Artystyczna dusza
EMILIA DĄBKOWSKA • dawno temuSztuką jest znaleźć czas i ochotę na robienie rzeczy, które kochamy, choć nie przynoszą dochodu i nie są praktyczne. Są jednak kobiety, które obok zwyczajnego życia mają swój odrębny świat i chętnie do niego zaglądają. Poświęcają mu dużo czasu kosztem pracy, studiów i domowych obowiązków. Nie marzą o sławie, karierze i bogactwie. Mają artystyczną duszę i frajdę z robienia czegoś tylko dla siebie.
W natłoku codziennych obowiązków własne zainteresowania spychamy na dalszy plan. W swoim świecie zapominają o kłopotach. Są szczęśliwe, bo spełnione.
Anna (20 lat, studentka i sekretarka z Warszawy):
Od zawsze zajmowałam się wieloma dziedzinami. Od szeroko pojętej plastyki, tańca, śpiewu, pisania, poprzez jazdę konną, narty, grę na gitarze, fascynację graffiti, muzyką, fotografią, na harcerstwie kończąc. Na prowadzenie wyszedł zdecydowanie taniec — obecnie mój styl to jazz, funky, hip hop i dancehall.
Tańczyłam od kiedy pamiętam. Już jako dziecko włączałam muzykę i szalałam wzdłuż dywanu. Mama zapisała mnie nawet na zajęcia z baletu i szło mi całkiem nieźle, ale stosunkowo niedługo na nie uczęszczałam. Chyba już wtedy wiedziałam, że to nie ten kierunek. Od tamtej pory zostałam samoukiem. Wyobraźnia i brak strachu byli moimi najlepszymi nauczycielami. Oglądałam dużo teledysków, choreografii i wyciągałam z nich to, co było dla mnie pouczające i ważne, to, co mi się podobało. Moje ruchy wynikały z tego jak wyobrażałam sobie „płynący dźwięk”. Bowiem taniec jest muzyką dla oczu.
W liceum należałam do szkolnego zespołu tanecznego. Było to jedno z zetknięć z choreografią. Freestyle, to zupełnie co innego, więc postawiłam przed sobą wyzwanie. Było warto. Ponad rok temu udało nam się zgarnąć złoto na Open Cup 2006.
Latem uczestniczyłam w warsztatach tańca współczesnego, głównie jazzu. To była dla mnie nowość. Byłam przyzwyczajona do szybkich ruchów, częstych ucięć, zatrzymań, a jazz to była zupełnie inna bajka.
Treningi potrafią zmęczyć, ale uwielbiam to, bo dostarczam sobie mnóstwo satysfakcji, niweluję stres, wyłączam się, a przy okazji spełniam. To cudowne uczucie spocić się i dać z siebie wszystko. Taniec jest wyzwalający dla tych, którzy mają w żyłach muzykę. Nigdy nie wychodzę do klubu, by się napić, ale po to, aby tańczyć. Nigdy też nie tańczę układów czy wyuczonych ruchów. Pokazuję 100% siebie, czystą ekspresję.
Zdaję sobie sprawę, że mnóstwo jeszcze przede mną, że sporo jeszcze mogę i chcę się nauczyć. Warto próbować, ryzykować i walczyć o własne marzenia. Bez nich stajemy się przezroczyści. Mniej w nas wiary i zapału do działania. Taniec jest moim motorem. Dzięki niemu jestem szczęśliwa, bo spełniona.
Jolanta (38 lat, urzędniczka samorządowa z Łodzi):
Zdjęcia robię mniej więcej od roku, czyli dość krótko, ale zatraciłam się w tym zupełnie. Wcześniej tylko oglądałam, jak inni to robią. Trudno mi powiedzieć, co właściwie zainteresowało mnie w fotografii. Myślę, że może mieć to związek z dzieciństwem, kiedy razem z ojcem wywoływałam zdjęcia w łazience. Byłam bardzo obfotografowanym dzieckiem. Mój ojciec miał taką pasję. Zrobił mi wiele zdjęć i dzięki temu mam wiele wspomnień z dzieciństwa.
Dla mnie fotografia miała być sposobem na odreagowanie, odnalezienie siebie po rozwodzie. Potrzebowałam czegoś tylko dla siebie, tylko mojego miejsca, gdzie mogłabym uciec od wszystkich zmartwień i trosk. Fotografowanie pozwalało zapomnieć mi o samotności.
Dzięki fotografii zaczęłam wychodzić z domu i dostrzegać wszystko to, co zazwyczaj mijałam obojętnie, dostrzegłam piękno w drobiazgach. Poza tym to chwila relaksu i wyciszenia, czas, kiedy naprawdę jestem sobą. To wciąga.
Przede wszystkim fotografuję rośliny i zwierzęta, ale jak tylko będę mogła, to z wielką przyjemnością zacznę uwieczniać pejzaże. Mam nadzieję, że będę miała możliwość cały czas się rozwijać w tym kierunku, chciałabym być coraz lepsza, ale nie interesują mnie sukcesy czy wystawy. Chodzi mi o poczucie robienia czegoś, co jest ważne dla mnie, czegoś, z czego to ja będę dumna i zadowolona. Żałuję tylko, że dopiero teraz, kiedy stałam się samotną kobietą, zaczęłam mieć coś dla siebie, własny kawałek świata. To był błąd, którego na pewno nie powtórzę.
Martyna (22 lata, studentka i korepetytorka z Poznania):
Malarstwem interesuje się chyba od zawsze. Rysowanie jest częścią mnie, potrzebuję tego i nie mogłabym być w pełni szczęśliwą osobą bez możliwości tworzenia. Pragnę się rozwijać, doskonalić własny warsztat i zdobywać nową wiedzę.
Rysować zaczęłam bardzo wcześnie. Pamiętam jak miałam 5 – 6 lat, razem z siostrą i sąsiadką siadałyśmy w ogrodzie lub w domu z kartkami i każda z nas coś tam sobie skrobała. Byłam od nich sporo młodsza, więc nie chcąc być gorsza, starałam się najbardziej, jak umiałam. W końcu zaczęło mi to nieźle wychodzić. W szkole także rysowałam i po pewnym czasie szkoła mnie doceniła. Gdy miałam 15 lat wykryto u mnie poważną chorobę, o której nie chcę mówić. Po 5-letniej przerwie wróciłam do rysowania.
Rysowałam już wszystko, co można – od przyrody i martwej natury, poprzez zwierzęta, aż do człowieka. Najciekawsza jest dla mnie ludzka twarz i cała postać. To dla mnie duże wyzwanie i wielka satysfakcja. Inspiruje mnie to, co wyrażają ludzkie twarze, ich emocje, uczucia i myśli, które ukazują się na nich. Kiedy zainteresuje mnie jakaś emocja lub światłocień po prostu siadam i rysuję.
Poprzez rysowanie w pewien sposób ukazuję także siebie. Rysując zapominam o codzienności, o kłopotach, o zdrowiu, o tym co się działo. Rysowanie daje mi przede wszystkim możliwość rozładowania emocji we mnie drzemiących. Zarówno tych negatywnych jak i pozytywnych.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze