Happy jesteś?
KATARZYNA GAPSKA • dawno temu- Będziemy kleić klejki? Happy jesteś? – powiedział mój trzyletni synek ładując się do mojego łóżka z naklejkami ze Świętym Mikołajem. Biorąc pod uwagę, że była czwarta nad ranem i wokół panowała czarna grudniowa noc, mój stan daleki był od „happy”. Zdobyłam się jedynie na wieloznaczne - Uhuuuuuuuu... i zasugerowałam amatorowi naklejek, żeby jeszcze chwilę pospał. „Happy” dźwięczało mi jednak w uszach do rana. Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego tak rzadko czuję się szczęśliwa.
— Będziemy kleić klejki? Happy jesteś? – powiedział mój trzyletni synek ładując się do mojego łóżka z naklejkami ze Świętym Mikołajem. Odkąd w przedszkolu chodzi na angielski lubi używać nowych słów. Biorąc pod uwagę, że była czwarta nad ranem i wokół panowała czarna grudniowa noc, mój stan daleki był od „happy”. Zdobyłam się jedynie na wieloznaczne — Uhuuuuuuuu… i zasugerowałam amatorowi naklejek, żeby jeszcze chwilę pospał, a jak się zrobi jasno, to lepiej będzie widać mikołaja. „Happy” dźwięczało mi jednak w uszach do rana. Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego tak rzadko czuję się szczęśliwa. Powodów do zadowolenia mam teraz jakby więcej niż przed laty, a jednak moja głowa woli zajmować się rozmyślaniem o problemach niż o radosnych rzeczach. Woli analizować, układać strategie niż cieszyć się chwilą. Im jestem starsza, tym mnie radośniejsza – skonkludowałam ze zgrozą.
Rano z uwagą zaczęłam przyglądać się synkowi. — O kauo – zakrzyknął radośnie na widok kubka pełnego kakao. — Mama tańćymy – rozkazał mi po chwili słysząc skoczną melodię w radio. Jego uwagę zwróciły jeszcze światełka w oknie i koty z zapałem pałaszujące poranną porcję karmy. Wszystko wymagało radosnego komentarza i podzielenia się odkryciami z mamą. Zanim wyszliśmy do przedszkola, moje dziecko znalazło z tuzin nowych powodów do uśmiechu. Ja w tym czasie rozmyślałam o rachunkach, awizie do odebrania, bólu w kręgosłupie i kolejkach w sklepie. Zrobiło mi się głupio, bo nagle odkryłam, że muszą się uczyć od własnego dziecka. Radości muszę się od niego uczyć.
W przedszkolnej szatni spotkałam mamę Tomusia. Nerwowo rozpinała kurteczkę dziecka. - Ściągaj buty, nie widzisz, że mama się śpieszy! – rozkazała. Z zaciętą miną mamy kontrastowała uśmiechnięta buzia Tomusia. Czas nie był dla niego powodem do zmartwień, podobnie jak zepsuty zamek czy supeł na sznurowadle. Oswobodzony z pęt szalika z dumą prezentował Stasiowi fioletowego smoka. Wkrótce obaj poszli pokazać go Maciusiowi.
Usłyszałam kroki zbiegającej po schodach mamy Tomusia. Popędziła do swoich obowiązków. Ja też wróciłam do swoich. Obu nam przydałaby się akademia uśmiechu i oswajania spokoju – pomyślałam. Szkoda, że takiej akademii nie ma. Nasz system edukacyjny nauki radości i ćwiczeń z ucieczki przed pośpiechem nie obejmuje. Wręcz przeciwnie, uczy nas, że przyjemności są na końcu. Z biegiem lat gdzieś ulatnia się nasz optymizm, ufność i swobodne wyrażanie uczuć. Przybywa rzeczy, których nie wypada nam robić, które nas nudzą i denerwują. Coraz bardziej zapętlamy się w obowiązkach. I wiecznie ścigamy się z czasem. Tak robią wszyscy wokół, tak robimy my i uczymy tego nasze dzieci.
Wrastamy w ponury, narodowy schemat. Polacy słyną bowiem w świecie z ponuractwa. Pierwsze, co się rzuca w oczy obcokrajowcom przybywającym do naszego kraju to smutek jego mieszkańców. Zawsze znajdziemy powód, żeby czuć się nieszczęśliwymi. A już najwięcej pretekstu do niezadowolenia dostarcza nam sam kraj. I choć innym wydaje się on piękny, bogaty i interesujący, dla nas jest zaściankowy, szary i nudny. No i przede wszystkim jest tu zimno. Polacy są agresywni, a to dlatego, że nie ma słońca – śpiewa Kazik. Nie ma słońca i dlatego w Polsce odpowiedzią na czyjś spontaniczny uśmiech może być pytanie — Co się tak szczerzysz? Słońca nie ma, szaro jest, nudno, a tu ktoś się po prostu uśmiecha na ulicy do nieznajomego. Pewnie wariat, albo czegoś chce.
Zrzucenie winy za brak uśmiechu na przynależność narodową to łatwe usprawiedliwienie. Podobnie jak obarczanie winą swojego środowiska rodzinnego. W końcu zawsze winna jest rodzina. Pewnie ja też z biegiem lat upodobniłam się do przodków. Z uwagą przyjrzałam się członkom swojej familii. I o dziwo, nie znalazłam tam przesadnych malkontentów. Już im wszystkim raczej bliżej do uśmiechniętych wariatów. Czyżby moja skwaszona ostatnimi czasy mina świadczyła o czymś innym? Niestety tak. Świadczy o moim nastawieniu do życia, nad którym nie chce mi się pracować. O ile łatwiej jest marudzić niż szukać powodów do radości. Prościej jest brnąć w przyzwyczajenia i wtopić się w tłum nam podobnych niż próbować coś zmienić.
Oświecona własną myślą postanawiam pracować nad nastawieniem do świata. Zaczynam od zaraz. Czy to aby dobry pomysł? Bywało przecież w życiu lepiej. Było więcej słońca, padał śnieg, lepiej szło w pracy, paczkę świąteczną dali, a w tym roku nie chcą, syn nie budził w środku nocy i w kręgosłupie nie łupało. Powodów do marudzenia od razu znajdzie się kilka. Czy tak samo będzie z powodami do radości? Spróbujmy!
Idą święta, choinka już stoi na tarasie. Koty mruczą na kanapie. Co prawda nie zauważyły, że włożyłam dzisiaj nową spódnicę, ale to tylko ich kocia ignorancja, a nie wina ciucha. Za oknem nostalgiczna mgła i trzeci raz w tym roku kwitną prymulki. Wiosenne kwiaty w grudniu, to naprawdę niezwykle radosny widok! Listonosz właśnie przyniósł kolejne kartki z życzeniami i zaprenumerowane czasopismo. Zaparzyłam cudownie aromatyczną kawę w ulubionej filiżance i mogę ją pić słuchając płyty Nosowskiej. Prawie uporałam się z dzisiejszymi zawodowymi obowiązkami i już niedługo zajmę się pieczeniem świątecznych ciastek razem ze Stasiem, który wróci z przedszkola. Na pewno znowu zapyta – Happy jesteś? Wtedy z przekonaniem odpowiem mu, że tak. Mam mnóstwo powodów. A Wy? Co byście odpowiedzieli?
Bez względu na to jak długo się zastanawiacie nad odpowiedzią, życzę nam wszystkim szczęścia małego i dużego, na co dzień i od święta. I jeszcze abyśmy potrafili patrzeć na świat oczyma dziecka. Tak jest dużo radośniej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze