużej, drugiego wychodzi wcześniej. Obiecała to sobie, kiedy jej synek miał półtora roku.
– Któregoś wieczoru po raz kolejny późno wróciłam z pracy i wyciągnęłam ramiona do Kacpra. A on, na rękach u męża, odwrócił ode mnie głowę i przytulił się do taty. Wtedy postanowiłam, że dosyć, że trzeba to wszystko unormować – wyznaje. – Mam ścisły podział dom – praca. Nie tylko staram się tak umawiać z klientami, żeby wracać do domu o ludzkich porach, ale też nie przenoszę problemów zawodowych do życia prywatnego. Nauczyłam się tego na warsztatach dotyczących walki ze stresem. Zanim wyjdę z pracy, siadam na chwilę w fotelu i robię sobie wizualizację. Przypominam sobie szybko przebieg całego dnia, a potem wyobrażam, że zamykam drzwi gabinetu na klucz i chowam go głęboko do torebki. Wsiadam do samochodu i cieszę się, że wracam do domu, do męża i syna. Otwieram drzwi naszego mieszkania, z kuchni dochodzi zapach obiadu, Kacper pokazuje mi namalowany w przedszkolu obrazek… – opowiada.
Te wyobrażane rzeczy mogą się zmieniać, ale – jak mówi Iwona – ważnym elementem wizualizacji są drzwi. Zamykane i otwierane. Pozwalają jej odgraniczyć te dwie czasoprzestrzenie.
– Na mnie to działa – twierdzi. – Niemyślenie o pracy w domu daje duże odciążenie psychiczne. I przez ten jasny podział mam też wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu.
Anna z Bydgoszczy jest mamą czworga dzieci i nie pracuje od urodzenia najstarszego, czyli od 12 lat. Jak mówi – jej plan dnia jest bardziej napięty niż niejednej businesswoman.
– Wszyscy myślą, że jak się jest w domu, to godzinka na ugotowanie obiadu, druga na ogarnięcie mieszkania, a reszta czasu – laba. A wcale tak nie jest.
Anna wstaje pół godziny wcześniej niż jej mąż. Szykuje mu śniadanie i kanapki do pracy. Potem budzi dzieci – do szkoły i do przedszkola. Dwoje najmłodszych odprowadza. W czasie czterech – pięciu godzin, kiedy są na lekcjach, ma czas na zakupy, sprzątanie, gotowanie. Po dwunastej z reguły już trzeba odebrać Zosię, pierwszoklasistkę. Potem Krzysia z przedszkola, Dorota i Paulina przychodzą chwilę później. Po obiedzie zaczyna się znów ruch, bo każde z dzieci ma inne zainteresowania. Jedno chodzi na karate, drugie na śpiew, trzecie na piłkę nożną, do tego dochodzą lekcje angielskiego… Więc Anna jeździ z jednego końca miasta w drugi, i tak do wieczora.
– Mam wszystko poukładane co do minuty. Plan każdego dnia mogłabym recytować w środku nocy. A proszę mi wierzyć, byłoby co wyliczać. Pewnie większość ludzi nie uwierzy, ale „siedzenie w domu” to nie wakacje – wzdycha.
Z czwórką dzieci nieźle się trzeba nagimnastykować, żeby każdemu z nich poświęcić czas. I jeszcze w tym wszystkim znaleźć chwilę dla siebie. Anna zawarła z mężem umowę, że dwa razy w tygodniu, we wtorek i w czwartek, ma wolne na trzy godziny, od 18:00 do 21:00. Zawozi więc dzieci na zajęcia, ale już odbiera je mąż. Ona w tym czasie może poczytać albo pójść na jogę, spotkać się z koleżankami, pojechać na zakupy albo po prostu posiedzieć w spokoju.
– Takie momenty są mi bardzo potrzebne. Muszę robić też coś dla siebie, a te wieczory pozwalają mi zachować równowagę. Dzięki takim małym odskoczniom nie chodzę sfrustrowana i niedowartościowana. I nadal mam dużo energii dla swoich dzieci.Dla Renaty, 34-letniej prawniczki, najważniejsze w dobrym zarządzaniu własnym czasem jest precyzowanie celów. Wszystkie zapisuje na kartce. Pomaga jej to skoncentrować się na rzeczach naprawdę ważnych. Robi też podział procentowy wolnego czasu. Kiedy wraca z pracy, każdego popołudnia dysponuje około pięcioma godzinami. Ustala sobie raz w tygodniu, ile czasu chciałaby poświęcić rodzinie i znajomym, ile dokształcaniu się, czytaniu ustaw, ile na odpoczynek, itd. Taki podział jest bardzo luźny, ale pomaga ustalić priorytety i lepiej wykorzystać wolne godziny.
– Jestem typem nie lubiącym się trzymać sztywno terminarza – mówi Renata. – Jeśli mam spotkanie, to oczywiście wpisuję je do kalendarza. Ale czas poza pracą wolę organizować nieco inaczej. Muszę mieć sporo swobody, poczucie, że to rzeczywiście mój czas wolny. Jednocześnie, może poza weekendami, chcę go wykorzystywać w miarę produktywnie. Dlatego wolę listę celów i ogólnie nakreślone rzeczy, zamiast dokładnej instrukcji. Po chwili przyznaje jednak, że to opcja dla osób zdyscyplinowanych.
– Dla niektórych luźna lista, bez konkretnej daty, godziny, może być demotywująca. Każdy musi znaleźć taką metodę, jaka mu najbardziej odpowiada. Nie ma jedynej skutecznej. Wszystko wychodzi w praktyce, na pewno szybko się można przekonać, na ile wybrany sposób ułatwia nam życie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze