Japońskie subkultury, część I
URSZULA • dawno temuJapońska młodzież jest zupełnie szalona. Co rusz zdarza mi się spotkać indywidua poprzebierane w stroje dziwaczne i zaskakujące. Bo po co przebierać się w strój francuskiej pokojówki albo sukienkę odpowiednią dla dwunastoletniej dziewczynki z XVII wieku, po co opalać twarz na ciemnobrązowo, robiąc przy tym biały makijaż i tlenić włosy na blond?
Po siedmiu miesiącach spędzonych w Tokio przeszłam do porządku dziennego nad wieloma rzeczami, które na początku wprawiały mnie w osłupienie. Jednak ciągle zdumiewa mnie jedno: ta dzisiejsza młodzież. Japońska młodzież jest zupełnie szalona. Co rusz zdarza mi się spotkać indywidua poubierane w stroje dziwaczne i zaskakujące. Bo po co przebierać się w strój francuskiej pokojówki albo sukienkę odpowiednią dla dwunastoletniej dziewczynki z XVII wieku, po co opalać twarz na ciemnobrązowo, robić przy tym biały makijaż i tlenić włosy na blond? Rozumiem oczywiście potrzebę wyróżniania się z tłumu, szczególnie w takim kraju jak Japonia, gdzie jest to zadanie niełatwe, ale zauważyłam, że tym całym przebieraniem rządzą jakieś zasady. W ten właśnie sposób odkryłam fascynujący świat japońskich subkultur młodzieżowych.
Jeżeli przespacerujemy się wieczorem po jednej ze sztandarowych tokijskich dzielnic rozrywki – Shibuya, z pewnością natkniemy się na grupki młodzieży o opalonych na ciemnobrązowo twarzach. Z kolorem skóry kontrastuje biały metaliczny makijaż oczu i ust, włosy białe, różowe lub zielone. Młodzież nosi też mnóstwo kolczyków w wargach i brwiach. Dopełnieniem tego uroczego image'u jest strój wyjściowy, na który przeważnie składa się szary, powyciągany dres u mężczyzn (choć nie tylko), a u przedstawicielek płci pięknej, które stanowią zdecydowaną większość tej grupy, buty na wysokich koturnach, spódniczki mini i ozdoby w krzykliwych kolorach
Ganguro (po japońsku gan znaczy „twarz”, a guro „czarny”) i yamamba (to demon płci żeńskiej w podaniach ludowych), bo tak nazywają się przedstawicielki tej subkultury, spędzają czas, siedząc na chodnikach, pijąc piwo i paląc papierosy. W Japonii, w przeciwieństwie do Polski, zachowanie takie wcale nie jest na porządku dziennym, tylko jest czymś szokującym. Dziewczyny prowadzą rozmowy ze sobą nawzajem lub przez telefon podniesionym głosem, w niezwykle afektowany sposób i ćwiczą tańce zwane para para, które polegają na wykonywaniu skomplikowanych gestów rękoma, by potem móc zabłysnąć przed znajomymi w klubach.
Nikt właściwie dokładnie nie wie, skąd wzięły się ganguro i yamamba. Są jednak teorie głoszące, że pochodzą one od kogyaru (ko to po japońsku „mały”, gyaru od angielskiego „girl”). Kogyaru są młodsze (przeważnie to licealistki), ich kolory włosów i makijaże są odrobinę mniej szokujące, a dziewczyny te przesiadują przeważnie w okolicach centrum handlowego 109 w Shibuya. Jak na uczennice przystało, często ubierają się w szkolne mundurki, ale okraszone drogimi dodatkami, wyzywającymi szpilkami i mocnym makijażem.
Kogyaru pojawiły się we wczesnych latach 90., zaraz po załamaniu japońskiej „balonowej” gospodarki. Młodzież, która przywykła do życia w luksusie i tego, że zawsze dostawała to, czego chciała, odkryła, że rodzice nie są już w stanie zaspokoić jej potrzeb. Ruszyła więc na miasto w poszukiwaniu atrakcji. Dzielnicę Shibuya opanowały gangi młodzieżowe, zamieszane w „organizację” imprez w klubach, narkotyki i inne ciemne sprawki. Z młodocianymi gangsterami zaczęły prowadzać się dziewczęta, których image zdecydowanie odbiegał od społecznie przyjętego wizerunku japońskiej nastolatki. Wtedy nawet kobietom po trzydziestce nie wolno było się malować do pracy ani farbować włosów, a co dopiero licealistkom! Japońska kobieta miała być Kawaii – słodka, cicha, milutka i bezbronna. Dziewczyny z Shibuya były ostre, głośne, wyzywające i nie kryły swoich zainteresowań. A interesowały się zakupami, zakupami i jeszcze raz zakupami.
Japońskie społeczeństwo zareagowało na tę młodzieżową rewolucję we właściwy sobie sposób – uparcie ignorowało całą sprawę tak długo, jak to tylko było możliwe. Dopiero w 1996 roku gazeta „Asahi” opublikowała szokujący artykuł opisujący nocne życie w Shibuya. Poinformował on szacowne społeczeństwo, skąd kilkunastoletnie dziewczynki w szkolnych mundurkach, które po lekcjach malują się i stoją grupkami przed budynkiem 109, mają pieniądze na torebki od Gucciego.
Materiał opisywał linie sekstelefonów zatrudniających licealistki. Wspomniano w nim też o słynnych na całym świecie sklepach z używaną bielizną, gdzie każdy zainteresowany pan mógł kupić parę majteczek z dołączonym do niej zdjęciem dziewczynki w szkolnym mundurku, za sumę sięgającą, bagatela, paru tysięcy złotych. Było tam też o zjawisku enjo kosai, sponsorowanych randek, podczas których za odpowiednią sumę dziewczynki chodziły ze starszymi panami na kolacje, spacery, oczywiście zakupy i hmm… wiadomo dokąd jeszcze.
Japonia była w szoku. Nauczyciele załamywali ręce, rodzice rozpaczali, psychologowie szukali przyczyn w japońskim systemie edukacyjnym i rozpadzie rodziny. Władze Tokio zrobiły starannie, po japońsku, generalne porządki w dzielnicy Shibuya. Centra sekstelefonów i sklepy z używaną bielizną zniknęły z ciasnych bocznych uliczek. Jednak wymalowane dziewczyny ciągle stoją przed budynkiem 109.
Nie wiem, jak wygląda sytuacja dzisiaj i czym zajmują się kogyaru, ganguro i yamamba, ale zawsze, kiedy po drodze do pracy mijam hałaśliwe grupki dziewcząt o białych włosach i opalonych na ciemno twarzach, nachodzi mnie refleksja, że Japonia to chyba jeden z niewielu krajów na świecie, gdzie seksualny pociąg do dwunastoletnich dziewczynek to norma, a nie zboczenie, i gdzie owe dziewczynki, wykorzystując sytuację, świadczą usługi seksualne nie po to, aby przeżyć czy utrzymać rodzinę, tylko po to, by mieć droższą niż koleżanka torebkę od modnego projektanta.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze