Gdy kobieta odchodzi...
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuZazwyczaj to mężczyzna odchodzi, a kobieta zostaje z dziećmi. Zdarza się jednak, że to ona opuszcza rodzinę. Ale to nigdy nie jest łatwa sytuacja, bo nie radzi sobie w wyrzutami sumienia, tęskni za dziećmi. I nie przestaje zastanawiać się, czy dobrze postąpiła. A z drugiej strony jest mężczyzna, który nagle musi dzieciom ugotować zupę, odrobić z nimi lekcje, nie zawsze wie, jak je ubrać i co lubią jeść.
Marta (36 lat, informatyczka, mieszka w Londynie):
— Jak wychodziłam za mąż, miałam 18 lat, mój mąż 30. Dziś wiem, że ten ślub był sposobem na ucieczkę z domu, gdzie ojciec pił, a matka ciągle krzyczała, bo nie radziła sobie z nerwami. A tutaj czekał na mnie piękny dom i mężczyzna, na którego można liczyć. Byłam dzieckiem, które bawiło się w dorosłość. W wieku 19 lat urodziłam pierwszego synka, dwa lata później drugiego. Czułam, że to wszystko przyszło za wcześnie. Chciałam się bawić, spotykać ze znajomymi, siedzieć w knajpach do rana. Mój mąż tego nie rozumiał, on się wyszalał i dla niego był najlepszy czas na rodzinę. Z jednej strony chciałam żyć, jak moi rówieśnicy, a z drugiej pragnęłam stanąć na wysokości zadania i spełnić jego oczekiwania. To było niemożliwe do pogodzenia.
Nie umiałam wychować dwóch chłopaków. Wchodzili mi na głowę. Coraz częściej uciekałam z domu, coraz częściej kłóciłam się z mężem. Wróciłam do grania w kapeli reggae, co dawało mi odskocznię. Ale ciągle słyszałam, że czas wydorośleć, że nie mogę wracać w nocy i wyjeżdżać na cały weekend na koncerty, bo mam dwójkę małych dzieci. Gdyby wtedy dał mi trochę luzu, może nie odeszłabym od nich. Ale ja czułam, że nie chcę tak żyć, że uciekłam z pijackiej rodziny wprost do małżeństwa – więzienia. Nie umiałam od niego odejść. Nie od razu. Długo utrzymywałam pozory, że za chwilę wrócę. Nigdy nie wróciłam.
W moim mieście było duże bezrobocie. Wymyśliłam, że wyjadę popracować do Londynu, najpierw na dwa miesiące, potem przedłużałam na pół roku, na rok. Mąż tłumaczył, że stać go na to, żeby utrzymywać całą rodzinę. Nie wiem, kiedy stało się jasne, że nigdy nie wrócę do Polski. Chyba gdzieś po 3 latach. Wtedy znalazłam innego faceta, w moim wieku. Miał pstro w głowie, ale ja cieszyłam się, że mnie nie ogranicza. Związek przetrwał ze dwa lata, bo trudno być z człowiekiem, który non stop pali marihuanę.
Tęskniłam za chłopcami, ale wiedziałam też, że z ojcem nic złego im się nie stanie. Miał do pomocy swoich rodziców. Babcia zastąpiła im matkę. Miałam olbrzymie wyrzuty sumienia, ale powtarzałam sobie, że przecież muszę zarabiać, stanąć na własne nogi i wtedy zabiorę ich do Londynu. Sama siebie oszukiwałam.
Dziś są już dorośli. Skończyli studia. Przyjeżdżają do mnie na wakacje. Starszy kiedyś mi powiedział, że całe dzieciństwo czuł się winny — że mama go zostawiła, bo był niegrzeczny. Rozpłakałam się. Młodszy nie ukrywa, że ojciec jest dla niego najważniejszy. Może i ma rację, bo w końcu to on go wychował. W wieku około 30 lat, założyłam drugą rodzinę, mam jeszcze córkę. Dopiero teraz widzę, jak dużo straciłam nie widząc, jak dorastają moi synowie.
Mateusz (31 lat, bankowiec z Warszawy):
— Bardzo ciężko pracowałem, czasami po 12–14 godzin. Chciałem, żeby mojej rodzinie niczego nie zabrakło. Miałem piękną żonę i dwójkę dzieci. Nie zauważyłem nawet, że relacje z moją partnerką w którymś momencie rozjechały się. Dopiero, kiedy ona zakochała się w innym mężczyźnie, wygarnęła mi, że nie interesuję się rodziną, że przestaliśmy ze sobą sypiać. A ja myślałem, że tak ciężko pracuję właśnie dla rodziny. Odeszła.
Dom był mój, odziedziczyłem go po swoich dziadkach. To ona musiała się wyprowadzić. Wyjechała do Krakowa. Mówiła, że jak tylko się urządzi, zabierze dzieciaki do siebie – Maja miała wtedy 5 lat, Igor 8. Była połowa roku szkolnego, oboje stwierdziliśmy, że to nie jest dobry czas na zmianę szkoły. Z dnia na dzień zostałem z nim sam. Nie wiedziałem, jaką zupę lubią, kiedy odrabiają lekcje, co mam im kupić. Ściągnąłem do siebie swoją matkę, gdyby nie ona, to nie dałbym sobie rady. Codziennie uczyłem się bycia ojcem. Okazało się, że ta zupa wcale nie jest taka ważna, bo mogą ją zjeść w szkolnej stołówce. Ważniejsza jest uwaga rodzica. Pierwszy raz poszedłem z synem na rower. Poznałem różowy świat córeczki. Fascynujące. Z każdym dniem byłem coraz mniej przerażony, że nie dam sobie rady, coraz spokojniejszy.
Spotkałem się z samotnym ojcem, którego poznałem na forum. Pisałem, że jestem zrozpaczony, bo dzieciaki to dużo pracy, że nie wiem, co mam robić. Wyklinałem żonę na czym świat stoi. A on mi powiedział, że jestem szczęściarzem, bo mam dzieci przy sobie. Mówił: wyobraź sobie, że ona je zabiera do innego miasta, a ty widzisz je raz w tygodniu albo raz na miesiąc. Nie chciałem sobie tego wyobrażać. Poradził mi, żeby zrobił wszystko, aby zostały ze mną i nigdy tego nie będę żałował. Miał rację, jakimś boskim zrządzeniem na niego trafiłem. Gdybym został sam, może bym się rozpił z rozpaczy w tym wielkim pustym domu. A dzieciaki trzymają w pionie. Ustaliśmy z żoną, że zostaną ze mną dopóki nie skończą szkoły, ale jak skończyły szkolę, to jej urodziło się dziecko, więc przedłużyliśmy to na gimnazjum. Nigdy nie zamieszkały z matką. Dziś wiem jedno, każdy ojciec, jak kocha swoje dzieci i ma trochę oleju w głowie, to sobie z nimi poradzi. Pamiętam scenę z filmu Tato, kiedy sędzia pyta ojca, czy umie ugotować pomidorówkę. A mówię, kij z pomidorówką, można ją zamówić w stołówce czy restauracji, najważniejsza jest miłość i uwaga rodzica.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze