Problem łazienkowy
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuDawniej ludzie byli szczęśliwsi: facet, znudzony domowym ogniskiem szedł na wojnę, seks wydawał się bardziej atrakcyjny, no i nie było łazienek. Wprowadzenie tego pomieszczenia do każdego lokalu mieszkalnego zbiega się z liczbą rozwodów i nie jest to przypadek.
Mam tu na myśli łazienkę rozumianą jako pomieszczenie wyodrębnione z reszty lokum oraz odgrodzone zamkiem. Obecnie służy do mycia się, wypróżniania i masturbacji. Jej rola w przeszłości była zgoła inna i służyła kultywowaniu więzi społecznych. Nic więc dziwnego, że społeczeństwo rozpada się i atomizuje. Starożytni nie zetknęli się z tym problemem. Wskutek problemów kanalizacyjnych i mimo całej zmyślności rzymskich akweduktów przedstawiciele plebsu nie dysponowali własnymi łazienkami, co najwyżej sympatycznym drzewkiem w pobliżu posiadłości, spełniającym dwie z trzech funkcji, które wcześniej wymieniłem. Istniały za to łaźnie publiczne, instytucja zupełnie niewyobrażalna z punktu widzenia naszych norm społecznych i higienicznych.
Oto centrum świata, miasto Rzym na siedmiu wzgórzach. Legioniści strzegą granic na Renie, z Egiptu na statkach zasuwa tłuste zboże, ktoś tam, daleko bije się z Partami (czy angielskie słowo „party” nie wywodzi się przypadkiem od tego wojowniczego narodu?), tutaj, pod bokiem Cezara do łaźni zasuwają wszyscy, od biedaka po patrycjusza, ładni i brzydcy, wszyscy zapewne bezzębni. Siadają sobie solidarnie, nie bacząc na dzielące ich różnice majątkowe, gaworzą radośnie, komentują wydarzenia polityczne oraz, nade wszystko, wymieniają plotki: senatorówna śmiga z trybunem ludu, ta a nie inna matrona zaległa, ponoć w objęciach wyzwoleńca, centurion Pytulisz Maximus ustanowił nowy rekord seksualny. Łaźnia spełniała więc funkcję dzisiejszego Internetu ze wskazaniem na Pudelka, ogólną radość może tylko mącić fakt, że interlokutorzy dysponowali jedną tylko gąbką.
Potem nastało średniowiecze, wreszcie czasy nowożytne: bidety, kosmetyki i łazienkę ma niemal każdy. W ten sposób wkroczyliśmy w świat sporów, awantur, rozstań i morderstw w afekcie. Czas spędzany w łazience rozkłada się nieproporcjonalnie względem płci, ale także potrzeb. Mężczyzna, gdy kuli się pod drzwiami, kiedy gnąc kolana, podskakując, robiąc przysiady, modląc się oraz tańcząc nie ma żadnych wątpliwości, że kobieta nigdy nie doświadczyła tak straszliwych cierpień: czekanie aż łazienka się zwolni, jest gorsze niż wyrywanie zębów, miażdżenie kolan, a nawet wysłuchanie piosenki Mroza od pierwszego do ostatniego taktu. W przeciwnym razie przecież ujawniłoby się jakieś współczucie, ludzki odruch damskiego serca. To nieodmiennie jednak pozostaje niewzruszone.
Argumenty praktyczne odpadają. Kobiety i mężczyźni przynależą do gatunku homo sapiens, a różnice w budowie mają charakter nomen omen kosmetyczny. Wanna, lustro, klozet, umywalka służą nam do identycznych czynności, zwłaszcza teraz, kiedy rozmiar męskiej półki z kosmetykami dorównał starszej konkurentce. Przecież dziesięć minut wystarczy na wszelkie czynności. Kobieta rozciąga to do trzech kwadransów, a przecież na upartego my, faceci, winniśmy spędzać więcej czasu w tym kafelkowym otoczeniu, w końcu statystycznie ciut więksi jesteśmy. Także ten argument ulega morderczemu zniszczeniu.
Znamienne, że jedyny znany mi człowiek, który jej nie posiadał w swoich czterech ścianach, jest zarazem rekordzistą miłosnych podbojów: gdyby kobiety, które posiadł, chwyciły się za dłonie, powstałby sznur ludzki stąd na Marsa. Wciąż imponująca aktywność kolegi pozwala wierzyć, że Saturn jest w zasięgu ręki. Tymczasem, ten wspaniały syn ziemi śląskiej dysponuje niewielkim tylko gniazdkiem w starym budownictwie, toaletę dzieli z pijanymi sąsiadami i polszczyzna nie wynalazła jeszcze słów na opisanie tego skromnego przybytku. Jeśli gdzieś na świecie znajduje się zejście do piekła, to tylko w tej kabinie. Tabuny kobiet przewijające się przez pobliskie mieszkanie musiało tam przecież zaglądać, w wypadku dłuższej znajomości nawet bywać. Zapytane o wrażenia pąsowiały, ewentualnie wyrażały życzenie, bym sam poszedł sprawdzić. Rozumiałem je świetnie, bo miejsce to śni mi się do dzisiaj, budzę się z krzykiem, zrywam się i szukam kreta oraz żmijki.
Zaobserwowałem rzecz ciekawą. Kolega, który ponad wszystko umiłował dobrą zabawę, nigdy nie kłócił się ze swoimi kobietami. W wypadku kochanek przelotnych jest to w pełni zrozumiałe, ale nawet te, które trwały przy nim przez lata, nie wyrażały żadnych pretensji odnośnie jego sposobu bycia, moralnego zbydlęcenia i innych przymiotów, więcej, obchodziły się z nim jak z królewiczem albo biskupem, czego zupełnie nie mogłem pojąć. Wyobrażałem sobie akurat jego wniebowstąpienie – dwie anielice o wielkich biustach unoszą kolegę do nieba w kształcie Disneylandu – gdy spłynęło na mnie jedno z tych olśnień, którymi już nie raz się tutaj dzieliłem. Ten facet nie miał łazienki. Wcale. Ani trochę. Nic. Żył szczęściem dandysa w bezłazienkowej przestrzeni. Szczęśliwością tą opromieniał każdego w pobliżu, a zwłaszcza kolejne kobiety. Kolejne rozkwitały przy nim, a gdy je odrzucał, wyły niczym owca wpędzona w ciernie.
Podałem tu dwa przykłady, ogólny czyli historyczny, oraz jednostkowy. Oba jednoznacznie wskazują na przyczynę kryzysu w związkach, na wszelkie kłótnie i przedwczesne rozstania. Jest nim obecność łazienki w każdym domu (poza jednym na Dolnym Śląsku). To białe piekło wymyślił diabeł, aby nas pognębić, żeby ludzie byli samotni a przynajmniej skłóceni. Jednak, wbrew tej oczywistej prawdzie i niepodważalnym dowodom powyżej przytoczonym, doświadczamy istnej łazienkomanii, wyrażającej się w nowych bajerach dodawanych do wanny, specjalnych muszlach klozetowych, czy też telewizorach zawieszanych vis a vis. W ten sposób łazienka, miast być miejscem wstrętnym, staje się ulubionym siedliskiem tanich przyjemności kosztem ludzi nam najbliższych. Oddaliśmy duszę za bąbelki w kąpieli i armaturę z judaszowego srebra.
Ten proces będzie postępował, jeśli się nie sprzeciwimy. Proponuję więc utworzenie Ligi Walki z Łazienką, zbierzmy się, pozyskajmy księży egzorcystów i wyzwijmy rogatego na pojedynek. Następnie wygłośmy szereg pokazowych odczytów i kazań w centrach handlowych, popartych malowniczym wypędzaniem czarta z kratki ściekowej. Ludzie niechybnie się przyłączą, wywloką fałszywych kapłanów ze świątyń AGD, wypalą piętno, wytarzają w smole i popędzą traktem miejskim. Rozpocznie się marsz przez domy i bloki. Nie ustanie, póki wszystkie łazienki z każdej, mikroskopijnej nawet dziupli zostaną sprzątnięte. Części posłużą do budowy wielkiej łaźni miejskiej, dostępnej za darmo i dla wszystkich. Patronem tych działań winien być wzmiankowany wyżej kolega, kroczący na przedzie niczym prawdziwy rewolucjonista, ale wzorem barbarzyńców zdobny jedynie w naszyjnik sporządzony ze spłuczek klozetowych.
I wtedy – dopiero wtedy – gdy dokona się to wszystko, mężczyźni staną się wierni, kochający i bezkonfliktowi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze