Godzina piąta minut trzydzieści
MARGOLA&KAZA • dawno temuGodzina 5.30 nieodmiennie kojarzy się z rezerwą, prawda? Zwłaszcza mnie. Budzę się o tej 5.30 i myślę, jakież to rezerwy powinnam uruchomić tym razem. Świeci mi się rezerwa w samochodzie. Och, nie pamiętam, kiedy nauczyłam się jeździć na oparach, za to jestem pewna, że sztukę tę opanowałam do perfekcji. Wiem, kiedy nastąpi absolutna katastrofa i – jak dotąd – zawsze zdążyłam jej zapobiec.
Wysupływałam z pustego portfela banknot dwudziestozłotowy, żaden magik nie powstydziłby się tej sztuczki; to trudniejsze niż królik z kapelusza czy gołąb z chusteczki. Stajesz, proszę ja Ciebie, przed publicznością i wiesz, że coś z tej chustki, różdżki, szklanki wyjmiesz, wyczarujesz, wypuścisz. Jak to magik. A stając przed kasą na drżących nogach nie jesteś pewna, czy ten banknot, który rano włożyłaś, istniał naprawdę? Może się tylko śnił? Może wchłonęła go portmonetka bez dna? I dokonujesz jednak tej sztuki. Jak to skrzętna domowa gospodyni. I tzw. biznesłumen w jednym.
W przyjemnym błogostanie, gdy strzałka pomiaru paliwa swobodnie drga o włos nad czerwonym polem rezerwy, jedziesz sobie. Jedziesz i myślisz. Robisz w głowie rachunek sumienia. Telefony 600, mieszkanie 350, ubezpieczenie 200, ZUS 650, jasny gwint. To już 1800. Do kupienia na wczoraj toner do drukarki 190 (napełniany dwa razy, już zaczął smarować), Pampersy 50, rajstopy i szminkę przekładasz na odległe jutro, w końcu w buty nikt Ci nie patrzy, czy masz cerę na palcu, a jak dobrze usta posmarować kremem, to mają ładny połysk i wystarczy. Jedzenie? Dziecku serki i szynkę, a Ty masz jeszcze zapas chińskich zupek na wyjazd sprzed kilku miesięcy. Na jednym koncie debet (dostępne środki 0,08 zł), na drugim na czerwono internetowy bank kłuje Cię w oczy kwotą 0,0 zł. Dziura. Do dziury pilnie potrzebna rezerwa. Budżetowa.
Rezerwą jest matka. Matka też jedzie na tym samym wózku, tylko jej płacą w połowie miesiąca, a Tobie, jak dobrze idzie, pod koniec. I tak sobie pożyczacie. Rezerwistki, psiakość.
Kładziesz się wieczorem i nie możesz usnąć. Świeci się następne światełko. Rezerwa emocjonalna. Tu stopień trudności wzrasta. Bo o ile może się zdarzyć, że znienacka dostaniesz całą zaległą wypłatę, załatasz wszystkie dziury, nalejesz w bak do pełna, o tyle masz absolutną pewność, że Twoja rezerwa emocjonalna będzie wyglądała, jak wygląda. Masz za mały pojemniczek na dobre emocje. W sumie nie umiesz już tankować do pełna, moja droga. W sumie czasem aplikujesz sobie parę głasków, kilka czułych mruczanek przez telefon i do ucha i dość. Z jednej strony rezerwa, z drugiej świdrujący dzwonek alarmowy. Między tym szczuplutka szczelina na dobre myśli, dobre uczucia, dobre emocje. Ech, nie myśl o tym. Idź spać.
Usypiasz.
Godzina piąta, minut trzydzieści..
Margola
* * *Jeżdżenie na pomarańczowym (moje światełko rezerwy jest pomarańczowe) to także i moja specjalność. Czujnym okiem wyłapuję na trasie, którą jeżdżę, stacje benzynowe. Przecież muszę znać teren. Oczami wyobraźni widzę siebie pędzącą poboczem do najbliższego dystrybutora paliwa z kanistrem w ręku. Na to, żeby wyobrazić sobie pieniądze, za które w ten kanister naleje benzyny, już mi wyobraźni nie starcza, ani kunsztu czarodziejskiego, bo skoro rano nic do portmonetki nie wkładałam, to po południu nic tam nie ma. W końcu jestem tylko kurą domową, a nie taką, która znosi złote jajka. Wiec jadę i tłumaczę w głąb pustego baku, że pieniądze szczęścia nie dają, że pieniądze to nie wszystko, że są inne wartości, cenniejsze, jak miłość, jak przyjaźń, jak wiara. Ja swoje, a on swoje — świeci. Pomarańczową kontrolką i gołym dnem. Ten mój bak na paliwo.
W przeciwieństwie do baku na pozytywne emocje. On zdaje się być bezdenny.Wkładam do niego skrupulatnie: dobre słowa, mile chwile, dziecięce całusy, komplementy i ciepłe, męskie ramiona, jabłecznik z cynamonem i herbatę z sokiem z czarnej porzeczki wypitą z przyjaciółką, a tam nawet nie słychać chlupnięcia. Jak w głębokiej studni. Ciągle mało i ciągle głodny. To ja z kolei nieco inaczej, że co tam miłość i co tam przyjaźń i wiara co tam, że liczy się tylko kasa. Wielkie zakupy na poprawienie humoru się liczą, buty, fatałaszki i obiad w dobrej restauracji, i dom w dobrej dzielnicy… I tego się powinnam trzymać, do tego dążyć ślepo, a nie jakichś mrzonek o spokoju ducha, cieple wewnętrznym i radości życia. Ale ja swoje, a on swoje. Mój bak na dobre emocje straszy nieprzeniknionym mrokiem.
Widać jestem zbyt mało przekonującą jestem w zaprzeczaniu sobie. Wyraźnie widzę w tym sprawkę jesieni. W obu pustych bakach maczała swoje mokre paluchy. A jak się jesień skończy, to będę mogła też jeszcze parę miesięcy pozrzucać na zimę, a potem na przemęczenie wiosenne, ale wiosną, obiecuję, wezmę się w garść i zacznę chodzić na piechotę i może się zakocham, bo to dobrze robi na wszystko. A potem wygram w totka od tak i kupię sobie jacht, w którym nie będzie kontrolki rezerwy paliwa. I na tym jachcie przetrzymam kolejne siedem chudych miesięcy pływając po ciepłych oceanach i martwiąc się jedynie dziurą ozonową…
O, taki ładny sen. Byleby się tylko nie obudzić o tej przeklętej piątej minut trzydzieści…
Kaza
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze