Jedyna i niepowtarzalna numer cztery, wystąp!
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuAkurat w takich przypadkach bywam bezkompromisowa. Jeżeli ktoś biadoli, że mu źle, a jednocześnie jego trudne położenie jest wyłącznie wynikiem jego świadomego wyboru, jak można mu pomóc? Sama znasz rozwiązanie, a tłumaczysz sobie pokrętnie rzeczywistość z czarnej na białą, wykorzystując najbardziej zawiłe ścieżki logiki zwanej – jak widzę, nie bez przyczyny – kobiecą.
Droga Margolu,
Jesteś pierwszą osobą, której opowiem moją historię, bo muszę w końcu to z siebie wyrzucić, w przeciwnym razie chyba naprawdę zwariuję…
Mam 20 lat i od prawie roku jestem kochanką mężczyzny starszego o 18 lat, żonatego, z małą córeczką… Wiele razy, stojąc przed lustrem, powtarzałam sobie to zdanie… Na początku z wielkim obrzydzeniem do samej siebie i lękiem przed przyszłością, a teraz? Nie wiem, czy ten związek pozbawił mnie już wszystkich ludzkich odczuć, ale to, że jestem kochanką żonatego faceta, nie robi na mnie większego wrażenia. I już sama nie wiem: czy to dobrze, czy niedobrze?
Poznaliśmy się na czacie. Od zawsze wolałam starszych mężczyzn, choć do tej pory różnica wieku nie przekraczała dziesięciu lat… Wykształcony (doktorat zdobyty w Stanach), zabawny, tajemniczy i taki, taki… dokładnie taki, jakiego potrzebowałam. Dalej potoczyło się jak zwykle — cudowne rozmowy przez telefon, maile, kawy w Bristolu, kwiaty, drobne prezenty… Było cudownie, choć im lepiej, tym gorzej. Kompletnie nie mogłam poradzić sobie z tym, że on MUSI już jechać, bo umówił się z żoną, albo musi odebrać córeczkę z przedszkola… Czułam się strasznie podle, radość i szczęście przeplatały się z potwornymi wyrzutami sumienia.
Najgorsze było to, że według niego jego małżeństwo nie było w rozsypce, było nawet całkiem udane i mówił, że nie wyobraża sobie życia bez rodziny, zwłaszcza bez córki… Wiedział, że bardzo to przeżywam, więc kiedyś wspomniał (ku „pokrzepieniu” mojego serca), że nie jestem pierwszą kobietą „na boku” - podobno byłam/jestem trzecią w ciągu siedmiu lat jego małżeństwa… Oczywiście mówi, że jestem jego małym promyczkiem, energią do działania, że jestem absolutnie wyjątkowa i niepowtarzalna, że dzięki mnie znów chce mu sie żyć, że dzięki energii, którą mu daję, jest lepszym szefem, ojcem, mężem… A ja? Ja w to wierzę, bo przecież to bardzo piękne usprawiedliwienie — ja nie robię nic złego — ja wcale nie rujnuję czyjegoś małżeństwa, jestem tylko takim „red bullem” dla mężczyzny w potrzebie…
Czułam, że zbyt mocno emocjonalnie się angażuję w nasz związek, i postanowiłam go zakończyć (koniec czerwca 2006). Rozstaliśmy się w przyjacielskich stosunkach, ale już po tygodniu zrozumiałam, jak bardzo mi go brakuje, a na początku sierpnia znów byliśmy razem… I tak jest do dziś.
Ale dziś wygląda to zupełnie inaczej. Już nie ma tych emocji, tego oczekiwania, choć spotykamy się 1–2 razy w miesiącu, ponieważ dzieli nas 100 km. Już nie czuję tego co na początku – tak naprawdę to już chyba nic nie czuję…Widzę też, jak zmienił się nasz układ, od kiedy zaczęliśmy ze sobą sypiać (tzn. nigdy nie spędziliśmy ze sobą całej nocy, bo on oczywiście zawsze musiał wracać do domu… A to był mój pierwszy mężczyzna, choć ze względu na mój wiek może trochę trudno w to uwierzyć). Przed „tym” starał się, dzwonił kilka razy dziennie, zasypywał mailami, a teraz… Jeśli zadzwoni raz w tygodniu, to święto. Nasze obecne spotkania wyglądają zawsze tak samo – wynajęte w centrum mieszkanie, kochamy się, rozmawiamy (najczęściej opowiada o córeczce), kochamy się, pijemy kawę, kochamy się i… wracamy do domów. Często namawia mnie na różne „urozmaicenia”, na które ja z racji mojego niedoświadczenia nie bardzo mam ochotę, ale nie chcę mu robić przykrości i się zgadzam…
Ostatnio, kiedy nie odzywał się ponad 10 dni, nie wiedziałam, czy to oznacza koniec, czy może coś mu się stało… Zaczęłam się zastanawiać, czy jako kochanka mam prawo czegokolwiek oczekiwać i wymagać. Czy mogę mieć pretensje, że milczał jak zaklęty, a ja odchodziłam od zmysłów? Czy ja mam jakiekolwiek prawa???
Z jednej strony mam dość całej tej sytuacji, jego problemów, jego rodziny — chciałabym się od tego uwolnić i na nowo zacząć żyć… Ale z drugiej strony tak bardzo przyzwyczaiłam się do tego, że jest, do jego głosu, porad i tej mimo wszystko bliskości, że nie wyobrażam sobie, iż mogłoby tego zabraknąć… On oczywiście przy każdej okazji powtarza, że musi się mną nacieszyć, bo na pewno wkrótce nadejdzie czas, że poznam kogoś „odpowiedniego” i będzie się musiał z tym pogodzić… Teraz nie ma takiej osoby, choć myślę, że jedynym sposobem na zerwanie owej znajomości jest poznanie jakiegoś młodego „odpowiedniego” człowieka bez zobowiązań, przy którego boku o wszystkim zapomnę i nie będę chciała nawet na chwilę cofnąć się do tamtych wydarzeń…
Jednak nie jest to takie proste, a nawet ogromnie trudne, ponieważ każdy mężczyzna jest od razu porównywany do niego i — co zrozumiałe — odpada w przedbiegach (bo który dwudziestoparolatek dorówna światowemu wykształconemu przedsiębiorcy?). I tutaj, ku mojej rozpaczy, koło się zamyka i zaczyna się usprawiedliwianie, że przecież mnie się też coś od życia należy, że kiedy spotkam tę odpowiednią osobę, to zakończę naszą znajomość natychmiast…
Wiem też, że jedynym mądrym wyjściem jest zerwanie i nieczekanie na nic, ale to wie każda kobieta w mojej sytuacji… Pewnie po latach będę sobie to tłumaczyć tym, że byłam młoda, głupia i miałam prawo popełniać błędy…
Już sobie nie radzę z całą tą sytuacją, przestaję wierzyć sobie, wierzyć jemu… Co dalej???
Będę wdzięczna za każdą pomocną radę.
Pozdrawiam,
Elle
***
Droga Elle,
Ustalmy jedno: jeśli ktoś je w łóżku grzanki na kolację, to potem całą noc uwierają go okruszki. Kogóż winić w tej sytuacji? Stare polskie przysłowie twierdzi wszak, że jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz… Nawet jeśli ścielesz sobie w wynajętych mieszkaniach w centrum.
I czegóż ode mnie oczekujesz? Trudno mi sobie wyobrazić, że tulę Cię zrozpaczoną do piersi, głaszczę po głowie i mówię, że wszystko się ułoży, bo tu się nic nie ma prawa ułożyć. Muszę na początek rozwiać Twoje złudzenia: kolejność, że odejdziesz od tego mężczyzny zaraz po tym, gdy spotkasz odpowiednią osobę, wydaje mi się chybiona. Po pierwsze, dokąd tkwisz w tym po uszy, jesteś „ślepa i głucha” na pozostałych mężczyzn, po drugie – słowo „odpowiedni” może oznaczać coś zupełnie innego dla uczciwie samotnej dziewczyny, a coś innego dla kochanki, która z własnej woli uczestniczy w rozbijaniu małżeństwa (cokolwiek by Ci się na ten temat wydawało).
Twojemu kochankowi trzeba zresztą też pogratulować szczęścia w życiu: już czwarta (bo żony nie wykluczam z tego stadka) taka absolutnie wyjątkowa i niepowtarzalna w ciągu siedmiu lat. Nie każdemu się zdarza… Jednak sądzę, że swoją skłonność do poświęceń powinnaś realizować gdzie indziej: w domu dziecka, hospicjum, jako wolontariuszka. Tam potrzebują Twojej pomocy bardziej niż zblazowany facet, któremu skrzydeł powinna dodawać udana rodzina. Zwłaszcza że – jakże cynicznie – deklaruje do niej przywiązanie… Obawiam się, że gdy jego żona wreszcie pozna prawdę, będzie musiał sobie znacznie poszerzyć wyobraźnię i zmieścić w niej pewnie nieco więcej niż życie bez córeczki.
Szukasz wyjaśnień dla czegoś, co zostało już dawno wyjaśnione: kto pcha palec między drzwi, musi się liczyć z tym, że sobie go przytrzaśnie i będzie bolało. I nie potrafię rozedrzeć szat nad kimś, z kogo skrupuły odpadają kolejno jak niepotrzebna odzież. Naga prawda w tym przypadku jest mało zachęcająca i po rozdarciu szat mogłabym być z nią identyfikowana, co nie spotyka się z moim entuzjazmem.
Wiem, że nie jestem miła. Ale może to Tobą wstrząśnie i pchnie Cię do jakichś stanowczych działań. Poćwicz empatię. Wyobraź sobie, że za 10 lat masz już swojego „odpowiedniego” mężczyznę, dziecko i nagle dowiadujesz się, że Twój „odpowiedni”, aby być dla ciebie lepszym mężem, a dla dziecka lepszym ojcem, potrzebuje przelecieć parę razy jakąś dwudziestoletnią samarytankę. Rozumiem, że wzruszasz ramionami, głaszczesz go po posiwiałej, mądrej głowie i mówisz: „Kochanie, rozumiem, potrzebujesz tego, to czerp pełną garścią”? Bo jak inaczej? Co da Ci prawo do jakiejkolwiek innej reakcji? Na jakiej podstawie będziesz mogła wymagać od niego uczciwości i wierności? Na podstawie tego, że pierwszego faceta miałaś „dopiero” w wieku dziewiętnastu czy tam dwudziestu lat? To spójrz, co to był za facet, i obiektywnie oceń swoje rzeczywiste kwalifikacje moralne (bo nie wiem czemu, ale sądzę, że Twoja zawoalowana uwaga o późnej utracie dziewictwa miała zmierzać do wzbudzenia podziwu dla faktu, że tak długo szukałaś kogoś właściwego… Trafienie kulą w płot po tak długich poszukiwaniach nie jest szczególnym powodem do radości, niestety).
Prawo do popełniania błędów a świadome czynienie zła — to też są dwie różne sprawy. Zważ, że to zło czynisz nie tylko żonie Twojego kochanka, ale przede wszystkim sobie. W dodatku trudno spodziewać się, żeby on Cię szanował nad wyraz, skoro sama określasz się mianem „red bulla”. I w dodatku teraz, kiedy on przestał o Ciebie zabiegać, upewniwszy się, że ma, czego chce, i to na każde wezwanie, w ogóle nie rozumiem Twoich pobudek. Ani nie masz w tym związku miłości, ani szacunku, wystarczy Ci to, że imponuje Ci jego pozycja społeczna?
Oj, Elle, zastanów się dobrze, w czym tkwisz po same uszy. I czym to pachnie. I czy nie powinnaś, nie oglądając się na nikogo, sama jednak próbować wyleźć z tego… Jesteś młoda, co pcha Cię w takie usłużne podkładanie się starszemu od Ciebie mężczyźnie, który nie potrzebuje Twoich walorów intelektualnych i charakterologicznych, tylko, wybacz dosadność, kawałka młodego jędrnego ciała? Przeanalizuj sobie, czego szukasz w związku z mężczyzną: ojca? Możliwości wyrwania się z trudnego środowiska? Jakie masz najgłębiej ukryte powody, dla których sama siebie nie szanujesz, tylko „używasz” swojego ciała, żeby osiągnąć jakiś cel? Szkoda Ciebie, z listu wydajesz się niegłupią, niezepsutą dziewczyną. Uporaj się z tym, co w Tobie tkwi, już teraz – żeby nie przekreślić nieuważnym ruchem całej swojej przyszłości. Bo przeszłość lubi się mścić…
Trzeźwego i uczciwego spojrzenia na siebie życzę.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze