Mam HIV
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuW 2007 roku wykryto w Polsce 716 nowych zakażeń HIV, w tym u 556 mężczyzn (79%) i 147 kobiet (21%). Szacuje się, że w Polsce tylko około 30% zakażonych HIV jest świadomych swojego statusu serologicznego. Oznacza to, że 2/3 osób nie wie o swoim zakażeniu i że osoby te nie są ujmowane w statystykach. Anna dowiedziała się, że jest seropozytywna. Poznała też swoją drogę zakażenia...
Anna (studentka):
— Jestem studentką. Nie ma znaczenia, co studiuję. Nie ma znaczenia, w jakim mieście. Takich dziewczyn (a także chłopaków, bo to historia damsko-męska) jak ja są tysiące, setki tysięcy w całym kraju. Mam nadzieję, że moja historia da do myślenia innym młodym ludziom. Dla mnie jest już za późno, ale może ktoś inny zdoła się ocknąć, zanim stanie się najgorsze.
Pochodzę z tak zwanej porządnej, katolickiej rodziny. O seksie się u mnie w domu nie rozmawiało. Dziewictwo straciłam po maturze. W życiu miałam trzech partnerów seksualnych. Jestem heteroseksualna. Mówię o tym wszystkim, bo to ważne. Bo wszyscy źle myślimy o wirusie HIV.
Wszystkim wydaje się (mnie się wydawało, dziś już wiem, jaka jest prawda i bardzo żałuję, że poznałam ją w ten właśnie sposób), że HIV to choroba homoseksualistów i narkomanów, takich z dworca, najbrudniejszych, bezdomnych. Takich, co już im wszystko jedno. Ale jest inaczej. Dziś wiem, że to choroba młodych ludzi. Studiujących, heteroseksualnych, zadbanych, modnych i uśmiechniętych. Mijamy ich co dzień na ulicy. Siedzimy z nimi w jednej ławce w szkole. A raczej – siedzicie z nami w jednej ławce… Jest nas coraz więcej. Często sami nie wiemy nawet, że jesteśmy chorzy. Skąd mielibyśmy wiedzieć? Przecież to wirus homoseksualistów i narkomanów, a nie nasz, krzepkiej i zdrowej przyszłości tego kraju!
Nigdy nie używałam prezerwatyw. Moich partnerów znałam dobrze, zanim zdecydowaliśmy się na życie seksualne, spędzaliśmy ze sobą przynajmniej kilka miesięcy. Nie jestem łatwa do zdobycia i nie traktuję, a raczej – nie traktowałam, bo to przeszłość – seksu instrumentalnie. Tak, seks jest dla mnie przeszłością, już nigdy nie będę się z nikim kochała. Bo jak sobie to pani wyobraża? Mam dać ogłoszenie na forum, mam HIV i szukam kogoś seropozytywnego do wspólnych łóżkowych uciech? Litości… Ale wracając do moich partnerów – z każdym z nich tworzyłam związek. Z każdym rozstawałam się po mniej więcej roku, z różnych przyczyn. Każdy z nich był tak zwanym porządnym człowiekiem. Jeden studiował fizykę, uchodził za geniusza. Drugi był przedstawicielem handlowym w pewnym wielkim koncernie farmaceutycznym i piął się po szczeblach kariery w zawrotnym tempie. Trzeci miał wielkie gospodarstwo agroturystyczne na Mazurach i świra na punkcie ekologii. Za każdego z nich dałabym sobie uciąć rękę. Ufałam im bezgranicznie.
O tym, że jestem chora, dowiedziałam się przez przypadek. Miałam jakąś dziwną grypę. Bolało mnie wszystko, mięśnie, głowa, ale nie miałam przy tym gorączki. Do tego znacznie powiększyły mi się węzły chłonne. Przez prawie dziesięć dni leczyłam się sama jakimiś lekami bez recepty, takimi, co je reklamują w telewizji. Potem wpisałam sobie swoje objawy do wyszukiwarki. Jedna z opcji powiedziała mi, że mogę mieć wirusa HIV. Pamiętam, że mnie to na początku rozbawiło. Potem przestałam się śmiać. Poczytałam i pomyślałam sobie: co mi właściwie daje pewność, że żaden z moich partnerów nie jest nosicielem? Czyste kołnierzyki przy koszulkach? Nienaganne maniery przy stole?
Powiedziałam o moich obawach lekarzowi rodzinnemu. Wzruszył ramionami i powiedział, że jeśli chcę, to mogę się przebadać, ale jemu to wygląda na zwykły wirus, zwykłe przeziębienie. Ale dał mi adres poradni, gdzie mogę zrobić bezpłatne badania. Odważyłam się zrobić test dopiero po kilku miesiącach, podczas których nie miałam absolutnie żadnych, najmniejszych nawet objawów. Siedziałam w poczekalni i zastanawiałam się, co będzie, jeśli zaraz dowiem się, że jestem chora? W głębi duszy byłam jednak przekonana, że jestem zdrowa… Przecież zawsze uważałam, z kim sypiam!
Seropozytywny. Seropozytywny. Nie wierzyłam w to, co widzę. W jednej chwili świat zawalił mi się na głowę. Niedowierzanie i zaprzeczenie – niemożliwe. Nie ja! Nie ja!
A jednak. Powtórzyłam badanie i nie było już nawet cienia wątpliwości, czy jestem chora. I myślę, że cokolwiek bym teraz powiedziała i tak nie odda to mojego przerażenia, które wtedy czułam. Myślałam nawet o tym, żeby zabić się w jakiś bezbolesny sposób. Długo nie widziałam sensu życia. Po co mam skończyć studia, skoro i tak niedługo umrę? Po co mam się starać, skoro jestem nosicielką śmiertelnej choroby?
Potem dopiero zaczęłam się zastanawiać, który z nich mnie zaraził? Jeśli pierwszy, zaraziłam dwóch następnych… wiedziałam, że mieli później różne związki, więc sypiali z innymi dziewczynami. Ile osób było zakażonych przeze mnie? Potem przecież te dziewczyny miały jakiś mężczyzn (przynajmniej teoretycznie, bo nie wiedziałam, jak potoczyły się ich losy), a ci mężczyźni jakieś kobiety… Na samą myśl wciąż robi mi się słabo.
Zadzwoniłam do wszystkich trzech po kolei i Bóg jeden wie, ile mnie to kosztowało wstydu i upokorzenia. (Wyobrażacie sobie, że dzwoni do was była z taką informacją?) Nie chcieli wierzyć, pytali czy to głupie żarty. A potem na wszystkich trzech padł blady strach. Wszyscy zrobili test i okazało się, że nosicielem był mój drugi partner, ten od koncernu farmaceutycznego. Ja zaraziłam trzeciego. Drugi jeździł sporo po świecie i podejrzewał, że przywiózł taką pamiątkę z egzotycznych wakacji. Sam zresztą nie wiedział, przyznał się do wielu partnerek i niechęci do prezerwatyw. Nawet nie miałam do niego wielkiego żalu, przecież sam nie wiedział. Tak samo jak nie wiedziałam ja, sypiając z moim trzecim partnerem… zaraziłam go. A on swoją kobietę.
Wiem, że potem każdy z nich dzwonił do swoich byłych partnerek (wyobrażacie sobie taki telefon od byłego?). Już nie interesowałam się, ile osób zaraziłam. Nie miałam na to siły. Sama sobie średnio radziłam z rzeczywistością. Musiałam całkowicie zmienić moje myślenie o świecie. Zmienić życiowe plany. Zrezygnowałam z macierzyństwa, związku, z seksu. Oddałam się w pełni pracy naukowej. Teraz pracuję po kilkanaście godzin dziennie, planuję doktorat. Biorę leki, być może uda mi się jakoś prześliznąć i nie zachoruję na AIDS. Ale nie robię sobie wielkich nadziei. Mam to w sobie, w mojej krwi, a to jest jak wyrok śmierci. Nie, nie powiedziałam rodzicom, nie potrafię, boję się i wstydzę. Czuję się samotna, bardzo samotna.
Mam grupę wsparcia w takich jak ja. Piętnaście osób, większość młoda, piękna i heteroseksualna… nasze historie są podobne. Spotykamy się raz w tygodniu. Nie wiedzieliśmy, nie myśleliśmy o HIV albo myśleliśmy, że nie dotyczy nas, królów życia. Dbaliśmy o siebie, zazwyczaj nie uprawialiśmy przypadkowego seksu, ufaliśmy naszym partnerom. Ankę zaraził mąż, który zaraził się, kiedy popił na jakiejś dyskotece i pijany w kiblu uprawiał seks z jakąś królową dyskoteki. Raz, wystarczył jeden raz! Ewka na wakacjach na Ibizie przespała się z jakimś przystojniakiem i to był jedyny raz, kiedy robiła to z nowo poznanym mężczyzną. Mówi, że chciała spróbować, jak to jest z nieznajomym. Było tak namiętnie, że kiedy okazało się, że nie mają prezerwatyw, machnęła ręką. Znów – raz. Jeden, jedyny raz bez kondoma. I już. Żyjesz z wyrokiem śmierci. Jeśli masz szczęście, wyrok zostanie odroczony…
Choć trudno mi o tym wszystkim mówić, myślę sobie, że powinnam. HIV to tabu, a przecież wśród nas żyją setki zakażonych. Mijamy się co dzień na ulicach i w tramwajach. Teoretycznie każdy z nas może być nosicielem. Ilu z nas się zbadało? Ilu z nas nie wie, że jest chorych? Powinno się o tym wszystkim mówić, apelować, ostrzegać, ale nie wyjaśniając, że to choroba narkomanów z dworca, tych od iniekcji ani choroba gejów, którzy uprawiają seks analny bez prezerwatyw, ale choroba nas wszystkich. Zwłaszcza młodych i heteroseksualnych.
I nie chcę straszyć, ale powiem to, jeśli mogę – jeśli ktoś z was, którzy to czytacie, kiedykolwiek uprawiał seks bez prezerwatywy, powinien się przebadać… Każdy z was mógł się przecież przespać z kimś, kto uprawiał seks z kimś, kto uprawiał seks z kimś, kto był zakażony. Wystarczył raz. Jeden raz…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze