Wyspa Żółwi
EWELINA KITLIŃSKA • dawno temuSpokój, cisza, atmosfera luzu i lenistwa dają się odczuć od pierwszej chwili na Tortoli – największej wyspie archipelagu Brytyjskich Wysp Dziewiczych. Na lądzie, którego nazwa pochodzi od żółwi przewyższających podobno liczebnością liczbę ludzi, można oglądać te zwierzęta jedynie w klatkach.
Płynąc z Wysp Dziewiczych Stanów Zjednoczonych na brytyjskie, trzeba pamiętać o zabraniu paszportu. Mimo że wycieczka trwać może tylko pół dnia, jednak jest to wyjazd za granicę. Przed wejściem na prom przechodzi się przez odprawę paszportową i uiszcza opłatę wizową. Cała procedura wygląda raczej jak rytuał, ale jest niezwykle poważnie traktowana przez pracowników granicznych. Wewnątrz budynku przechodzi się przez bramki i szlabany, podczas gdy obok niego jest otwarta furta z siatki, której nikt nie pilnuje i nie sprawdza, czy ktokolwiek przez nią przechodzi. Wolałyśmy jednak nie ryzykować sprawdzania, czym takie „nielegalne” przejście przez granicę może się zakończyć. Po tej wycieczce została mi w paszporcie na pamiątkę pieczątka zajmująca jedną czwartą strony z napisem „British Virgin Islands Entry”.
Dystyngowani mieszkańcy
Z amerykańskiej wyspy St. Thomas, na której mieszkałyśmy, można wypłynąć na Tortolę z rana, a wrócić wieczorem. Wycieczka na inne spośród Brytyjskich Wysp Dziewiczych jest trudniejsza do realizacji, bo regularne promy wypływają do nich dwa, czasem trzy razy na tydzień. Po przypłynięciu do portu już na samym brzegu należy przypomnieć sobie, że to terytorium Jej Królewskiej Mości. Komu zdarzyłoby się o tym zapomnieć, ten szybko zauważy przymocowaną na ścianie tablicę upamiętniającą wizytę królowej Elżbiety przed ponad czterdziestu laty. Przybyła na wyspę czterysta lat po tym, gdy dotarli tam pierwsi angielscy osadnicy.
Nie wiem, czy to świadomość mieszkańców, że płynie w nich brytyjska, szlachecka krew, czy też zauważalny od pierwszych kroków na lądzie spokój powoduje, że od razu widać inną kulturę. Wszyscy są grzeczni, pomocni, życzliwi. To cechy, których brakuje tubylcom z amerykańskich Wysp Dziewiczych. Na Tortoli wyczuwa się coś dystyngowanego w zwykłym taksówkarzu czy kelnerce i jednocześnie darzą oni przybyszów szacunkiem. To powoduje, że od razu człowiek chce się zacząć starać być milszy i grzeczniejszy, a maniery, które często na wakacjach idą w zapomnienie, powracają przestrzegane nawet bardziej pieczołowicie.
Przysiadłyśmy w zwykłej przydrożnej knajpce na śniadanie i chłonęłyśmy tę urokliwą atmosferę. Nikt się nie spieszył, na ulicy prawie nie było ludzi. Kilkoro gości w ciszy jadło posiłek, czytając gazetę przy porannej kawie. Przy naszych nogach chodziły kury z małymi kurczakami, wydziobując z podłogi okruchy. Tak jak nawet w dobrych restauracjach na St. Thomas widzi się tabliczki z napisami: „proszę nie karmić iguan”, tak tutaj za coś zupełnie naturalnego uznałyśmy wywieszkę z prośbą o niekarmienie kurczaków.
Żółwie w klatkach
Po śniadaniu wybrałyśmy się do ogrodu botanicznego J.R. O’Neal – praktycznie jedynej atrakcji na Tortoli. Za jego bramą zaczyna się aleja ocieniona palmami, prowadząca do niewielkiego placyku, pośrodku którego stoi mała fontanna. Woda spływa z niej do sadzawki z nenufarami. W dali rozciąga się widok na wzgórza wyspy. Tortola może się poszczycić najwyższym wzniesieniem całego archipelagu Wysp Dziewiczych – Mount Sage mającym 521 metrów wysokości.
Weszłyśmy w alejki, spodziewając się, że ogród odkryje przed nami więcej swoich sekretów. I nie zawiodłyśmy się. W cieniu palm i pergoli rosną okazy przeróżnych lokalnych i egzotycznych roślin. Zaskakuje różnorodność barw i kształtów. Z jednej strony rosną wysokie kaktusy, a kilka metrów dalej drzewa namorzynowe z grubymi pniami. Przechodziłyśmy pod zwisającymi, ciężkimi kwiatostanami palm i obok wybijających się w górę agresywnie pomarańczowych kwiatów. Duże wrażenie robi pawilon ze storczykami, gromadzący prawdziwe cuda natury. Rośliny są naturalną siedzibą zwierząt. Na jednym z pni drzew dostrzegłam jaszczurkę, a na kaktusie, między ostrymi kolcami, gniazdo założyły dzikie pszczoły.W ogrodzie można też zobaczyć zamknięte w klatkach żółwie, z których wyspa tak słynie. To było jedyne miejsce, gdzie widziałam je na żywo na Tortoli, choć podobno jest ich więcej niż mieszkańców, których liczba wynosi około 14 tysięcy. Symbol żółwia jest za to powszechnie eksploatowany przy wyrobie lokalnych pamiątek. Te w klatkach nie przedstawiały miłego widoku. Ociężałe i jakby zmęczone upałem smętnie drzemały w cieniu.
Reklama na palmie
Ponieważ i nam upał dawał się we znaki, prosto z ogrodu pojechałyśmy na plażę. Po wejściu na nią wiedziałyśmy już, dlaczego miasteczko jest tak wyludnione. Zdawać by się mogło, że większość ludzi wybrała tego dnia odpoczynek na brzegu morza. Plaża była ogromna, zatem nawet duża liczba ludzi nie sprawiała wrażenia zbytniego tłoku. Rozłożyłyśmy się w cieniu palm, na złocistym piachu. Widziałyśmy, jak z zacumowanych niedaleko luksusowych jachtów płyną na pontonach ku brzegowi turyści, którzy zamiast stacjonarnego wypoczynku na wyspach wybrali rejs. To bardzo popularna forma turystyki na Wyspach Dziewiczych i Karaibach. Podczas gdy plażowicze pluskali się w wodzie, kilkadziesiąt metrów dalej kołysały się na turkusowej wodzie białe łódki. Atmosfera wakacyjnej swobody i przygody była wszechobecna.
Dla znudzonych kąpielą czy to w morzu, czy na słońcu, tuż przy brzegu postawiono mnóstwo barów z jedzeniem i kolorowymi drinkami. Palmy zwieszające się nad plażą są wykorzystywane do zawieszania na nich reklam promujących lokalne i międzynarodowe wyroby alkoholowe. Jednak alkohol w samo południe, przy niemal czterdziestostopniowym upale to nie jest najlepszy pomysł.
Postanowiłam wybrać się na spacer wzdłuż plaży. Im dalej oddalałam się od ruchliwego parkingu, tym było ciszej i spokojniej. W miejscu gdzie nie było już ludzi, plaża nabierała nieco bardziej dzikiego charakteru. Konary połamanych drzew przeżarte morską solą i wypalone słońcem zagradzały niekiedy drogę. Między palmami czasem majaczyła opustoszała chatka, o której dawnej świetności świadczyły niszczejące drewniane zdobienia i schodząca kolorowa farba. Iście sielankowy obraz, zatapiając się w nim, można zapomnieć o całym świecie. Gdyby nie to, że miałam w pamięci godzinę wypłynięcia promu na St. Thomas, z przyjemnością zostałabym na Tortoli jeszcze kilka godzin. Ale czas biegnie nieubłaganie. Zatem pojechałyśmy do portu, gdzie na ostatni prom na Wyspy Dziewicze Stanów Zjednoczonych czekało już wielu turystów.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze