Więcej człowieczeństwa dla zwierząt
EWELINA KITLIŃSKA • dawno temuCzłowiek, podporządkowując sobie cały świat, wtargnął w życie wielu stworzeń, wypędził je z naturalnego środowiska albo przysposobił do swoich potrzeb te najbardziej użyteczne. Przez wieki oswajania, symbiozy i współpracy w świadomości zwierzaków zagościliśmy na stałe jako ci, od których wiele zależy. A najbardziej zależy jakość ich życia. I śmierci.
Kiedy stałam ostatnio w korku na jednej z głównych warszawskich arterii w centrum miasta, zauważyłam na ciemnym asfalcie drogi podporządkowanej wielką, różową plamę. Do jej skraju przylegało ciemnoszare futerko. Sądząc po rozmiarze miazgi i kolorze futra, zgadywałam, że to musiał być kot. Plama była świeża, więc zapewne godzinę wcześniej zwierzak planował polowanie na jedzenie, drzemkę w południe, wylegiwanie się na słońcu. Celne uderzenie zderzakiem samochodu pozbawiło go wszelkich zmartwień, marzeń, zamiarów, no i oczywiście życia. Patrzyłam na rozjechane tkanki i z odrętwienia wyrwał mnie widok kół samochodu, które po nich przejechały.
Kierowca chciał skręcić w główną drogę. Spojrzał na mnie pytająco, czy może wjechać przede mnie. Popatrzyłam z wyrzutem, ale to nie miało sensu, bo i tak nic nie rozumiał. Nawet nie wiedział, że po czymś przejechał. Wpuściłam go, niech jedzie. Gdy już był przede mną, na oponie auta zauważyłam kawałek mięsa, będący jeszcze nie tak dawno wątrobą, sercem albo mózgiem. Zrobiło mi się niedobrze. Za parę godzin samochody całkiem rozjeżdżą zwłoki, aż ślad po nich zaginie. Do tego momentu będą utrudniać przechodniom przejście przez ulicę, zmuszając do przeskoczenia nad krwawymi strzępami. Bo nikt nie chce psuć sobie humoru, brudząc buty z samego rana. Tym bardziej nikt nie chce zanieczyścić sobie sumienia.
Niby winowajcę zdarzenia łatwo wskazać, bo to ten, co kota przejechał. Ale tak naprawdę odpowiedzialność zaczęła się wcześniej i ponosi ją więcej osób. Ktoś, kto zamknął przed kotem okno piwnicy. Ktoś, kto kopnął miskę z jedzeniem, które na podwórku zostawiał dla zwierzaka sąsiad. Nieodpowiedzialny opiekun, co się go pozbył z domu. Właściciel psa, który poszczuł pupilem kociaka. Przykłady można by mnożyć. Dajmy spokój temu biednemu kotu. Jemu nic już życia nie przywróci. Jedyne, co możemy zrobić, by jego śmierć nie była taka bezsensowna, to bardziej dbać o te zwierzęta, które żyją.
Mówi się, że miarą człowieczeństwa jest nasz stosunek do zwierząt. Na ile więc jesteśmy ludźmi, skoro tak łatwo przychodzi nam bycie okrutnym dla słabszych? I dlaczego tak trudno pokazać, że mamy dla nich serce? Od najmłodszych lat nie szanujemy życia stworzeń, dmuchając żaby przez rurkę, sprawdzając, czy kot z przypiętym spadochronem spadnie na cztery łapy z piątego piętra, i lejąc za najdrobniejsze przewinienie psa, który uwiązany na smyczy nie ma jak uciec przed ciosami. Jeśli w pamięci jak przez mgłę zobaczycie podobne obrazy i zmącą wam doskonałe samopoczucie – tym lepiej. Ale moim zamiarem nie jest jego psucie.
Mam tylko nadzieję, że to skłoni część z nas do zmiany. Do pochylenia się z troską nad losem tych zwierząt, którym się nie poszczęściło. Których nikt ich nie chce, nie głaszcze, nie kocha. Tych, które wiele przeżyły, wiedzą, czym jest cierpienie, a smutek to ich najwierniejszy towarzysz. Porzucone przez właścicieli, przywiązane do drzew, głodzone, bite, poniewierane. Mają pół szczęścia, jeśli trafią do schronisk. Bo nie wszystkie tam trafić zdążą. Jeśli jednak już się w nich znajdą, dostają opiekę zdrowotną, są wyprowadzane na prostą. Dostają karmę i ściółkę. Ale to przecież nie wszystko. Wychowane wśród ludzi, garną się do nich i pragną ciepła, czułości, pieszczot i przynależności. Chcą być czyjeś. Pragną należeć do kogoś, komu oddadzą siebie w całości, kogo pokochają całym sercem i wybaczą niedociągnięcia. Wtedy dopiero zyskują szczęście w pełni.
Byliście kiedyś w schronisku? Nie wątpię, że jest dużo osób, które tam były i, co więcej, adoptowały psa (lub kota) i są z tej decyzji bardzo zadowolone. Lecz trzeba pamiętać, że takie odwiedziny nie są dla wszystkich. Na pewno nie dla tych, którzy zwierząt nie szanują. Również nie dla tych, którzy nie mogą znieść ogromnego smutku odbijającego się w oczach zwierząt, nielicznych nieśmiałych uśmiechów na pyskach, które, jeśli się pojawiają, to przez łzy. To może wywołać efekt zeszklenia oczu u odwiedzających. A łzawienie, jak wiadomo, powoduje chwilowe pogorszenie widzenia. W połączeniu z wybuchem wrażliwości może spowodować, że znajdziemy się w tej pierwszej niechlubnej grupie. Bo zechcemy poczuć się lepsi i pod wpływem impulsu wybierzemy zwierzaka, którego zabierzemy ze sobą. A gdy zmysł wzroku wróci do normy, a wzruszenie minie i przyjdzie codzienność, może się okazać, że pupil nie taki, jak trzeba, a poranne spacery to udręka. Głupio będzie się przyznać, że to nie była trafna decyzja.
Można zaoszczędzić sobie emocji, złych wyborów i rozczarowań. Prawie wszystkie większe schroniska mają swoje strony internetowe, a na nich umieszczone setki zdjęć przebywających w nich psów i, w mniejszości, także kotów. Pod każdym zdjęciem opis: imię, wiek, usposobienie, czasem krótka historia o tym, jak zwierzę znalazło się w przytułku. Przejrzenie strony bywa równie przejmujące jak osobiste odwiedziny, ale nie ma implikacji w postaci źle podjętej decyzji. Po wyłączeniu komputera jest czas, by zastanowić się, czy na pewno jest się zdecydowanym na obowiązki i czasem wyrzeczenia na rzecz nowego domownika. Dzięki takiemu chłodnemu rozważeniu można uniknąć wielu zawodów. Po stronie adoptującego, po stronie schroniska i wreszcie, najmniej winnego, a najbardziej odczuwającego – samego stworzenia.
Można — mimo wielkiej chęci adopcji — dojść do wniosku, że nie jest się w stanie zapewnić zwierzęciu tego, co jest mu potrzebne. Przede wszystkim swojego czasu, obecności w domu, regularnych spacerów, opieki na czas wyjazdu na urlop. I wtedy należy dać sobie spokój z adopcją rzeczywistą, a zastanowić się nad wirtualną. To banalnie proste: wybiera się zwierzę, któremu chce się pomóc, i wpłaca się co miesiąc zadeklarowaną kwotę na konto schroniska. Za nią opłacana jest karma, szczepionki, kojce, budy, witaminy, leczenie i specjalistyczna opieka. Opiekunami może być kilka osób, mogą to być też firmy. Jest się wtedy informowanym o losie wybranego psa lub kota, dostaje się jego zdjęcia i wiadomości o znalezieniu dla niego nowego domu. Można też odwiedzać swojego podopiecznego, chodzić z nim na spacery, przynosić smakołyki. To dużo, bo zwierzętom ze schronisk takie prawo nie przysługuje. Wiele z nich za siatką spędza całe dnie, tygodnie, miesiące, lata. Część z nich kończy tam żywot. Jeśli więc nikt nie będzie chciał ich przygarnąć, to niech chociaż mają tę namiastkę opieki i uczuć, których pierwsi właściciele im poskąpili.
Wirtualne adopcje nie wyczerpują możliwości pomocy zwierzętom. Form wsparcia jest wiele. Od zbiórek pieniędzy czy żywności, przez bezpośrednie wpłaty na konta schronisk, do wynajdywania nowych właścicieli. Raz w roku jest także jeszcze jedna metoda pomocy, która poza kilkoma formalnościami nic nie kosztuje. To 1% podatku, który możemy przekazać na wybrany przez siebie cel społeczny. W zeszłym roku ponad 1,1 mln osób wsparło w ten sposób organizacje pożytku publicznego. Jeśli nie podjęliście jeszcze decyzji o tym, jak zadysponować swoim 1%, to przekazanie go na schroniska jest sensowną propozycją. Na pewno może pomóc. Nie tylko zwierzętom, ale także nam samym. Poprawi samopoczucie, spowoduje, że poczujemy się lepsi, bardziej wartościowi niż zwykle. Być może większa świadomość zbiorowej odpowiedzialności za los zwierząt wpłynie na zmniejszenie liczby ginących istot. I rzadziej narazi nas na pobrudzenie sobie butów krwawymi szczątkami, które wzbudzają wyrzuty sumienia, ostrzegawczo czerwieniąc się na drogach.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze