Randka w ciemno? Nie, dziękuję.
EDYTA LITWINIUK • dawno temuIle to już było na ten temat. Że ryzykowne, że łatwo dostać przysłowiowego kota w worku, że taki związek szybko się rozpada. A mimo to, raz na jakiś czas ktoś umawia się na randkę w ciemno. Poznaje kogoś w sieci i po kilku godzinach klikania decyduje się na spotkanie w realu lub umawia się z nieznajomym polecanym przez przyjaciółkę.
Z ciekawym hobby
„Nie każdemu do twarzy z samotnością” - wyjaśniła Jolka, kiedy odkryłyśmy wraz z Anką, że, jak to sama określiła, po rozstaniu z mężem wraca do obiegu. Bardziej zadziwiające wydawało nam się jej narzekanie, że nigdzie nie może spotkać tego drugiego wymarzonego. Pal licho pierwszego. Przecież pierwsze małżeństwo to, wedle ulubionego ostatnio jej cytatu z „Persepolis”, jedynie zaprawa przed kolejnym. Bogatsza o świeżo zdobyte doświadczenie przekonywała, że drugi raz nie może trafić na palanta, głupka, idiotę, zdrajcę… (tu musiałyśmy ją przystopować).
Zgodnie jej w tych staraniach dopingowałyśmy. Gdzie księżniczka po 30-tce może poznać swojego księcia: w knajpie, klubie, w pracy? Nie bardzo. Zostają albo internetowe biura matrymonialne, gdzie wśród masy zbuków trudno wyłowić jedną cenną perłę. Jest jeszcze przypadek. No ale jemu można pomóc. I w tym właśnie odkryłyśmy z Anką swoje powołanie. Oświeciło nas: wyswatamy koleżankę. A co? Jej też się coś od życia należy, po latach chaosu i knowań zdradzieckiego męża.
Jak powiedziałyśmy, tak zrobiłyśmy. Pierwsza oczywiście Anka: „Jolu, mam takiego kolegę…” - zaczynała podchody. Po krótkim wstępie rozpoczęła wymienianie zalet: a że niebrzydki, że można z nim pogadać, że ma fajną pracę, że facet z pasją (to teraz ważne, choćby i był kolekcjonerem jajek z niespodzianką, to mówi się o takim, że facet z ciekawym hobby). Oczywiście Jolka wytrwale oponowała, ale po tygodniu namawiania miała dość. Kiedy w końcu oświadczyła, że pójdzie na to spotkanie, chyba bardziej na odczepnego niż z przekonania, Anka coś tam nieśmiało szepnęła, że koleś jest trochę narwany. Tak to jednak cicho zabrzmiało, że najprawdopodobniej Jolka, zajęta wybieraniem odpowiedniej kreacji, nawet nie usłyszała. Ale Anka odetchnęła z ulgą. Jakby co — ostrzegała.
Ochrzan od Jolki zgarnęła jeszcze tego samego wieczoru, kiedy główna zainteresowana wróciła ze swojej randki: że facet nijak się miał do opisu. Że prawie nic się nie odezwał, że jakiś taki wystraszony, a w ogóle to dlaczego nie wspomniała, że koleś ma wąsik a la Charlie Chaplin. Oczywiście Anka próbowała protestować, że co tam wąs, kiedy człowiek ma bogate wnętrze… Zamilkła, kiedy Jolka oświadczyła, że kiepska podróbka Chaplina rozkręciła się dopiero po dwóch godzinach, kiedy ona, siedząc na samym brzegu krzesła, brała już rozbieg do wyjścia, a od półtorej godziny zastanawiała się, jak owo wyjście dyplomatycznie zabezpieczyć. Nagle Charlie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wyciągnął spod stolika klaser ze znaczkami i zaczął rozwodzić się nad poszczególnymi egzemplarzami. „Trajkotał jak przekupka” - informowała Jolka dodając, iż zamurował ją do tego stopnia, że grzecznie przez jeszcze godzinę słuchała monologu niedoszłego absztyfikanta. Kiedy jednak zamilkł i oddalił się za potrzebą, nabożnie ściskając w garści klaser, ta bezczelnie wykorzystała okazję i zwiała. „Ty zadzwoń i mu wytłumacz. Coś wymyślisz” - przekazała Ance.
Z wielką pasją
Oj, długo trwało, aż udało nam się z powrotem przekonać Jolkę do sensu szukania faceta w ten sposób. Najpierw musiałyśmy poczekać, aż zacznie się śmiać ze swojej przygody z „facetem z ciekawym hobby”, jak go roboczo nazywałyśmy. Potem można było wkroczyć do akcji. „Jolu, a pamiętasz tego Marka, którego poznałaś na mojej imprezie urodzinowej rok temu?” - tym razem to ja zagaiłam. Oczywiście Jolka od razu zaczęła protestować, ale że wzięłam ją sposobem („Przecież już go widziałaś, rozmawiałaś z nim… To nie jest kot w worku”), dała się przekonać.
Wydawało się nam, że tym razem to ten, bo Jolka spotkała się z Markiem aż trzy razy. Zadowolona, ze świecącymi oczami streszczała potem jego kilkugodzinne relacje z wypraw po świecie. Ba, zdarzyło się nawet, że z rumieńcami na twarzy opowiadała, jak to Mareczka spotkały nieprzyjemności na granicy boliwijskiej („Mało go nie ustrzelili”) czy o tym, co on biedny przeżywał, kiedy okradli go podczas wyprawy po Indiach („musiał żebrać o jedzenie!”). Już myślałyśmy z Anką, że wreszcie nasza koleżanka znalazła sobie wymarzonego partnera, kiedy po felernej trzeciej randce zwołała nas na obrady i zaczęła: „Mareczek na pewno nie jest dobrym kandydatem na faceta. Nie wiem czy w ogóle jakaś kobieta by go chciała”. Na westchnienie Anki: „O Jezu, pewnie gej!!”, Jolka uspokoiła ją i ze stoickim spokojem stwierdziła, iż podsumowała czas spędzony z Mareczkiem i wyszło jej, że facet nawija bez przerwy o sobie. Oczywiście, że ciekawie, że fascynujące opowieści. Ale ile można?! Załamała się szczególnie wtedy, kiedy uświadomiła sobie z tej kalkulacji, że jej jedyne słowa użyte w konwersacji z „człowiekiem z wielką pasją” (to już nasza nazwa robocza) to: „aha”, „ojej”, „i co dalej” i „ale ty jesteś…”. Faktycznie — stwierdziłyśmy zgodnie, że taki facet to dla kobiety nawet gorzej niż gej. Ten ostatni przynajmniej umie słuchać, a Mareczek? Najlepiej czułby się pewnie w gronie wzdychających nad jego „niesamowitością” gimnazjalistek. „Nic to” - pocieszałyśmy Jolkę. - „Jeszcze znajdziesz ideał”.
Ideał
Trzeciego randkowicza Jolka znalazła sobie sama. W internecie. „To nie wiecie, że tam teraz znajduje się wielkie miłości” – opisywała zafascynowana J23 — to po jego nicku. (nasza nazwa robocza: Ideał) Nie dała się przekonać, że z internetu to już w ogóle najgorzej można trafić, że pewnie na spotkanie przyjdzie 80-letni napalony dziadek… Na swoją obronę miała niewyraźne zdjęcie (koleś stanowczo nie miał siwych włosów, więcej nie dało się stwierdzić), a do tego kilkanaście stron zapisu rozmów na gadu-gadu. Zagłębiłyśmy się w ich treść, stwierdzając po przeczytaniu, że koleś „mądrze prawi”. Nie zostało nam nic innego, jak pobłogosławić nową randkę koleżanki i solennie zapewnić, że to już na pewno będzie ten, bo przecież do trzech razy sztuka.
Ech, żebyśmy się chociaż domyślały, kiedy wychodziła zrobiona na bóstwo, że już za godzinę będzie z powrotem… „Włos rozwiany, oko szalone i śmiech piekielny” - szepnęła Anka na widok powracającej koleżanki. Nie da się ukryć: nie wyglądało to jak finisz udanej randki, chyba że z samym Lucyferem. Milcząco, co by nie sprowokować jakiegoś gwałtownego wybuchu, spoglądałyśmy na Jolkę unikając jej wzroku. Kiedy już z deka się uspokoiła (bardzo pomogło babcine winko domowej roboty), zaczęła: „Żebyście go widziały…”. Potem trajkotała, jak to leciała na to spotkanie taka szczęśliwa, że w końcu normalny facet, bo przecież tak fajnie się z nim gadało. Jak weszła do tej knajpy i próbowała przeskanować wzrokiem otoczenie i nikt jej do tego niewyraźnego zdjęcia nie pasował. Bo przecież pisał o sobie: „przystojny, 190 wzrostu, muskularny, opalony blondyn”. I kiedy tak stała coraz bardziej pewna, że przyszła za wcześnie, ewentualnie koleś się spóźni, ale przecież ona mu łaskawie wybaczy, bo to przecież ideał… No więc kiedy tak stała, kątem oka dostrzegła, że ktoś jej macha. Otaksowała delikwenta wzrokiem i oceniała, że nie zna, więc to nie do niej. Struchlała, kiedy facet zawołał ją po imieniu. Ale, dalej niczego nie przeczuwając, pomyślała, że widocznie jakiś stary znajomy z podstawówki, tyle to się przecież odnalazło dawnych kolegów w pewnym portalu. Machnęła ręką na odczepnego, niby że rozpoznała i zaczęła zastanawiać się czy zająć miejsce czy może lepiej oddalić się na 5 minut i wejść jeszcze raz, robiąc wrażenie. Nie zdążyła, bo machający podszedł do niej i z pewnością siebie oświadczył: „To ja J23. Nie poznajesz?”.
„Ja już wiem, co czuła żona Lota, jak się zamieniała w słup soli” - rozpoczęła biblijnym nawiązaniem. Poprowadzona pod ramię zasiadła naprzeciwko strąconego z piedestału Ideała i zerkała spod rzęsy. „No nic się nie zgadzało — ani wiek, ani wzrost, postura czy nawet kolor oczu” - streszczała, opisując skrupulatnie korpulentnego 50-latka z wystającym brzuszkiem i delikatną łysiną czoła wcale nie blond, a jednak siwych włosów… Pan zamówił kawę, Jolka podziękowała. Rozmowa jakoś się nie kleiła. Nie usłyszała żadnej z tych zadziwiających myśli, które urzekły ją podczas rozmowy na gg. Pan w końcu przyznał z zażenowaniem, że trochę mu pomagała wtedy córka. Chciała, żeby tata sobie kogoś znalazł. A on to prosty człowiek, raczej do tańca niż pisania wierszy… Kiedy Jolka rozpaczliwie próbowała wymyślić wymówkę i oddalić się w milczeniu, J23 z rozbrajającą szczerością stwierdził: „To z seksu pewnie nici”.
„Jak ja się wtedy zbulwersowałam” - opisała swój stan Jolka. „No wszyscy oni jacyś wybrakowani” – zaczęła. Na nasz pytający wzrok rzuciła: „Może ja się na kobiety przerzucę”. I spojrzała z uśmiechem na nas dwie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze