Nie daję na Orkiestrę Owsiaka
URSZULA • dawno temuNie cierpię, kiedy ktoś mnie zaczepia na ulicy. Nie daję pieniędzy ludziom, którzy mnie ciągną za rękaw. Nie wrzucam drobnych do czerwonych puszeczek uśmiechniętych dzieciaczków, które chcą mi za to oferować naklejkę w kształcie czerwonego serduszka. Najchętniej udałabym się do samotni, w której nikt nie usiłuje zmusić mnie do pomocy w poprawie swojej marnej egzystencji. I to właśnie spowodowało, że zostałam oskarżona o kompletny brak ciepłych uczuć.
Nie cierpię, kiedy ktoś mnie zaczepia na ulicy. Zwykle idę przez miasto zatopiona w myślach, słuchając muzyki, więc jeżeli ktoś czegoś ode mnie chce, musi pociągnąć mnie za rękaw i tym samym spowodować, że wyjmę z uszu słuchawki, co oznacza, że zaczepiają mnie zwykle osoby bardzo zdesperowane. Ludzi, którzy pytają o drogę albo proszą o ogień, jeszcze jakoś znoszę. Niestety tacy nie trafiają się zbyt często. Zwykle zaczepiają mnie na ulicy ludzie, którzy usiłują mi sprzedać coś, czego wyjątkowo nie potrzebuję (na przykład szczoteczkę do zębów dla kota), za wszelką cenę chcą nawrócić mnie na jakąś dziwną religię (w ramach której na Ziemię przyleci statek kosmiczny w kształcie sześcianu i zabierze z niej wszystkich biednych i potrzebujących) albo (no właśnie, skąd wiedzieliście?) proszą o pieniądze.
A ja właśnie mam taki zwyczaj, że nie daję pieniędzy ludziom, którzy mnie ciągną za rękaw na ulicy. Wzruszają mnie jedynie grupki młodzieży w dreadach, które grają na gitarach w centrum miast (tylko dlaczego na Boga od dekady grają ciągle: Kocham cię, jak Irlandię?) albo różnego rodzaju muzycy uliczni, którzy swoją radosną twórczością ubarwiają miejski krajobraz. Takim oryginałom z chęcią wrzucę 5 zł, nie wrzucam natomiast drobnych do czerwonych puszeczek uśmiechniętych dzieciaczków, które chcą mi za to oferować naklejkę w kształcie czerwonego serduszka, nie biorę udziału w akcji: Pomóżmy Krzysiowi, o której informuje wielkie szklane akwarium ustawione w pobliskim sklepie spożywczym, do którego należy wrzucać pieniądze. Nie reaguję na biedne, bezdomne, okutane w łachmany baby, które łapią mnie za rękę na dworcu centralnym, mojego skutego lodem serca nie wzruszają grające na akordeonie i śpiewające piskliwym głosem cygańskie dzieci w tramwajach. Na widok zataczającego się pod sklepem pijaka, który zbliża się do mnie chwiejnym krokiem, przechodzę na drugą stronę ulicy, a najchętniej udałabym się do poetyckiej samotni, w której nikt nie usiłuje zmusić mnie do pomocy w poprawie swojej marnej egzystencji. I to właśnie spowodowało, że zostałam oskarżona o kompletny brak wszelkich ciepłych uczuć w kierunku ludzkości.
— Ciebie zupełnie nie wzrusza ludzkie cierpienie! - oskarżycielskim tonem wykrzyknęła moja koleżanka Monika, która podpatrzyła, jak ostatniej niedzieli uśmiecham się przepraszająco do wzruszającego dziecięcia, które podchodzi do mnie z puszeczką z czerwonym serduszkiem i nie wrzucam tam ani złotówki.
– Przecież nic cię to nie kosztuje, głupie parę groszy, a tyle dobra może uczynić w świecie! Jest tylu potrzebujących ludzi, którzy nie mają w życiu tak dobrze, jak ty!
Bo koleżanka Monika postępuje zupełnie inaczej. Po pierwsze zapełnia puszeczki wspomnianych wcześniej wzruszających dzieciaczków z uśmiechem na twarzy, mając poczucie, że robi coś ważnego dla siebie i ludzkości. Po drugie namiętnie karmi bezpańskie psy i koty. Kiedyś brała ja nawet do domu, ale szybko okazało się, że przy nomadycznym trybie życia to nie ma sensu, więc ograniczyła się do wynoszenia jedzenia przed blok i rozsyłania znajomym maili w stylu: Mały Faficzek szuka domu. Po trzecie koleżanka Monika nigdy nie przechodzi obojętnie obok żebrzącej staruszki albo małego cygańskiego nieszczęśnika, tylko daje jakiś pieniążek, który pozwoli mu napełnić brzuszek ciepłym jedzeniem i choć na chwilę zapomnieć o trudach i znojach dnia codziennego.
Moim zdaniem sprawa z żebrakami, bezdomnymi, pijakami i cygańskimi dziećmi jest z góry przegrana. No bo wiadomo – po co dawać pijakowi pieniądze, przecież przepije i nic to w jego życiu nie zmieni. Każdy milion razy słyszał od babci i cioci historię, jak to pijak pod sklepem żebrał o pieniądze na chleb, a kiedy dostał do ręki specjalnie w tym celu zakupiony chleb, to wyrzucił do śmieci i jeszcze dodatkowo nabluzgał. Żebrząca staruszka też na pewno musi oddawać pieniądze synowi alkoholikowi, który ją na tę ulicę wystawia, by budziła litość, a później i tak wszystko przepije. O cygańskich dzieciach nie wspominając – przecież wiadomo, że to zorganizowana szajka żebracza wysyła kobiety i dzieci, żeby wyłudzały pieniądze na ulicach i w tramwajach (nawet specjalnie szkoli co inteligentniejsze dzieciaki, by udawały upośledzone, a kobietom wypycha się brzuchy, by wyglądały jakby były w ciąży). Potem te nieszczęsne istoty i tak cały swój ciężko wyżebrany zarobek muszą oddawać mężczyznom, którzy przepuszczają go na robienie ciemnych interesów.
Wcale nie jestem Cruellą de Mon (no może tylko trochę) i nie twierdzę, że nie należy pomagać bliźnim. Jak grzyby po deszczu powstają kolejne organizacje, mające na celu pomoc biednym, wykluczonym czy mniejszościom narodowym, i to pomoc długofalową, porządnie zaplanowaną i z całą pewnością bardziej sensowną niż wręczenie komuś dwóch złotych. Można przecież dofinansować takąż organizację w domowym zaciszu, przekazując jej procent podatku albo robiąc przelew dobrowolnie (co zresztą chętnie czynię), nie będąc do niczego zmuszanym przez wolontariuszy, którzy raz w roku wylegają w Polskę z puszeczkami, robiąc przy tym wielkie halo i krzywo patrząc na każdego, kto nie zapłaci.
Poza tym według mnie nie da się zaprzeczyć, że akcja zbierania pieniędzy na chore dzieci uczyniła sporo dobra na tym świecie, jednakże ludzie raczą zapominać, że zapewnienie dzieciom opieki zdrowotnej jest obowiązkiem państwa i nie powinno się w tej kwestii polegać wyłącznie na akcjach charytatywnych. A mam wrażenie, że o tym się właśnie ostatnio zapomina.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze