Jestem adoptowana
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuRodzice, którzy wiele lat utrzymują w tajemnicy, że nie urodzili syna, córki, ale adoptowali, są przekonani, że w ten sposób chronią swoje dzieci, dają im beztroskie dzieciństwo. Kiedy dzieci dowiadują się, że mają jeszcze jedną rodzinę, przeżywają szok. Muszą odpowiedzieć sobie na pytanie: kim naprawdę jestem? Zazwyczaj chcą też wiedzieć, kim są ich biologiczni rodzice.
Psycholodzy są zdania, że adopcji nie należy trzymać w tajemnicy. Rodzice powinni mu powiedzieć: jestem twoim rodzicem z wyboru, ale bardzo cię kocham. Mama, która cię urodziła, nie mogła cię wychowywać. Często jednak decydują inaczej. Za wszelką cenę chcą być „normalną” rodziną. Tyle, że zazwyczaj wcześniej czy później ich dziecko będzie musiało zmierzyć się z prawdą o swojej przeszłości.
Anna (32 lata, nauczycielka z Katowic):
— Jestem adoptowanym dzieckiem i nie mam żadnych pretensji do świata. Uważam, że musiałam urodzić się w czepku, żeby trafić na takich dobrych i mądrych ludzi, jakimi są moi rodzice. Celowo nie mówię „adopcyjni rodzice”, tylko po prostu rodzice. Innych nie znam. Trudno nazwać ojcem kogoś, kto dokonał fizycznego aktu zapłodnienia, a matką kobietę, która opuściła swoje dziecko. Nie dociekam, dlaczego to zrobili. Dzisiaj nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.
Moja mama, jedyna jaką mam, jest bardzo ciepłą osobą. Tata starał się zawsze być surowy, autorytarny, a ja udawałam, że tak właśnie jest. Puszczałyśmy z mamą do siebie oko, bo w gruncie rzeczy on jest samo dobro. To oni byli ze mną, kiedy dostawałam dwóje i kiedy miałam piątki, na studniówce, obronie pracy magisterskiej, ślubie i we wszystkich ważnych chwilach w życiu. Pewnie mogłabym rozdrapywać rany, szukać ludzi, którzy mnie spłodzili, ale nic by to nie dało.
Miałam 17 lat, kiedy wzięli mnie na poważną rozmowę i powiedzieli, że mam prawo wiedzieć, że jestem adoptowana. Nie mówili mi tego wcześniej, bo chcieli zapewnić normalne dzieciństwo. A teraz uznali, że jestem dostatecznie dorosła, żeby zmierzyć się z prawdą. Mama powiedziała: „jesteś najlepszym, co nas w życiu spotkało”. Nie wiedzieli, kim byli moi biologiczni rodzice. Przez chwilę byłam w szoku. Myślałam, czy zmieni się moje życie, co się teraz stanie. Ale oni powiedzieli mi po prostu: „bez względu na twoją decyzję, dla nas jesteś, zawsze byłaś i będziesz córką.” Kocham ich jeszcze bardziej, doceniam i podziwiam.
Dzisiaj oboje są na emeryturze. Dla moich dzieci — Matyldy i Joasi, są cudownymi dziadkami. Dla mnie czasami byli może zbyt surowi. Żadnej nastolatce nie podoba się, kiedy musi wracać przed 22:00 i siedzieć nad książkami, a przecież czuje się już dorosła i wydaje jej się, że może decydować o sobie. Był i płacz, i awantury. Ale z perspektywy czasu zupełnie inaczej patrzy się na takie rzeczy. Ja dzisiaj też martwię się, żeby dzieciom nic się nie stało, gonię je do lekcji, jednym słowem wychowuję, a oni rozpieszczają.
Karolina (27 lat, filozof z Łodzi):
— Dorośli często rozważają, do kogo podobne jest dziecko, czy ma urodę taty, a charakter mamy. A może nosek po dziadku, a bródkę po babci. Ja nie byłam podobna do nikogo z rodziny. Oboje rodzice to bruneci, jak na złość mam blond loki. Wszyscy się zachwycali moimi włosami, ale ja ich nie lubiłam, chciałam mieć takie jak mama – czarne i proste. Nigdy też nie czułam więzi z rodzicami. Widziałam, jak inne mamy przytulają swoje dzieci i trochę im zazdrościłam, bo moja mama mnie nie przytulała.
Myślę, że oni mnie po prostu nigdy nie pokochali, chociaż może nawet się starali. Miałam nadzieję, że jak dostanę piątkę zamiast czwórki, to mnie pogłaszczą po głowie. Nie pamiętam, żeby matka kiedykolwiek mnie pochwaliła. Ojciec był jakby nieobecny. Może tacy po prostu byli, może swoje biologiczne dzieci też by tak zimno traktowali. A może czuliby z nimi większą więź. Dzisiaj nikt już nie odpowie na te pytania.
Dwa lata temu dowiedziałam się, że jestem ich adoptowanym dzieckiem. Ojciec chorował na raka, mógł tego nie przeżyć i poczuł w obowiązku powiedzieć mi prawdę zanim odejdzie. W pewnym sensie poczułam ulgę, bo znalazłam dla nich usprawiedliwienie, dlaczego nie potrafili okazać mi uczucia. Nie byłam ich dzieckiem. Matka nie nosiła mnie pod sercem, a ojciec nie przekazał genów. Jak mnie adoptowali, miałam roczek. Nie pamiętam domu dziecka. I tak jestem im wdzięczna, z pewnością miałam lepsze życie, niż miałabym w sierocińcu.
Chciałabym znaleźć swoich biologicznych rodziców. Wiem, że moja mama nazywała się Jadwiga, a ojciec Zygmunt. Tylko, nawet gdybym do nich dotarła, co miałabym im powiedzieć? Pytanie - dlaczego mnie zostawiliście — wydaje się dość banalne. Zastanawiam się jeszcze, czy mam rodzeństwo. Na razie nie mam odwagi zmierzyć się z tym. Jeszcze nie teraz.
Monika (24 lata, studentka z Tych):
— Miałam 16 lat, kiedy dowiedziałam się, że jestem adoptowana. To był najgorszy czas w moim życiu, buntowałam się, wydawało mi się, że cały świat mnie nie rozumie i jest przeciwko mnie. Kiedyś przyszłam do domu nad ranem. Mama nie spała, siedziała w kuchni i płakała. Była u nas ciotka, która ją pocieszała. Kiedy weszłam, powiedziała, że gdyby nie rodzice, do dziś byłabym w domu dziecka, że mogłabym okazać trochę wdzięczności. Zbaraniałam, stałam w przedpokoju i nie mogłam się ruszyć z miejsca. Dotarło do mnie w jednej chwili, że oni nie są moimi rodzicami. Pamiętam, pomyślałam, że teraz to już jestem całkiem sama na świecie.
Poszłam do swojego pokoju, miałam burzę myśli: czy będę musiała wyprowadzić się z domu? Kim są moi rodzice? Co się ze mną teraz stanie? Płakałam. Mama przyszła do mnie, mówiła, że nigdy nie żałowała, że mnie ma, że bardzo mnie kocha, że wie, że kiedyś ten trudny okres minie. Miałam do niej żal, że nie powiedzieli mi wcześniej, może chciałam mieć kontakt z moją drugą rodziną, oni nie dali mi tej szansy.
Znalazłam swoich rodziców, mama już nie żyła, ojciec się zapija, podobnie jak dwa lata młodszy brat. Chciałam namówić go na leczenie, ale jest jakby za szybą, nic do niego nie dociera. W ojcu nie obudziły się uczucia rodzicielskie, nie pyta, jak mi się żyje. Chce tylko ciągnąć kasę na wódę. Uważa, że coś mu się ode mnie należy. Brat znowu za jakąś kradzież trafił do więzienia. Zastanawiam się, dlaczego opieka społeczna nie zabrała go do domu dziecka, może wtedy miałby szansę na normalne życie. Jestem za tym, żeby zabierać prawo rodzicielskie z urzędu ludziom, którzy nie chcą, czy nie potrafią wychowywać dzieci. Dzięki adopcji miałam dobre dzieciństwo. Niedługo skończę studia. Moi rodzice mówili, żebym zapraszała brata do nas, ale on nigdy nie chciał przyjechać. Chyba ma żal, że miał mniej niż ja szczęścia w życiu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze