Rzeczy nazwane po imieniu
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuUstalmy jedno: najlepiej nazywać rzeczy po imieniu. I jakkolwiek bardzo próbujesz odsunąć od siebie ten pomysł, jesteś stroną trójkąta. Kochanką uwikłaną w romans z żonatym mężczyzną. Rzadkie spotkania wcale nie przemawiają tu na Twoją korzyść, świadczą raczej o tym, że panu z żoną układa się nie tak najgorzej (więc odskoczni potrzebuje rzadziej) albo ma Was kilka na zawołanie.
Droga Margolu,
Przyznam, że nie wiem, co zrobić, a raczej – jak sobie wyjaśnić to, w czym tkwię. Wdałam się w romans, choć w gruncie rzeczy trudno to tak nazwać. Spotykamy się od ponad roku, on jest żonaty i mieszka w innym mieście. Twierdzi, że nie układa mu się z żoną, że zupełnie nie mają ze sobą kontaktu. Niby oczywisty romans, gdyby nie to, że bardzo rzadko się widujemy. Utrzymujemy kontakt telefoniczny. Nasze spotkania są tak rzadkie głównie przez to, że on chyba tego nie chce. Ostatni raz widzieliśmy się cztery miesiące temu. Kiedy pytam, dlaczego nie spotykamy się częściej, on odpowiada, że nie wie. Jednocześnie utrzymuje mnie w przekonaniu, że jestem dla niego najważniejsza (wiem, to pewnie tylko słowa), a ja w to wierzę. Zdawałoby się, że mężczyzna oczekuje satysfakcji fizycznej w związku „na boku”. Nie bardzo wiem, jak nazwać to, w czym tkwię.
Agata
***
Droga Agato,
Cóż mogę powiedzieć, poza „cierp ciało, jakżeś chciało”… Jeśli ktoś włazi w cudze małżeństwo, musi się liczyć z tym, że jest na drugim planie, że ma wartość o tyle, o ile staje na głowie, by wykrzesać z siebie maksimum atrakcyjności i przebić ofertę stabilnej rodziny. Nie mam sentymentu dla pocieszycielek biednych cudzych mężów. Uważam, że powinny ponosić konsekwencje swoich decyzji. Żywienie wiary, że odgrywa się w życiu spragnionego wrażeń związanego mężczyzny jakąś istotną rolę, wydaje mi się szczytem naiwności. Oczywiście, znam przypadki, gdy kochanka stała się prawowitą drugą małżonką. Często gęsto pozostającą w cieniu pierwszej, zwłaszcza jeśli miał z tamtą dzieci. Pozytywne rozwiązania sytuacji „tych trzecich” giną w gąszczu statystyki.
U Ciebie nie zanosi się na happy end. I jakkolwiek uważam, że nie postąpiłaś właściwie, wdając się w romans, to Ci głęboko współczuję tych rozterek. Mam nadzieję, że usłyszysz głos trąbki grającej do odwrotu. Nie wierzysz, że tu już nie ma nic do wygrania? Jest na to prosty test. Zażądaj rozwiązania sytuacji i wyjaśnienia Twojej roli. Coś mi mówi, że wiarołomny mąż nie pogna z pozwem rozwodowym do sądu. Otrząśnij się, dziewczyno. Wierzysz w to, że jesteś najważniejsza… Z równym powodzeniem możesz w lustrze widzieć twarz prymasa Glempa zamiast własnej. Starannie wypracowana fikcja.
Zastanów się też czasem nad swoją rolą w jego życiu. Jakim cudem możesz czuć się w jakikolwiek sposób ważna, skoro spotkania odbywają się rzadko (i, jak sądzę, raczej z Twojej inicjatywy)? Pomyśl też o tym, że jeśli nawet rzuci żonę dla Ciebie (co zasadniczo wykluczam), możesz nie być ostatnią kobietą w jego życiu. Jakiż to problem – stracić kontakt z partnerką. Wystarczy odpowiednio długo zaniedbywać wspólne sprawy, kontakt urywa się sam. Jak z Tobą. Uparcie go podtrzymujesz, choć nie wiem po co. Nie pocieszę Cię, niestety. Czas wyplątać się z tego układu. Banalna prawda, że szczęścia nie wolno budować na cudzej krzywdzie, powinna Ci przyświecać po tym przetestowanym na własnej skórze „związku”. Jak mówią, „oliwa sprawiedliwa, zawsze na wierzch wypływa”. Zło wyrządzone – złem wraca, dobro – dobrem wynagradza. Święcie w to wierzę.
Bo jednak jakichś zasad trzeba się trzymać.
Pozdrawiam, życzę trafniejszych życiowych wyborów,
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze