Pochwała parówki
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuNie istnieje bardziej splugawione danie niż parówka. Gazety rozważają niekiedy procenty kurczaka w kurczaku, dietetycy przestrzegają, żeby nie przesadzać z tłuszczem. Parówka jest wyklęta, uchodzi za danie niskie, przeznaczone dla biedaków i studentów. Przeraża mnie to, gdyż właśnie parówka jest dla mnie symbolem prostego piękna.

Niestety, nie będzie o tym, co myślicie.
Nie istnieje bardziej splugawione danie niż parówka. Gazety rozważają niekiedy procenty kurczaka w kurczaku, dietetycy przestrzegają, żeby nie przesadzać z tłuszczem, przykładając do pizzy i hamburasa stygmat rychłej śmierci. Telewizyjne reklamy przedstawiają pięknych ojców rodzin oszalałych ze szczęścia w związku z perspektywą spożycia sałaty na ciemnym chlebie. Co kwartał lansowana jest nowa dieta i jakoś, chyba nie przypadkiem, szczególnym powodzeniem cieszą się pomysły doktora Dukana, niesłychanie męczące w stosowaniu, wiążące człowieka na całe życie, co rekompensują możliwością spałaszowania golonki, czy czegoś podobnego.
Znaleziono ocalenie dla kotleta i zapiekanki, wolno zjeść nawet pizzę pod warunkiem, że obsypano ją jakimś zielonym paskudztwem w miejsce przepysznego boczku. Parówka jest dalej wyklęta, uchodzi za danie niskie, przeznaczone dla biedaków i studentów, oszczędzających w ten sposób na ciemne mocne. Przeraża mnie to, gdyż właśnie parówka jest dla mnie symbolem prostego piękna.

Zacznijmy od wspomnień. Dzieciństwo moje przypadło na lata osiemdziesiąte. Żałuję, że nie jestem ciut starszy. Wówczas mógłbym żreć awiomarin i jeździć na koncerty Kata, jak czynili to starsi przyjaciele. No ale było jak było i nawet dało się żyć, z jednym tylko wyjątkiem. Chodzi o jedzenie. Ktokolwiek spałaszował choć jeden obiad w szkolnej stołówce roku 1985, doskonale wie, o czym mówię. O wodnistych ziemniakach, na które chlapnięto grudkę śmietany, o kopytkach wielkich jak pięści, pozbawionych smaku, za to skropionych sokiem malinowym smakującym jak rozgotowana landrynka, o mięsie płaskim jak papier i tak też niedobrym, last but not least, o cudownym wprost kompocie, żółtawej brei w temperaturze pokojowej, pełnej farfocli.
W domu było nieco lepiej, gdyż rodzice bardzo się starali, lecz zdobycie normalnego żarcia wymagało poświęceń i, mimo tychże, nie zawsze było możliwe. W tym upiornym świecie, gdzie guma Donald robiła za delikates, parówka była jak słońce po gradobiciu, jak odroczenie wyroku śmierci i ciepły pocałunek zamiast ciosu między oczy. Posiadała smak, niezbyt wyszukany, ale jednak smak. I zawsze była w lodówce, w odróżnieniu od mięs rangi, rzekłbym, oficerskiej.
Parówka kojarzy mi się z miłością. Rodzice dbali o ich obecność w domu tak samo, jak pilnowali, żebym odrabiał lekcje i zasypiał z kołdrą naciągniętą pod same uszy. Pamiętam, jak babcia gotowała mi parówki. Wrzucała je do wody, ale nie odchodziła, delikatnie zgarbiona nad rondelkiem. Przyglądała się, jak krążą we wrzątku i cały czas oceniała ich stan koniuszkiem widelca tak, żeby nie były ani za miękkie, ani za twarde, tylko akurat. Potem wyławiała je ostrożnie i układała równo obok siebie na talerzu. Ponieważ byłem niejadkiem, odmawiałem musztardy czy keczupu. Interesowała mnie parówka w stanie czystym, dowód miłości babcinej.
Potem przyszły czasy heroiczne i parówka znów zyskała na istotności. W czasach studenckich oszczędzanie na jedzeniu należało po prostu do dobrego tonu i czynił to niemal każdy, a najpilniej ten, który spał na forsie. Parówka była tania, smaczna i rozpalała wyobraźnię mnogością sposobów przyszykowania dania. Była parówka w sosie pomidorowym, z serem, parówka po dyrektorsku, angielska parówka z czosnku i gulasz z parówek, na dobrą sprawę, tą potrawą mogłem obskoczyć trzy dania dziennie, od poniedziałku do niedzieli. Parówki żarliśmy na imprezach i syciliśmy się nimi po porannym numerku, a gdy ktoś wpadał w moje skromne progi, pytałem zaraz może parówkę? Dodajmy – po latach chyba mogę się przyznać – sam kształt opakowania z pięcioma parówkami również miał swoje znaczenie. Kolega o sercu dobrego kryminalisty wynosił takie paczuszki z dyskontów, wykorzystując kieszenie płaszcza, zaszyte w tym niecnym celu. Stawał w progu i wrzeszczał: ludzie, przyniosłem parówki!
Czemu odmawiać tych doświadczeń młodemu pokoleniu?

Parówka niejedną kulturę zbudowała. Wynaleziona bodaj w XV wieku napychała plebs. Czy możemy sobie wyobrazić Stany Zjednoczone bez hot doga? W pewien sposób, parówka z bułką przyniosła nam powieści Hemingwaya i McCarthy'ego, Gwiezdne wojny ze Zmierzchem, oraz, co przyznaję z niechęcią, Black Eyed Peas. Warto dodać, że Duńczycy mają istnego szmergla na punkcie parówek, każdy sklep oferuje kilkanaście ich odmian, w tym krwistoczerwone, a budek z tym frykasem znajdziecie w Kopenhadze więcej niż kościołów na krakowskiej starówce.
Doprawdy, szlag mnie trafia, gdy natrafiam na dowody antyparówkowej krucjaty. Podobno kondom parówkowy skrywa w rzeczywistości chrząstki, zmielone kości, tłuszcz, całą tablicę Mendelejewa, do której, jakby dla żartu, dosypano szczyptę mięcha. Zapewne to prawda, ale co z tego? Przecież całe jedzenie, pozostające w zasięgu portfela normalnego Polaka udaje, że jest czymś innym, niż chcielibyśmy sądzić. W serze brakuje sera, mięso, niczym meduza, składa się w przygniatającej części z wody, a co znajduje się w ziemniakach, wolę nie myśleć. Po cóż nam w ogóle takie informacje? Wolę nie wiedzieć i za to też płacę w sklepie – aby pewne informacje pozostały mi nieznane. Być może istnieje świat, gdzie wszystko – sery, mięso, ubrania – jest prawdziwe. Ja tam nie żyję i jakoś się nie spieszę, gdyż coś mi czule szepcze, że tam, w tym drugim świecie, prawdziwe jest wszystko prócz ludzi.
Parówka jest zresztą uczciwa, nawet w tym układzie. Ser pozbawiony sera zaprzecza swojej istocie. To samo dotyczy mięsa, czy też ryb farbowanych. Gdzie jest napisane, że parówka ma składać się wyłącznie z mięcha, choćby podłej jakości? Nigdy o tym nie słyszałem. Więcej nawet, tajemnica zamknięta w kondomie niesłychanie mi się podoba.
Za jej sprawą, każda przygoda z parówką na talerzu przypomina podróż w nieznane.
Smacznego!

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze