Jak trudno mieć sąsiada…
CEGŁA • dawno temuMieszkam z mężem w starej kamienicy, gdzie jest zaledwie osiem rodzin, przeważnie ludzie starzy i samotni, my jesteśmy 30-letnimi rodzynkami, odziedziczyliśmy mieszkanie po moich dziadkach. Robiąc zakupy, często kupuję coś dla nich po drodze. Oni z kolei podrzucają mi kilka pomidorów, kwiatków z działki. Taka sąsiedzka wymiana. Wszystko było ok do czasu, gdy okazało się, że mam męża gbura!
Droga Cegło!
Mieszkam z mężem w starej kamienicy, gdzie jest zaledwie osiem rodzin, przeważnie ludzie starzy i samotni, my jesteśmy 30-letnimi rodzynkami:), odziedziczyliśmy mieszkanie po moich dziadkach.
Wszyscy się tu znają od 40 lat lub dłużej, są mili, spokojni, kulturalni, co nie jest takie częste w takich bida-domach. My jesteśmy nowi, mieszkamy cztery lata. Ja siedzę z dzieckiem, mąż pracuje ciężko, wraca po 20.00. Drzwi w drzwi mieszka z nami starsze małżeństwo z niepełnosprawną córką, nad głową – samotna pani po osiemdziesiątce. Z tymi osobami „zakolegowałam się” najbliżej. Robiąc zakupy, często kupuję coś dla nich po drodze. Oni z kolei podrzucają mi kilka pomidorów, kwiatków z działki. Taka sąsiedzka wymiana.
Wspomniana pani z góry pali papierosy, ja również (na balkonie). Pożyczamy sobie czasem, jak nam zabraknie. Jest to sympatyczne i ludzkie, dla mnie całkowicie normalne. Zdarzyło się również, że pożyczyłam kilka razy tej pani 10–20 zł do emerytury, zawsze oddaje.
Niestety, gdy mój mąż wykrył przypadkiem ten karygodny proceder:), zrobił mi awanturę – jakby nie on! Wyszedł z niego jakiś wredny, bezduszny samolub i materialista. A było to tak, że w sobotę poszłam z dzieckiem na spacer, a w tym czasie zapukała do naszych drzwi sąsiadka, żeby oddać pożyczone papierosy… Mąż podobno zatrzasnął jej drzwi przed nosem, krzycząc, że to pomyłka, jego żona nie pali (a nieprawda, palę i on o tym wie, tylko nie palę przy dziecku)!
Kiedy wróciłam do domu, stanęłam przed sądem i zostałam poddana procesowi, na szczęście bez egzekucji:). Mąż oświadczył, że nie życzy sobie tego typu kontaktów – my nie jesteśmy żebrakami i on też nie chce widzieć żebraków na swoim progu – czy ja nie mam dumy ani ambicji, czy on mi wydziela pieniądze, że nie mogę kupić sobie czegoś sama, zamiast chodzić do sąsiadów po prośbie?
Oświadczyłam spokojnie, że przez pięć dni w tygodniu jestem w domu sama, zajmuję się wszystkim i mam prawo do minimalnego życia prywatnego, w tym towarzyskiego, zawierania znajomości, podejmowania decyzji, które nie wpływają na nasze wspólne życie. I nie zamierzam z tego rezygnować. Ja się do jego znajomości w pracy i po pracy nie wtrącam, nie kontroluję tego. I w zamian oczekuję identycznej tolerancji. Jak będę chciała pogawędzić z sąsiadami, wyskoczyć do nich na kawę czy pożyczyć cukier, to to zrobię i nic mu do tego. Podobnie, gdy zechcę komuś pomóc, bo jest słabszy ode mnie lub akurat zabrakło mu pieniędzy do pierwszego.
Mąż nie przyjął moich argumentów. Powiedział, że nie życzy sobie na przyszłość, aby którakolwiek sąsiadka po cokolwiek do nas przychodziła i… mam im tego zakazać! On nie po to pracuje, żeby innych dokarmiać. Zapowiedział, że jak jeszcze raz zobaczy kogoś przez wizjer, to wcale nie otworzy drzwi.
Mam to potraktować serio, tłumaczyć się przed sąsiadami, że mam w domu gbura? Nie wiem, jak to załatwić i jak się do tego odnieść, nie poznaję własnego męża – co w niego wstąpiło. Zachował się beznadziejnie i jeszcze chodzi na mnie obrażony, rozmawiać nie chce, nie ma z nim tego tematu, bez kija nie podchodź!
tetra
***
Droga dziewczyno!
Najważniejsze, że humor Cię nie opuszcza. To ułatwia zmagania z codziennością, a Wasz spór dotyczy jednak, przyznasz, sprawy błahej, która nie ma prawa zaważyć ani na Waszych wzajemnych stosunkach, ani na relacjach dobrosąsiedzkich. Dlatego też doradzam właśnie ostentacyjne bagatelizowanie problemu. Najkrótsza rada: uśmiechaj się pod nosem i rób swoje. Mąż raczej nie rzuci pracy, żeby trzymać straż przy drzwiach, ani nie rozwiedzie się z Tobą z powodu różnicy zdań w opisanej kwestii. Zamiast drążyć temat (co prowokuje do dalszej konfrontacji) – ignoruj go i weź na przeczekanie. Myślę, że przeminie jak katar.
Wydaje mi się, że sąsiadka z papierosami musiała zapukać do Was w jakimś wyjątkowo niefortunnym dla męża momencie. Często decyduje przypadek. Może odpoczywał i chciał ochłonąć po problemach w pracy, był czymś wyjątkowo zirytowany, a na dodatek w lodówce nie znalazł ukochanej musztardy… Jeśli do tego nie cierpi dymu papierosowego ani nawet wzmianki o paleniu – zapalnik zadziałał.
Patrząc szerzej, mąż jako jedyny żywiciel rodziny — w układzie bądź co bądź dość tradycyjnym — ma prawo czasami: a) być ogólnie zmęczony odpowiedzialnością; b) mieć irracjonalne napady poczucia „władzy” – zarabiam, więc dyktuję warunki. Ty znasz go najlepiej i nie od wczoraj, a nie piszesz, że jest generalnie złośliwy, niesprawiedliwy i wrogi ludziom – gdyby zawsze taki był, zapewne nie stworzylibyście rodziny. W przypadku weekendowej chandry wyskakuje z człowieka diabeł i plecie bez sensu. A potem „honor” nie pozwala Twojemu męskiemu mężczyźnie przyznać się do błędu, do reakcji nieproporcjonalnie gwałtownej.
Wbrew pozorom, Wasz układ nosi wszelkie znamiona partnerstwa i nigdy nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. Ty wypełniasz skrupulatnie swoje obowiązki wobec rodziny, mąż – swoje. Nie ma w tym małżeństwie, jak rozumiem, prac ważniejszych lub mniej ważnych, każdy się wywiązuje i nie zawodzi. Siłą rzeczy muszą jednak być też kompromisy.
Prawdopodobnie mąż pragnie bezwzględnie mieć w weekend warunki do tego, żeby się totalnie zresetować, odgrodzić od ludzi, bo na przykład w pracy ma po uszy bycia w relacjach z innymi… Może zatem warto postawić na ten wspólny czas razem w soboty i niedziele, spędzany wartościowo, kameralnie, intymnie, bez zakłóceń z zewnątrz. To chyba nietrudne.
Jak napisałaś, przez cały tydzień masz prawo zagospodarować swój czas wedle własnej woli – dowolnie rozplanować domowe obowiązki, bycie z dzieckiem, wolne chwile, kontakty zewnętrzne. Broń tego konsekwentnie. Ale nie sądzę, by ktokolwiek poniósł uszczerbek, jeśli w weekendy skoncentrujesz się na wspólnym odpoczynku i oszczędzisz mężowi niechcianych bodźców. Nie znaczy to wcale, że musicie non stop robić coś razem czy we troje. Jeśli mąż chce przespać cały dzień lub pooglądać telewizję, niech tak będzie. Innym razem pojedziecie wszyscy na piknik. Jeszcze innym – on zajmie się dzieckiem, a Ty pójdziesz z koleżankami do kina. W jakimś stopniu jestem w stanie zrozumieć, że jeśli w takim momencie pojawia się sąsiadka z dziękczynnym ciastem lub prośbą o papierosa, można się wkurzyć.
Moim zdaniem nie warto drążyć tego, co mąż wypowiedział bezmyślnie i w gniewie, wypominać mu małostkowość. Lepiej wyciągnąć rękę do zgody poprzez pozorną i zręczną zmianę tematu rozmowy – to manipulacja w szczytnym celu. Porozmawiaj z nim o jego potrzebach, upodobaniach, jego wyobrażeniach o idealnym weekendzie. Szukaj pozytywów, skup się na nich.
A oznajmienie życzliwym i kulturalnym sąsiadom, że w soboty i niedziele jesteście „nieczynni”, to już naprawdę najmniejszy problem. I na pewno nie wymaga tłumaczeń czy podawania powodów.
Spokoju bez cichych dni życzę!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze