Nie ufam mojemu facetowi!
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuMądrzy psychologowie twierdzą, że podstawą związku jest zaufanie. Ale nasze równie mądre mamy i babcie często bez skrępowania sprawdzały kieszenie mężowskich marynarek. A ile z nas zagląda do komórki swojego faceta? Ile sprawdza jego pocztę? Na pewno więcej, niż gotowych jest się do tego przyznać. Są i takie kobiety, które mówią wprost: nie ufam swojemu facetowi i dobrze na tym wychodzę.
Iza z Łodzi jest mężatką. Po raz drugi, bo wcześniejszy związek się rozpadł. Jak twierdzi Iza, właśnie przez nadmiar zaufania z jej strony:
— Wydawało mi się, że jestem Anią z Zielonego Wzgórza, a mój mąż Gilbertem. Po prostu: stworzeni dla siebie. Pobraliśmy się na studiach, szybko zaszłam w ciążę. Dziecko urodziło się chore, więc nie mogłam pracować. Ale ufałam, że Grzegorz, tak jak się zarzekał, zadba o bezpieczeństwo moje i naszej córeczki. Wywiązywał się z tego przez pierwsze pół roku, aż tu nagle… wyprowadził się. Na odchodne powiedział, że poznał przez internet kobietę swojego życia i że koresponduje z nią już od jakiegoś czasu. Na początku to była tylko przyjaźń, ale potem zaczęli flirtować. Ona okazała się fascynującą dziewczyną. A ja jestem nudna i ciągle gadam tylko o Julce i jej chorobie. Nie to, co ona: ta kobieta ma niezwykle bogate zainteresowania.
Wyszłam na totalną idiotkę. Gdybym, tak jak moje koleżanki, sprawdzała pocztę swojego męża, nigdy by do takiej sytuacji nie doszło. Mogłabym wkroczyć zaraz na początku tej znajomości. Ale najlepsze jest to, że znałam jego hasło do konta mejlowego, bo Grzegorz był na tyle mało bystry, że wszędzie miał identyczne – w banku, kablówce itd. Tyle, że jako niezwykle uczciwa żona, nigdy tam nie zajrzałam. Dopiero, gdy przyznał się do wszystkiego, postanowiłam to zrobić. Ale było już za późno. Jeszcze jedno, Grzegorz wypłacił też całą kasę z naszego – oczywiście wspólnego, bo jakżeby inaczej? — konta. Potem co prawda dostałam od niego alimenty, ale przez te kilka miesięcy zdążyłam popaść w długi. Nie miałam przecież pracy i doświadczenia zawodowego. Jakoś z tego wyszłam, ale kosztem ciężkiej harówki. Teraz mam własną firmę i dobrze sobie radzę.
Dzisiaj Iza jest mężatką po raz drugi. Postępuje oczywiście zupełnie inaczej niż w poprzednim związku:
— Po pierwsze, mamy z moim drugim mężem podpisaną intercyzę. Po drugie, osobne konta. Marek i ja płacimy wszystkie domowe rachunki na pół. Resztę pieniędzy każdy może sobie przeznaczyć, na co chce. Poczty mu nie sprawdzam, bo przecież gdyby chciał, mógłby założyć sobie inny adres, specjalnie do podrywania panienek. Ale jest zasadnicza różnica: dziś, gdyby mąż mnie zostawił, jestem zabezpieczona finansowo. Dlatego mam radę dla wszystkich kobiet: pracujcie zawodowo i nie liczcie na to, że w sytuacji rozwodu facet zadba o was i o wasze dzieci. Bo nawet najfajniejszy mężczyzna może bezmyślnie pobiec za jakąś spódniczką. A wy zostaniecie same. O, przepraszam: razem z tym całym zaufaniem.
Podobnego zdania jest Martyna, młoda matka z dwuletnim stażem małżeńskim. Jej co prawda nie spotkała taka smutna historia, ale zasady ograniczonego zaufania do mężczyzn nauczyła ją matka:
— Mama zawsze powtarzała, że miłość miłością, ale nikogo nie można być pewnym na sto procent. Ojcu też to mówiła. Jej zdaniem, kobieta może naiwnie ufać mężczyźnie, ale tylko do momentu, gdy zostaje matką. Bo wtedy jest już odpowiedzialna nie tylko za własne życie, ale jeszcze za drugą istotę. I ma obowiązek dopilnować, by dziecko miało dobrego, odpowiedzialnego ojca oraz pełną rodzinę. Dlatego też trzeba zminimalizować ryzyko. Bo choć nie da się nikogo upilnować na sto procent, to po co kusić los?
U nas w domu było tak: ojciec wiedział, że mama czasami go sprawdza. Żadnych długich delegacji, żadnych wyjść na kawę z koleżankami z pracy. Mama zawsze powtarzała, że koleżankę dorosły mężczyzna powinien mieć jedną. A jak już ją znajdzie, to należy udać się razem do urzędu stanu cywilnego. Brzmi to wszystko jakoś strasznie? Może, ale mama tego samego wymagała od siebie. Ona też wychodziła tylko z mężem i nie zwierzała się innym, nawet najsympatyczniejszym facetom. Nie jeździła też na wakacje, żeby „odpocząć od męża”, jak to dzisiaj niektórzy mają w zwyczaju.
Martyna jest przekonana, że takie zasady pomagają budować związek, a nie mu szkodzą. Nie wierzy psychologom i rozmaitym doradcom z pism dla kobiet, którzy uważają, że w związku każdy powinien mieć dużą przestrzeń wolności, a partnerzy nie mogą się sprawdzać i kontrolować:
— To wszystko dobrze wygląda na papierze, ale w życiu szczytne ideały mogą nam wyjść bokiem. To nie znaczy, że śledzę mojego męża, gdy on wychodzi po bułki do sklepu. Ale – przyznaję – wkroczyłam, gdy samotna sąsiadka przychodziła do nas co kilka dni z różnymi problemami typu przepalona żarówka czy zapchany zlew. Za pierwszym razem mój Adam poszedł sam i wymienił tę żarówkę. Za drugim przyszłam po niego, gdy naprawa trwała podejrzanie długo. I okazało się, że zlew już działa, a wydekoltowana pani Małgosia zaprosiła męża na kawę! Za trzecim razem poszłam z mężem i wręczyłam sąsiadce komplet świetlówek oraz udrażniacz do zlewu. Czwartego razu już nie było, a sąsiadka nie poznaje nas pod blokiem. Myślę, że mama byłaby ze mnie dumna.
I nie, wcale nie jestem pewna, że mąż przy pierwszej lepszej okazji by mnie zdradził. Nie jestem jakąś maniaczką. Ale mam zamiar się starać, by tych okazji było jak najmniej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze