Co nagle, to po diable
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuUstalmy jedno: co nagle, to po diable. Owszem, są sytuacje, gdy decyzję trzeba podjąć natychmiast, w jednej chwili, intuicyjnie, ale decyzje o macierzyństwie i małżeństwie oraz ewentualnym rozstaniu w ogóle nie mieszczą się w tej przegródce.
Witam!
Margolu, od jakiegoś czasu borykam się z poważnymi myślami o odejściu od mojego męża…
Wszystko zaczęło się zupełnie niedawno, 15 września 2004 roku poznałam bardzo sympatycznego mężczyznę, 30 lat, opiekuńczy i tak jak ja wolny, szukający kogoś normalnego.
Początek znajmości z przyszłym mężem był piękny. Etap zakochania, zauroczenia – to były dla mnie cudowne chwile. Czułam, że całym sercem kocham tego człowieka i że on odwzajemnia moje uczucia, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. To, co wówczas przeżywałam, możnaby porównać tylko z piękną muzyką. I tacy byliśmy zakochani, wpatrzeni w siebie…
Z tej czystej miłości powstała nasza córeczka, która urodziła się w lipcu. Ciąża nie zaskoczyła nas, chcieliśmy mieć dziecko i byliśmy gotowi na założenie rodziny i stworzenie mu „domu”.
Wszystko zaczęło się psuć na naszym weselu, kiedy to po raz pierwszy pokazała swoją twarz jego mama. Zresztą przyszli teściowe w ogóle nie interesowali się przyjęciem weselnym. Po prostu przyjechali i byli "atrakcją wieczoru". I to popsuło stosunki z moimi rodzicami, którzy sami o wszystko zadbali.
Nie chce w to wszystko wtrącać wątku rodziców, ponieważ – jak można się domyślić – nie mają oni ze sobą żadnego kontaktu, zupełnie jakby żyli na dwóch innych planetach. A dłuższe spotkania grożą burzą, więc jedni unikają drugich. I tak rysuje się sytuacja w tle.
Mieszkamy z mężem w tej samej miejscowości, gdzie teściowie. Mąż pracuje razem ze swoim ojcem. To, co zobaczyłam w tym człowieku, teraz po prostu mnie przeraża. Jest kompletnie niezaradny życiowo, mimo trzydziestki na karku jest na utrzymaniu swojego ojca, który wyrządził mu wielką krzywdę, zawsze "dając" dodatkowe pieniądze do wypłaty. Na dzień dzisiejszy nie potrafi gospodarować tym, co posiada, wydaje więcej, niż zarabia. Kilka razy podczas kłótni usłyszałam, że jeśli nie podoba mi się sytuacja, to powinnam spakować torby i wrócić do rodzinnej miejscowości. To nie było jeszcze takie złe… Kiedy próbowałam wytłumaczyć mu, że to nienormalne w tym wieku ciągle być zależnym od rodziców, powiedział, że jestem wyrachowana i że żałuje decyzji o małżeństwie, tak jakby zrobił mi łaskę, że się ze mną ożenił. Ja – żyjąc z nim – nie jestem uzależniona finansowo, gdyż pracuję i zarabiam więcej od niego. Chciałabym, aby zaczął traktować NAS poważnie, zastanowił się nad normalną pracą, bo praca z tatą nie przynosi ani pieniędzy, ani intelektualnego rozwoju. Przeraża mnie w nim brak ambicji do prawdziwego życia. Pewnie, że jest wygodnie, nie ma kontroli i odpowiedzialności, jeśli chodzi o pracę, ale ma swoją rodzinę i ma dla kogo się starać.
Taka sytuacja po jakimś czasie zaczęła mnie męczyć. Odkąd zaczęłam pracować, byłam samodzielna i zależna sama od siebie. Trudno mi to zrozumieć, a rozmowy nie przynoszą rezultatów. Kolejne kłótnie oddalają nas od siebie, a efekt końcowy jest taki, że miłość, która była na początku, została zdeptana, nie ocalała. Miała szanse się rozwijać i przemienić w prawdziwe trwałe uczucie, jednak ja dziś nie kocham tego człowieka. Jestem zmęczona tłumaczeniem i walką z wiatrakami.
Mogę liczyć na moich rodziców i mogę zawsze spakować torbę, wrócić do rodzinnej miejscowości, rozpocząć nowe życie – gdzieś w głębi serca mam poczucie, które zaczęło towarzyszyć mi po ślubie, że lepiej poradziłabym sobie sama niż z nim, ponieważ jest on dla mnie problemem. Nie oparciem, opiekunem, lecz kimś, kto czepia się drobiazgów, nie robi nic, aby zmienić swoją sytuację, bo po co, skoro mu wygodnie… i kimś, kto był ze mną zbyt krótko, żebym zdążyła przyzwyczaić się do jego obecności. Wiem, że po części jestem sama sobie winna, nie zdążyliśmy się poznać, ale ludzi poznaje się latami i nigdy nie ma gwarancji.
Sama nie wiem, co mam dalej robić. Jestem „Koziorożcem”, chcę czuć się bezpiecznie i zapewnić Maleńkiej dobrą przyszłość. Chcę, żebyśmy byli sami od siebie zależni, a nie od osób trzecich. Trudno jest zmienić dorosłego mężczyznę z nawykami rozpieszczonego dziecka w odpowiedzialnego, samodzielnego i kochającego męża.
Sama nie wiem, co powinnam zrobić. Wiem, że sama dam sobie radę. Nie chce ciągle szarpać się z życiem i marnować czas na tłumaczenie komuś rzeczy oczywistych.
Nie proszę Ciebie o gotową receptę, bo i tak decyzję muszę podjąć sama. Proszę o kilka wskazówek i uwag, bo być może spotkałaś się już kiedyś z podobną sytuacją życiową.
Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na odpowiedź.
Lena
***
Droga Leno,
Tak często spotykam takie, jak to nazwałaś, „sytuacje życiowe”, że ręce mogłyby mi opaść, gdyby nie dwa drobne fakty: niektóre z tych nagle związanych par trzymają się – i to całkiem nieźle – już ponad trzydzieści lat razem, a wiele ze znanych mi par, które latami przygotowywały się do decyzji o poważnym związku, rozpadło się niebawem po wstępie… To nie wyłącza Twojej odpowiedzialności za sytuację i na szczęście jesteś tego świadoma. Strasznie lekkomyślnym jest wybór na ojca dziecka mężczyzny, którego zna się dwa miesiące… Rozczarowania, które zaczęły się tak wcześnie, mogą się okazać najmniej istotnymi, oby tylko na tym się skończyło.
Cóż mogę rzec… Nie widzę szczególnej nadziei na to, że Twój mąż z dnia na dzień dorośnie do podjęcia wyzwań płynących ze sprawdzana się na rynku pracy. Sama wiesz, że mu w obecnej sytuacji wygodnie, nie ma Twojej ambicji, aby być samodzielnym, bo po co miałby ją mieć, skoro obecna sytuacja odpowiada wszystkim, z wyjątkiem tej zrzędliwej baby, którą wziął sobie przypadkowo za żonę. Jeśli dobrze liczę, Wasza córeczka ma teraz dopiero kilka miesięcy. Myślę, że do Twoich obserwacji dołączyły hormony oraz zwykły instynkt zapewniania dziecku przeżycia. Nie podejmuj teraz żadnych gwałtownych kroków, musisz być pewna, że Twoje złe wrażenie nie jest potęgowane właściwą młodym matkom huśtawką emocjonalną. Rozważ głęboko wszystkie za i przeciw, sprawdź, na czym Ci tak naprawdę zależy. Czy na wychowaniu męża wedle miary swoich pragnień (ślepy zaułek), czy na poukładaniu Waszych wzajemnych stosunków tak, abyście mieli szansę zbudować harmonijny związek (trudne, lecz osiągalne), czy na życiu wyłącznie według własnych zasad, realizując swoje ambicje (we wspólnym życiu to niemożliwe).
Długa przed Wami droga. Droga do poznania, uznania osobnych tożsamości, osobowości. Droga do docierania się we wspólnym życiu. Przesłanki są na pewno niekorzystne. Przypuszczam, że gdybyś dziś, tak jak Ci sugeruje mąż, spakowała torbę i wyjechała, Wasze małżeństwo nie przetrwałoby takiego kroku. On też nie jest do Ciebie przywiązany, nie można też wykluczyć, że jego więź z córką jest słaba, skoro umie powiedzieć Ci takie nieprzyjemne słowa, wiedząc, że może stracić Was obie za jednym zamachem. Jednak, jeśli chciałabyś liczyć na to, że Twój mąż podejmie odpowiedzialność za Waszą rodzinę, ta rodzina musi funkcjonować w wymiarze innym niż formalny. To trudne zadanie, zważywszy na teściów przy boku, chuchających na syneczka i podtykających mu kąseczki, żeby się chłopczyna nie zamęczył życiem. Robią mu krzywdę, ale nikt nie chce tego widzieć, bo oni mają synusia na własność (być może ich nic nie łączy i to jedyny front, na jakim potrafią się zjednoczyć?) – a synuś ma jedwabne życie. Zresztą, on na pewno do odpowiedzialności nie dojrzał, trudno mi sobie wyobrazić odpowiedzialnego mężczyznę, podejmującego decyzję o dziecku w euforii pierwszych miesięcy znajomości, bez namysłu, bez refleksji nad przyszłością, bez bliskiego poznania kogoś, z kim podejmuje się najtrudniejszego życiowego wyzwania, bez skonfrontowania oczekiwań, planów… Tego typu poddawanie się okolicznościom cechuje raczej rozkosznych (w danym momencie) chłopaczków. Obydwoje nie popisaliście się szczególną dojrzałością. Zapłaci za to, co gorsza, owoc Waszej niefrasobliwej namiętności. Obowiązkiem zarówno Twoim, jak i męża jest teraz zminimalizować negatywne skutki Waszych posunięć. Myślę, że teraz warto skupić się na nawiązaniu jakiejś więzi na linii ojciec – dziecko. To na pewno wymaga od Ciebie wielu wyrzeczeń. Trudno. Jeśli istnieje cień szansy, że się dogadacie, trzeba próbować. Awantury i przymus nie pozwalają budować dobrego związku, więc zastanów się, ile z tych problemów musicie rozwiązać już, teraz, zaraz. Może w tym momencie skupcie się raczej na wymiarze emocjonalnym i spróbujcie obydwoje (ustaliwszy uprzednio, czy Wam na tym zależy, bo jeśli nie, to oczywiście nie namawiam, a nawet gotowa jestem podsuwać wręcz odwrotne rozwiązania) tę rodzinę stworzyć. Może w tym momencie kwestia sposobu zarabiania na życie jest nieco wtórna, mniej paląca, mniej wymagająca natychmiastowych działań. Powinnaś spokojnie (podkreślę: spokojnie!) porozmawiać z mężem, powiedzieć, że wprawdzie nadal nie pochwalasz tego układu, ale chcesz ustalić pewne najistotniejsze rzeczy: czy rzeczywiście żałuje, że się ożenił i został ojcem, co jest tego przyczyną (pamiętaj, że nie jest wykluczone, że po raz pierwszy ktoś czegoś od niego wymaga, to może być szokujące dla mężczyzny, że tak go na wyrost nieco nazwę), czy chce być z Wami, na czym mu zależy, jak sobie wyobraża Waszą przyszłość. Lenko, musicie się spróbować zaprzyjaźnić. Przeraża mnie, że tak sobie szafujesz słowami: miłość, małżeństwo, dziecko. Popatrz na to z boku: znasz mężczyznę dwa miesiące, już go kochasz tak, że gotowaś z nim życie spędzić, zachodzisz w ciążę. Dwa miesiące po urodzeniu dziecka piszesz: miłości nie ma, umarła. Dziewczyno, naprawdę czujesz się tak bardzo dojrzalsza od swojego męża? I co potem powiesz Maleńkiej? Jak to wyjaśnisz, żeby nie odkryła, jak równo rozkłada się odpowiedzialność za jej rozbitą rodzinę?
Czasami działa terapia szokowa, wyprowadzenie się, zerwanie kontaktów na czas przemyśleń. Boję się jednak, że w wypadku dwojga ludzi, którzy tak lekko sobie traktują sprawy fundamentalne, nie będzie co zbierać po tych szokowych terapiach, zwłaszcza z Maleńkiej. Musicie obydwoje zdjąć krótkie spodenki i podejść do sprawy odpowiedzialnie. Poszukać rozwiązań. Dogadać się. Ustalić „protokół rozbieżności”, zastanowić się, która z nich naprawdę jest ważna, którą można (trzeba) zaakceptować, na czym możecie zbudować wspólny dom. Nie „dom”, jak napisałaś, to już macie i sama widzisz, że nie funkcjonuje to dobrze. Jeśli nie poradzicie sobie sami, są poradnie rodzinne. Dobrze zrobiłoby Wam zamieszkanie całkiem z dala od wszelkich rodziców, ale dziś nie czas na takie decyzje. Dziś, proszę Państwa, czas zakasać rękawy i wziąć się do roboty.
Jeśli to nie zafunkcjonuje, jeśli napotkasz na opór, mur, brak współpracy i będziesz miała pewność, że jesteś czysta i uczyniłaś wszystko co w Twojej mocy (brak awantur, spokojne rozmowy, rozwiązywanie sytuacji konfliktowych) – możesz zacząć myśleć o odejściu. Ale najpierw zrób, co do Ciebie należy. Co jesteś winna córce i Wam obydwojgu. Przypomnij sobie, co zawierała małżeńska przysięga, czy też przyrzeczenie: i sakrament, i formalne uroczystości wymagają uczynienia wszystkiego, by małżeństwo było zgodne i trwałe. To właśnie mieści się w pojęciu małżeńskiej uczciwości. Zrób swoje. Z zaangażowaniem i wiarą. Inaczej nie ma prawa się udać.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze